XXXIX. Taylor

15.3K 901 21
                                    

      Szukam jej już bardzo, bardzo długi czas. I nie mogę jej znaleźć. Nikt nie może jej znaleźć z moich ludzi.
   Dariusz nie wtrąca się do poszukiwań. Chyba nie. W każdym razie siedzi cicho u siebie i nic nie mówi. Muszę się mocno powstrzymywać przed pokusą, aby nie wrócić tam i nie wpakować mu kulki w łeb. Przecież to on nastraszył Rozalię. Co tam, że ją nastraszył. On ma z nią wspólną przeszłość, i nie jest ona najwspanialsza. Obawiam się, że te wiadomości, które o tym zdobędę - bo zdobędę, jestem tego pewien - spowodują, że jednak pozbędę się jednego Czarnego z tej ziemi.
   Po zajrzeniu do kolejnych pomieszczeń nadal nie znajduję tak drogiej mi dziewczyny. Powoduje to u mnie coraz to głębszy strach.
     Co, jeśli jednak ktoś od Dariusza ją znalazł i się do tego nie przyznają?
   Szczerze sam się dziwię, że nikt z jego strony jeszcze na nas nie uderzył. Przecież jesteśmy na ich terenie, a ich jest więcej niż nas, tych parę delegowanych osób.
   W każdym razie, może i się temu dziwię, co nie znaczy, że się z tego powodu nie cieszę. Ponieważ jeśliby oni nas zaatakowali, my nie mielibyśmy żadnej szansy. Ani w wygraniu starcia, ani w odnalezieniu mojej Rozalii.
     Znajdź się, kochanie. Błagam.
     A co, jeśli jej już tu nie ma?, przechodzi mi przez głowę myśl. Szybko ją jednak odrzucam, bo nie możliwe jest, aby Rozalia miała możliwość uciec z tego budynku na zewnątrz i żeby nie została dostrzeżona. A przynajmniej taką mam nadzieję.
   Słyszę za sobą szybkie kroki i odwracam się w nadziei, że moja zguba się odnalazła. Niestety, to tylko Kamil.
     - Zack... Taylor - poprawia się.
     - Znaleźliście ją? - pytam, nim zdąży coś jeszcze powiedzieć.
   Po krótkim wahaniu kręci głową.
     - Ale Mason cię szuka - mówi, gdy się odwracam, aby odejść i kontynuować poszukiwania.
   Zamieram, ale nie odwracam się.
     - Po co?
     - Nie powiedział. Po prostu kazał cię znaleźć i powiedzieć, że jest na zewnątrz przy garażu. I to ponoć jest bardzo pilne. Dotyczy Rozalii - dodał.
   Szybkim krokiem kieruję się w stronę tylnego wyjścia.
     - Dzięki - jestem jeszcze w stanie powiedzieć, gardło mam ściśnięte przez różne emocje.
   Faktycznie znajduję Masona na zewnątrz. Krąży on nerwowo przed garażem, mamrocząc coś do siebie.
     - Mason - wołam go.
   Staje w pół kroku i powoli zerka w moją stronę.
     - Słyszałem, że masz dla mnie jakieś informacje o Rozalii - nie owijam w bawełnę i podchodzę do niego. - O co chodzi? Znalazłeś ją? Jest gdzieś tutaj?
Kręci głową w zaprzeczeniu.
     - Jej tutaj nie ma - wyjawia.
   Marszczę zdziwiony brwi, a potem parskam krótko.
     - Bzdura - zaprzeczam. - Nie mogła stąd wyjść. Ochrona Czarnego nie jest taka słaba.
     - Ale z czyjąś pomocą owszem, była w stanie - zauważa.
     - Jak z... Kurwa! - Orientuję się, że Mason ma rację. Jeśli ktoś rozeznany i doświadczony jej pomógł, to nie ma jej tutaj. - Co za skurwiel pomógł jej się stąd wydostać?! - Zabiję go. Zabiję tego skurwy...
     - To byłem ja, Taylor.
   Przeżywam szok, patrząc w błękitne oczy mężczyzny i nie odnajdując w nich choćby odrobiny fałszu.
     - Nie - wyszeptuję - to nie ty. Nie mogłeś pomóc jej uciec.
     A jednak. Po chwili ciszy przypominam sobie jego słowa. Często dawał mi do zrozumienia, że jego zdaniem Rozalia nie jest dla mnie i powinienem się jej pozbyć. Do cholery, sam próbował z nią porozmawiać!
     - Przepraszam. Teraz, zanim ją puściłem mówiłem jej, żeby jeszcze to wszystko przemyślała... - tłumaczy się.
     - Jak mogłeś?! - krzyczę, rzucając się na niego. - Coś ty, kurwa, najlepszego zrobił?! - Wymierzam mu jeden cios, a potem drugi. Ten się nie broni przed uderzeniami, nie oddaje mi. Przypomina mi worek treningowy, a to drażni mnie jeszcze bardziej.
     - Hej, hej! - Czuję jak ktoś łapie mnie mocno za ramiona i odciąga do tyłu. - Taylor, uspokój się, do jasnej cholery!
   Sapię ciężko i patrzę na Masona podnoszącego się powoli z ziemi. Przed oczami tańczą mi czerwone plamki wściekłości. Jednak wewnątrz mnie, głęboko w środku narasta ryk bezradności.
     Nie ma Rozalii. Odeszła.
   Zmuszam się do opanowania. Biorę głębokie wdechy, moje ręce nadal są trzymane przez kogoś za moimi plecami. Słyszę, że dzwoni komórka. Masona, jak się okazuje.
   Działa nadzwyczaj szybko, jak na takiego pobitego i aż się dziwię, gdy w przeciągu kilku chwil przyjmuje połączenie i wymienia z kimś parę krótkich zdań.
   Warczę dziko na niego, gdy podchodzi do mnie.
     - Ktoś do ciebie - informuje. - Puść go - rozkazuje komuś za mną.
   Ten mnie puszcza, a ja mam ochotę walnąć jakąś gadkę o tym, że tylko mnie powinni słuchać. Powstrzymuję się jednak i wyrywam mu urządzenie z ręki.
     - Halo? - warczę, przykładając e do ucha.
     - Zachariasz? - pada ciche pytanie po drugiej stronie.
     Nie, to niemożliwe.
     - Rozalia?
     - T-tak. Ja przepraszam cię...
     - Gdzie jesteś? - przerywam jej i kieruję się biegiem do auta.
     - Na jakieś autostradzie. Chyba na tej co prowadzi do domu.
     - Jest coś w pobliżu?
     - Raczej... Tak, jest jak stacja paliw.
     - Idź do środka i czekaj tam - rozkazuję, wsiadając do auta i zapalając silnik. - Zaraz tam będę. - Rozłączam się i rzucam telefon na miejsce pasażera. Nie czekając ani chwili dłużej, ruszam z miejsca i jadę jak najszybciej, w głowie przypominając sobie wszystkie możliwe stacje, na których może znajdować się dziewczyna.

***

   Teraz jestem na kolejnej stacji paliw. Czwartej chyba już z kolei. Z każdym kolejnym postojem jestem coraz to bardziej zdenerwowany. Próbowałem się dodzwonić na numer, z którego wcześniej dzwoniła Rozalia, jednak nikt nie odbierał. To mnie zaniepokoiło jeszcze bardziej.
     Powinienem kazać jej nauczyć się na pamięć mojego numeru, myślę, dzwoniąc po raz kolejny. Znowu nikt nie odbiera. Przez to mam ochotę rozwalić ten telefon, jednak powstrzymuję się przed tym z myślą, że może ktoś oddzwoni. Więc zamiast niszczenia urządzenia rozglądam się, idąc do wnętrza budynku. Okazuje się, że w środku jest mini bar. Pomiędzy stolikami kręci się młoda dziewczyna i przeciera blaty.
     - Przepraszam - zaczepiam ją. - Czy jest tu gdzieś może ciemna blondynka z zielonymi oczami? Niska - pytam, gdy się już odwróciła w moją stronę.
   Po chwili zamyślenia uśmiecha się lekko.
     - Ta...
     - Zachariasz? - pada za moimi plecami.
   Z modlitwą cisnącą się na usta odwracam się powoli, mając nadzieję, że słuch mnie nie zawodzi. I całe szczęście, nie zawodzi.
   Przede mną stoi Rozalia. Na jej twarzy widnieje obawa, radość, zranienie, nadzieja. Te wszystkie emocje mieszają się ze sobą.
     - Rozalia - jest to zaledwie szept, który z siebie wydobywam.
   Nie czekam na pozwolenie, po prostu łapię ją i zagarniam w ramiona. Przyciskam ją do swego ciała, dotykam ją, by udowodnić sobie, że jest ona prawdziwa.
     - Rozalia - powtarzam pewniej i obejmuję jej twarz swoimi dłońmi.
   Widzę na jej ustach leciutki uśmiech. Chwyta jednak moje dłonie i odciąga od swojej twarzy.
     - Zachariasz, musimy porozmawiać - informuje mnie.
     - Taylor - poprawiam ją. - Mam na imię Taylor.
     - Zachariasz czy Taylor, chcę po prostu porozmawiać. I tym razem chcę szczerej rozmowy.
   Przełykam.
     - Dobrze. Tylko proszę, wróć ze mną.
   Nie chcę jej do tego zmuszać, więc cieszę się widząc, że ona kiwa zgodnie głową i kieruje się ze mną do auta.
   Jadąc z nią na początku jazdy pytam się o różne rzeczy, ale ona odpowiada mi zdawkowo. W końcu daję jej spokój i przygotowuję się na rozmowę, która nas czeka. Mam wrażenie, że od tej rozmowy zależy moje życie z Rozalią, co sprawia, że jestem jeszcze bardziej zdenerwowany.
   Ponieważ jeśli pójdzie coś nie tak wiem, że nie dam rady bez niej poprawnie funkcjonować.

Jesteś moja, kochanie || T.L. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz