ROZDZIAŁ 11

29 3 0
                                    

TW: pożar lasu i śmierć oraz obrażenia nim wywołane, płonące ciała, atak paniki, atak zwierzęcia na ludzi
------------------------------------------------------------------

CZTERNASTY SIERPNIA DWA TYSIĄCE PIĘTNAŚCIE  20:00 NORTH KILL PÓŁNOCNY NOWY JORK, PEŁNIA

Kiedy Travis z Warrenem dojechali na miejsce, byli przerażeni. Pożar wciąż trwał w najlepsze i nie było wiadomo, gdzie się kończą, a zaczyna się niebo.

I mało nie wjechali w przewrócony, płonący jupiter z wielką dziurą w środku.

Więc to było to auto, o którym mówiły Lenora i Kaylee.

Załoga pojazdu, a raczej ich zwęglone zwłoki, leżały dookoła.

Wiceszeryf zauważył wóz swoje żony i swoją bratanicę przy nim. Dziewczyna była wyraźnie poparzona, brudna od popiołu i miała porwane ubranie, a w dłoni ściskała jakiś malutki przedmiot, jakby od tego zależało jej życie.

— Wujku! — krzyknęła, kiedy do niej podbiegł i wpadła mu w objęcia, a potem zaczęła wyrzucać z siebie słowa tak szybko i tak nieskładnie, że Travis nie był w stanie nic zrozumieć.

— O kurwa! — wyrwało się Warrenowi i wskazał na granicę lasu i szosy — To Wilkes! Co mu się stało?! I gdzie jest Hank?!

— Hank... Hank nie żyje — wykrztusiła Kaylee, a potem jakby dostała strzału adrenaliny- rzuciła się w kierunku koronera. Zrobiła to bardzo gwałtownie, mimo, że Travis ją złapał to poleciała kolanami na asfalt. — On go zabił! Zabił go! MORDERCA!

— Kaylee! — Wiceszeryf pociągnął dziewczynę do pionu. Potrzebował, żeby się opanowała. — Wierzę ci. A teraz powiedz, gdzie jest twoja ciocia? Co się stało? Konkrety.

— Hank poszedł... do lasu... ratować... tych ludzi... Ciocia kazała mi... kazała mi... podać mu gaśnice... gaśnice samochodowe. On... — Nastolatka wskazała głową na Wilkesa. — on je wziął... rzucił nimi... zawór... zawór wystrzelił prosto w Hanka... Tu... tu... — Kaylee tym razem zakręciła swoją zaciśniętą pięścią na wysokości serca. — On umarł! On umarł..! Potem z lasu... z lasu wybiegła ta kobieta... Ta od Silasa... Ta starsza... i... i... wujek on naprawdę jest tym stworzeniem. Tym strasznym stworzeniem. I on... uciekł.

Pod Travisem i Warrenem ugięły się nogi.

— On zabije ludzi... — kontynuowała Kaylee — Wilkes się wystraszył i uciekł... ciocia go poraziła... paralizatorem... A ta kobieta... Dała mi to... — Nastolatka rozłożyła dłoń i pokazała srebrny pierścień. — To go... to go odstraszy... to stworzenie... Ciocia kazała mi... iść, a sama... sama poszła z tamtą kobietą...

Chociaż wiceszeryf chciał w tamtym momencie wyć z mieszaniny negatywnych emocji, takich jak złość czy bezsilność, rozumiał zachowanie żony. Dzika, krwiożercza bestia biegała luzem po lesie, a jedyna osoba, która wiedziała jak się nią zająć to była Eliza Vorez.

I to stworzenie bało się srebra.

Dobrze było wiedzieć chociaż tyle.

— Zabierz ją na posterunek — nakazał Warrenowi i stanowczo, acz delikatnie popchnął bratanicę do swojego towarzysza — ja idę po Lenorę.

— Wujek nie! — krzyknęła Kaylee — On cię zabije! On cię zabije! Weź! — dodała, wciskając mu pierścionek. Nie przyjął go. Wziął za to drugą broń od Warrena.

— Jeźdźcie i zabarykadujcie się na miejscu — nakazał wiceszeryf.

— A co z Wilkesem? — zapytał Warren, dosłownie wpychając Kaylee do wozu.

𝙲𝙻𝙰𝚆𝚂 |𝚃𝚑𝚎 𝚀𝚞𝚊𝚛𝚛𝚢 𝙵𝙵| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz