XXII. Rozalia

20.6K 925 9
                                    

Po raz kolejny budzę się w nieznanym mi do tej pory otoczeniu. Siadam z małym wysiłkiem i rozglądam się dookoła.
Ten pokój jest wykonany inaczej niż sypialnia Zachariasza. Tutaj wydaje się przytulniej. Ściany są w ładnym, fioletowym kolorze, oprócz tej, przy której stoi duże łoże z wysokimi kolumnami, wielkimi czarnymi poduszkami i białą narzutą, na którym leżę. Ta jest niebieska. Meble w pokoju muszą być wykonane z olchy, jeśli dobrze rozpoznaję po w miarę jasnym drewnie. Nad komódką na ścianie zamontowany jest dość duży telewizor plazmowy. W kącie nieopodal dużego białego okna, kończącego się dopiero przy ziemi (więc pewnie muszą służyć również jako drzwi) znajduje się mały, szklany stoliczek na złotych nogach, podobny do tego w domu moich dziadków. Po obu jego stronach stoi po jednym, zgrabnym, wiklinowym fotelu. W innym rogu stoi narożne biurko, na którym już leżą jakieś papiery.
Jeszcze raz patrzę za siebie. Na niebieskiej ścianie wisi duży obraz, wykonany chyba farbami olejnymi. Pejzaż przedstawia wrzosowisko, pełne odcieni fioletu i różu, a za nim las.
Wzdycham z zachwytem, wpatrując się jak zaczarowana w obraz.
- Podoba ci się? - pada po mojej prawej stronie pytanie.
Patrzę w stronę niskiego, przyjemnego dla mojego ucha głosu i uśmiecham się lekko do Zachariasza siedzącego na krześle nieopodal łóżka, z laptopem na kolanach. Przygląda mi się, na jego ustach również błąka się ciepły uśmiech.
- Owszem - odpowiadam. - Jest piękny. - Znowu patrzę na obraz i ostrożnie przejeżdżam palcem po pomalowanym materiale. - Chciałabym kiedyś mieszkać w takim miejscu - wyznaję mu nagle.
- Tak? - wydaje się zainteresowany. - Nie chciałabyś ładnego domu z białym płotem i werandą, w jakiejś ładnej dzielnicy, gdzieś centrum miasta?
Mój uśmiech się poszerza.
- Nie. - Siadam na łóżku po turecku, odwracając się tak, żeby być przodem do Zachariasza. - Nie do końca. Chcę mieszkać niedaleko miasta, ale nie w jego centrum. Nie potrzebuję jakieś willi, z równo przyciętym trawnikiem i białym płotem. Tak szczerze, to niezbyt się nadaję do dużej ilości roślin. W ogródku czasami coś zrobię, gdy najdzie mnie ochota. Ale mieszkać w drewnianym domku, może nawet domku z werandą, pośród wrzosowiska, biegać pośród takich wrzosowych łąk, z psem może... - Zamykam na chwilę oczy, aby móc sobie to łatwiej wyobrazić. - To jest niezwykle kuszące.
- Rzeczywiście - przyznaje. - To wszystko brzmi wspaniale.
- Tak. - Mój uśmiech nieco blednie. - A jak bardzo nierealnie.
- Dlaczego nierealnie? - Zamyka swojego laptopa i odkłada go na biurko. Przesiada się na krzesło przy łóżku i zaraz skupia z powrotem całą uwagę na mnie.
Wzruszam ramionami.
- Chociażby z powodu braku pieniędzy. Takie marzenia kosztują. Zresztą, mama wolałaby wyjechać do Indii, moi znajomi lubią się plażować, a tacie dobrze w mieście, tak samo jak Mikołajowi i Asi. Co ja robiłabym sama, nie licząc psa, w takim miejscu?
- A jeśli spotkałabyś kogoś, z kim pragnęłabyś mieszkać, a on z tobą? I miałby pieniądze na taką inwestycję w wasze życie? - sugeruje.
Parskam nieco drwiąco.
- Królewicz z bajki? - Kręcę głową. - Lubię bajki i marzenia, ale niezbyt wierzę w ich spełnienie. Zresztą...
- Co?
- Nieważne.
Nachyla się bliżej tak, że jeszcze trochę, a wejdzie na łóżko.
- Powiedz. - To nie jest prośba z jego strony.
Wzdycham, trochę zirytowana jego upartym podejściem i zawstydzona tym, co chcę powiedzieć.
- Ideał ładnie brzmi, ale... po co idealny mężczyzna? Żeby robił mi śniadanie do łóżka? Okej, to byłoby miłe, od czasu do czasu dostać takie śniadanie. Ale niepotrzebne mi jest, żeby iść z nim, trzymając się za rączkę i mieć każdy dzień poukładany. Nie potrzebuję, żeby mnie nie wiadomo jak czcił, żeby wykonywał moje polecenia bez zająknięcia albo żebym ja miała to robić. Już wolę chłopaka, z którym od czasu do czasu się pokłócę, żeby potem móc się z nim pogodzić. Żebyśmy się trochę przekomarzali, trochę walczyli, nieco dokuczali... żeby innego dnia, w wyniku szczęśliwego kaprysu obojga spędzić dzień idealny.
Zachariasz przez długi czas nic nie mówi, jedynie patrzy na mnie w milczeniu, głęboko na tę chwilę zamyślony.
Chyba powiedziałam parę słów za dużo.
- Zresztą, zapomnij - dodaję. - To dziwnie brzmi. Takie moje kobiece wymysły.
- Z tego, co słyszałem, nie istnieją faceci idealni - odpowiada w końcu.
- No pewnie, że nie - potwierdzam. - Tak jest tylko w bajkach. Ale, wychodzi na to, że i tak mam wygórowane wymagania, zbyt ciężkie do spełnienia. - Opuszczam z ciężkim westchnieniem ramiona. - Poza tym wszyscy, którzy mnie zaczepiają, są przeze mnie odsyłani, mimo, że nie jest ich wielu. - Nie wiem, dlaczego mu wyznaję to wszystko.
- Bardzo dobrze - stwierdza, tak jakby z pewną... dumą? - I tak żaden z pewnością nie jest ciebie wart.
- Ta, na pewno - drwię. - W takim razie jestem zmuszona skończyć jak stara panna.
- No wiesz co? - Kręci z niedowierzaniem głową. - Jesteś ledwie pełnoletnia, wcale nie jesteś stara! Ja mam dwadzieścia trzy lata! I co mam powiedzieć?
Otwieram szeroko oczy.
- Masz już dwadzieścia trzy lata? Wcale nie wyglądasz na takiego starego.
Prycha.
- Dziękuję, ty również nie wyglądasz jak stara, samotna panna.
Nie mogę powstrzymać się od śmiechu.
- No dobrze, może nie stara - jeszcze, bo kiedyś będę - ale z pewnością samotna.
- A więc zależy ci na znalezieniu chłopaka? A może małej przygody?
Pochmurnieję.
- Nie, nie bawię się w szybkie numerki na jedną czy dwie noce. Sądziłam, że już sobie to wyjaśniliśmy.
- Tak, wyjaśniliśmy. - Odchrząkuje. - Poza tym słyszałem, że nie bawisz się również w związki.
Och, a skąd on to wie?
- Spróbowałam raz i mi wystarczy. Pomimo tego, że często mnie ciągnie - odpowiadam wymijająco.
- Bardzo dobrze - powtarza, jednak już trochę bardziej burkliwie.
O co mu chodzi?
- A twoje? - zmieniam temat.
Patrzy na mnie nierozumiejącym wzrokiem.
- Że co?
Przewracam oczami.
- Twoje marzenia na przyszłość - wyjaśniam. - Masz jakieś zastrzeżenia, czy jest ci dobrze tak, jak jest?
- Teraz jest dobrze - odpowiada krótko.
Unoszę brwi.
- I tyle? „Teraz jest dobrze"? Nie masz żadnych zastrzeżeń?
Widzę, że waha się z odpowiedzią, co nie wiem dlaczego, ale wewnątrz mojej duszy mnie rani.
Ja mu wyjawiłam swoje tajemnice i marzenia. Dlaczego on nie potrafi wyznać mi swoich?
- Cóż - dodaję nieco chmurnym, zranionym tonem, gdy on nadal milczy - nie musisz mi na to odpowiadać. W końcu to twoja sprawa, czy podoba ci się twoje życie, czy nie.
Chcę wstać, jednak nie wiem nawet kiedy, moje plecy spotykają się z materacem, a nadgarstki zostają do niego przygwożdżone.
Nade mną klęczy Zachariasz, oczy błyszczą mu od emocji.
- Mam pewne plany - zaczyna zmieszanym głosem - miałem ich więcej kiedyś, lecz zostały one zapomniane. Ostatnio znowu zaczynam myśleć o przyszłości. A po usłyszeniu twoich marzeń zdałem sobie sprawę, że brzmią lepiej od moich.
- Zachariasz, każde marzenie jest dobre - mówię do niego. - Mogą być tylko dla nas marzenia ważniejsze, nigdy gorsze. - Jest mi trochę ciężko mówić - język mi się pląta i muszę się skupić na tym, aby złożyć jakieś sensowne zdanie. W tej chwili zdecydowanie wolałabym szeptać imię mężczyzny znajdującego się nade mną.
Już wcześniej zdawałam sobie sprawę z tego, że jest on przystojny. Jednak teraz, gdy nasze ciała się stykają, a on patrzy na mnie swoimi rozognionymi oczami, muszę przyznać, że czuję z każdą chwilą coraz silniejsze przyciąganie do niego. Jego usta wyglądają tak apetycznie. Chcę się przekonać, jak to jest je czuć...
Stop, Rozalia! To twój porywacz, nie wolno ci myśleć o nim w takich kategoriach!
Ale nawet mój wewnętrzny krzyk nie powoduje powrotu mojego zdrowego rozsądku i drżąc, czekam w milczeniu na ruch z jego strony.
Zachariasz skanuje moją twarz tym ognistym spojrzeniem, również długo patrząc się na moje usta, jakby się zastanawiając.
- Zachariasz - szepczę, i jest tak, jakby jego imię wyszeptane przeze mnie zerwało jakąś barierę.
Mężczyzna już się nie waha i opuszcza swoje usta na moje, obdarzając mnie żarliwym pocałunkiem, od którego robi mi się niezwykle gorąco - w dobrym tego słowa znaczeniu.
Uwalnia mój jeden nadgarstek i wplata palce w moje włosy, zaciskając przy tym palce. Ja wolną dłoń kładę na jego ramieniu, zamiast go jednak odepchnąć, co powinnam zrobić, przyciągam go bliżej do siebie. Unoszę głowę, niezdarnie starając się uzyskać kontrolę nad pocałunkiem.
Zachariasz daje mi odrobinę swobody, puszczając mój drugi nadgarstek i przeciągając dłonią po moim boku i biodrze, zatrzymując się na udzie. Nakłania mnie do owinięcia nogi wokół swojego biodra. I to jest niesamowite uczucie. Owszem, robiłam tak z Darkiem, kiedy mnie do tego nakłaniał, jednak nigdy się tak nie czułam.
Bo to z Darkiem było wymuszone od chwili, kiedy pierwszy raz mnie poszarpał i mi zagroził. To, co się dzieje teraz, tutaj, z Zachariaszem, jest za obopólną zgodą.
Mimo tego, że bardzo duża część mnie pragnie posunąć się dalej, ta druga część nadal się boi zbliżenia.
Cholerny Darek, warczę wewnątrz siebie.
Wiem, że to przez niego. Wiem, że on zniknął z mojego życia, ale ja nadal boję się, że on wróci i znowu będzie żądał ode mnie tego, czego nie chcę mu, dać.
Myśli o moim jedynym byłym chłopaku powodują, że moje ciało sztywnieje i powoli opuszcza je to silne pożądanie. Zachariasz to odczuwa.
- Rozalia? - Unosi się na łokciach, marszcząc brwi. - Co się stało, kochanie?
Przełykam ciężko ślinę.
- Zejdź ze mnie - proszę go.
Spełnia moją prośbę, nie sprzeciwiając się mojej woli.
- Dlaczego chciałaś przerwać? - pyta cicho, gdy siedzę już z rękoma owiniętymi wokół nóg, przyciskając kolana do piersi.
- Ja... przepraszam, że... Nie powinnam... - Waham się - brak mi pewności, co tak naprawdę mam mu powiedzieć.
Gładzi delikatnie moją łydkę.
- Nie przepraszaj - przerywa mi. - Nie masz za co. Tylko powiedz mi jedno. - Przechyla nieco głowę na bok, przyglądając mi się, szukając jakiegokolwiek fałszu na mojej twarzy lub w postawie mojego ciała. - Czy zrobiłaś to celowo, czy po prostu nie jesteś gotowa, aby posunąć się dalej?
Zwiesiłam nieco głowę.
- Nie jestem gotowa - przyznaję cicho.
Całuje moje kolano.
- Rozumiem. - Wstaje z łóżka i sięga po moje dłonie. Niszczy koszyczek, który z nich utworzyłam i splata swoje palce z moimi. - Chodź, musisz coś zjeść.
- Nie jestem głodna - mówię, próbując wyswobodzić rękę.
Prycha.
- Nie bądź śmieszna - nie jadłaś nic, co kazałem ci przynieść.
- I nie chcę - upieram się.
Wcześniej byłam trochę głodna, potem jednak zapomniałam o tym uczuciu na rzecz zachwytu z powodu pokoju i ciekawości przy rozmowie z Zachariaszem. Potem nie byłam w stanie myśleć o niczym innym niż o mnie i tym mężczyźnie razem, co zostało nagle popsute przez wspomnienie Darka. A teraz czuję wstyd, przez co również nie mam ochoty na jedzenie.
- To przynajmniej chodź się napić - nalega.
Wzdycham.
- Dobrze. - Zwlekam się z jego pomocą z łóżka. - Czy mogłabym zadzwonić do rodziców? -  pytam.
Kiwa głową, zgadzając się.
- Dziękuję. - Po bardzo krótkim wahaniu przytulam się do jego ramienia, gdy wychodzimy z pokoju.
- Nie ma za co - pada ciepła odpowiedź.
Nie wiem, skąd te wszystkie straszne stereotypy na temat gangsterów?

Jesteś moja, kochanie || T.L. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz