TW: omamy wzrokowe i słuchowe, wizje ożywionych ciał zmarłych z obcięta głową i dziurą w klatce piersiowej, przemoc psychiczna i fizyczna, brutalna przemijania człowieka w zwierzę, zabójstwo z użyciem broni palnej, opisy poparzeń i osoby palącej sie żywcem, duszenie zwierzęcia metalową garotą, zranienie zwierzęcia szkłem, wspomnienie brania miękkich nar***yków i reakcji na nie.
------------------------------------------------------------------DWUDZIESTY ÓSMY KWIETNIA, 10:40, NORTH KILL, PÓŁNOCNY NOWY JORK.
Kiedy Lenora się obudziła, Travisa nigdzie nie było. Zrobił jej co prawda śniadanie i przygotował dzbanek z kawą, a także zostawił kartkę z wiadomością, ale prócz tego nie było po nim śladu. Nawet w przedpokoju wszystko było równo poukładane.
Gdyby nie to, że sierżant mieszkała w tym domu i wiedziała, gdzie co leży, to w życiu by nie domyśliła się, że czegoś brakuje. Zresztą wyglądało to tak, jakby Travis bardzo starał się, aby tak właśnie było. Swoją kurtkę skórzaną zabrał z wieszaka, ale na jej miejsce przewiesił inną. Pozamieniał buty miejscami, klucze przemieszał w ceramicznej misce, gdzie je odkładali, i tak dalej i tym podobne.
Może to było dziwne.
A może już naprawdę nie wiedział, co robić, żeby nie wyprowadzać żony z równowagi.
Nie.
Lenora doskonale wiedziała, że Travis był w pełni świadomy tego jak powinien postąpić.
Gdyby zrobił to zaraz po ślubie, pewnie nie znaleźliby się tutaj. Dzisiaj. W taki sposób.
Policjantka zjadła tylko jednego z przygotowanych trzech tostów po czym wypiła kubek kawy, którą uprzednio musiała podgrzać w mikrofalówce.Czyli szeryf wyszedł dawno.
Kobieta przebrała się z piżamy, narzuciła kurtkę na ramiona, nalała i podgrzała sobie następne naczynie z naparem i wyszła na zewnątrz, do ogrodu. Panował przyjemny, wiosenny chłodek.
Lenora rozejrzała się dookoła, a wspomnienia uderzyły ją ze zdwojoną siłą. Pamiętała, jak montowali z Travisem płot od nowa, bo ten wcześniejszy się praktycznie w ogóle nie nadawał do użytku. Dopiero, jak go postawili i pomalowali to się zorientowali, że sztachety miały inne odcienie. Farba owszem, była zielona, ale jedną cyferką się różniła.
Nie rzucało się w oczy aż tak bardzo. Tak się im wtedy zdawało.
Było jednak inaczej. Chris to zauważył raz i nie chciał przestać. Non stop się z tego śmiał przez pierwszy mieiswc. Jakiś czas później zwróciło na to uwagę paru listonoszy. Hank jak napił się trochę za dużo to myślał, że ma zwidy, że ten płot nie jest jednolity. Podobnie miał Caleb, kiedy czmychnął razem z Kaylee z domu, bo któryś z kolegów ze szkoły "poczęstował go" skrętem.
Siedział wtedy na krawężniku, jego siostra śmiała się, jak wariatka Lenora wygłaszała im kazanie, a Travis próbował jakoś ogarnąć chłopaka, który tylko co chwila pokazywał na sztachety i mówił: Wujek... ta jest zielona... a ta jest inaczej zielona. O ja!To były wesołe czasy.
Znaczy się, wesołe pozornie, bo wciąż nad nimi wisiała Constance Hackett.
A po sympatycznym wspomnieniu został został już tylko ten "inaczej zielony" płot.
Lenora poczuła łzy cisnące się jej do oczu. Upiła łyk z kubka i zacisnęła powieki, rozkoszując się jedynym ciepłem, jakie jej pozostało.
Tylko, że coś za długo to "ciepło" po wypiciu kawy za długo trwało.
Otworzyła oczy i od razu tego pożałowała.
CZYTASZ
𝙲𝙻𝙰𝚆𝚂 |𝚃𝚑𝚎 𝚀𝚞𝚊𝚛𝚛𝚢 𝙵𝙵|
Fanfiction"Co Cię nie zabije, to wzmocni." było chyba jednym z największych kłamstw, jakie można wcisnąć człowiekowi. I Lenora Hackett wiedziała o tym, aż za dobrze. Wiedziała o tym dziesięć lat temu, kiedy ojciec wyrzucił ją z domu. Wiedziała o tym, sześć la...