ROZDZIAŁ 17

22 4 0
                                    

TW: napad drgawek, opisy kryzysów psychicznych, przemoc psychiczna w rodzinie
------------------------------------------------------------------

JESIEŃ DWA TYSIĄCE PIĘTNAŚCIE, NORTH KILL, PÓŁNOCNY NOWY JORK

Już kiedy dojeżdżali pod swój dom, Travis i Lenora wiedzieli, że coś tam na miejscu było nie tak. W miejscu odpowiedniego odbicia z drogi dziewięćset dziewiętnaście w taką zwykłą, podmiejską asfaltówkę, z której dało się później wjechać na ich podjazd, znajdowały się ślady opon pozostawione podczas ostrego skrętu dużego samochodu. Na mniej więcej połowie wysokości słupka znaku z napisem "UWAGA TEREN PRYWATNY RODZINY HACKETT. NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY." znajdowało się wgniecenie i trochę znajomego, beżowego lakieru. W ogóle cały znak był pochylony nieco w lewo.

Jakby ktoś go zahaczył właśnie przy tym gwałtownym skręcie. Bo na przykład był bardzo zły.

Beżowy lakier.

Wóz Chrisa Hacketta.

Przyjechał sam, z dzieciakami, z Bobbym czy z rodzicami? Żadna z tych opcji, no może poza tą z Bobbym nie wydawała się dobra. A zwłaszcza nie ostatnia.
Jak się okazało, żadna z tych hipotez nie okazała się do końca prawdziwa.

Bo Chris wziął wszystkich możliwych.

Cała ta "wesoła gromadka" znajdowała się na podwórzu. Większość stała w bezruchu albo opierając się o auto, albo siedząc w nich przy otwartych drzwiach- jak w przypadku najmłodszych członków rodziny. Jedynie Constance łaziła tam i z powrotem, ewidentnie wściekła.

— Oż kurwa mać — mruknął Travis, parkując auto i wyłączając silnik.

Westchnął ciężko i spuścił głowę, starając się uniknąć wzroku własnej matki. Spojrzał za to na Lenorę, która na tamten moment zdawała się być tylko pasem bezpieczeństwa powstrzymywana przed zjechaniem z fotela. Nie dała rady utrzymać głowy pionowo na zagłówku i opierała ją o drzwi. Była bardzo blada, a zaschniętą krew miała nie tylko pod nosem, na wargach czy brodzie, ale też na szyi i nawet trochę na bluzie.

— Dasz radę dojść do domu? — zapytał mężczyzna, odpinając swój pas. Jego żona pokręciła głową.

— Nie wiem — przyznała, starając się powiedzieć to po prosto cicho, a nie szeptem.

Nie chciała żeby Travis martwił się jeszcze bardziej. Zwłaszcza, że wreszcie coś się w tej sprawie ruszyło. Wreszcie wiedzieli co muszą zrobić, żeby uwolnić dzieciaki od tej, przeklętej, cygańskiej klątwy.

— Siedź sobie, pomogę ci — To mówiąc, szeryf wysiadł z auta, a ledwie drzwi zamknął matka rzuciła się na niego jak harpia. Sierżant, jak przez mgłę, słyszała co mówiła. Coś tam, że "Co oni sobie wyobrażają?!", że "Porzucili rodzinę." i, że "Powinni odbierać telefony, do kurwy nędzy."

Travis praktycznie ją zignorował. Wykonał tylko gest ręką, nakazujący Constance poczekać. Bardzo jej się to nie spodobało. No w końcu nikt nigdy nie odmawia Constance Hackett. A już zwłaszcza nie jej najstarszy syn.

No, a przynajmniej do teraz.

Travis otworzył drzwi od strony pasażera, a wtedy Lenora miała wrażenie, że od wrzasków tej starej jędzy, odpadną jej uszy. Chwilę potem została wypięta z pasów, wyciągnięta z wozu przez swojego męża, a następnie posadzona na masce.

Dosłownie. Szeryf ją podniósł i posadził na masce.

— Torby — rzucił tylko i pospiesznie zabrał się do wyjmowania wszystkich bagaży.
Mieli ich więcej niż w drodze na miejsce, bo dostali trochę przydanych rzeczy od Romów.

𝙲𝙻𝙰𝚆𝚂 |𝚃𝚑𝚎 𝚀𝚞𝚊𝚛𝚛𝚢 𝙵𝙵| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz