TW: pozbycie się ciała przez wrzucenie go do jeziora, przemoc psychiczna i fizyczna, brutalny atak zwierzęcia na człowieka, usiłowanie zabójstwa.
------------------------------------------------------------------DWUDZIESTY SIÓDMY KWIETNIA, 21:32, NORTH KILL, PÓŁNOCNY NOWY JORK.
Lenora zajechała na tereny rodziny Hackett mając blisko sto nieodebranych połączeń i nieprzeczytanych wiadomości. Naprawdę nie widziało jej się zmieniać tego stanu rzeczy "na lepszy" nawet jeśli wiedziała, jaką awanturą się to skończy.
Miała serdecznie dość, ale równie serdecznie wyjebane.
Może gdzieś się jej tam tliło na tamten moment ciepło w sercu dla męża, Kaylee i Caleba, ale to było tyle.
I tylko tyle.
Jechała drogą numer dziewięćset dziewiętnaście wzdłuż lasu i rozważała, który zjazd wybrać. Ten na posterunek? Nie była tam od dnia pożaru. Ale przecież tak samo jak z dniem pogrzebu oraz wizytą na cmentarzu. Przecież... kiedyś to się musiało stać. Nie mogła spędzić kolejnych chwil w jednym miejscu, przecież szło oszaleć.
O ile Lenora już nie oszalała.
Musiała wychodzić, musiała coś robić…
Nawet jej przez chwilę przez głowę przeszło, żeby po prostu zawrócić i pojechać gdziekolwiek. Naprawdę, gdziekolwiek. Mogłaby pracować nawet jako pokojówka w motelu. Tak. Zawsze marzyła o byciu policjantką, studia miała częściowe dziennikarskie... Może dałoby się do nich wrócić? Wziąć indywidualne, pracować, uczyć się...
Tylko, żeby najpierw wypadałoby wrócić do domu i spakować się. A przecież Travis będzie krążył wszędzie, jak ptak drapieżny, żeby ją znaleźć. Więc wbicie potajemne do domu i ucieczka raczej nie wchodziły w grę. Poza tym, on na pewno po tym wszystkim zgłosi jej zaginięcie, a Constance i Jed nie odpuszczą ucieczki z cennymi sekretami rodzinnymi. No, a nade wszystko, jeszcze ta klątwa…
Kolejny zjazd prowadził do głównego budynku, następny do domu rodzinnego Hackettów, a jeszcze kolejne do domu jej i jej męża oraz Chrisa.
To ostatnie odpadało.
Skręciła do głównego budynku i wjechała na ubitą trasę w środku lasu. Była dość szeroka, bo normalnie musiał się tu zmieścić autobus, dowożący dzieci na obóz, ale mimo wszystko schowana w gęstwinie drzew.
Dlatego, gdy nagle Lenora zauważyła inny samochód kilkadziesiąt stóp przed sobą, to było tak, jakby wyrósł spod ziemi. Zahamowała natychmiast i wyłączyła światła. Zaniepokoiło ją to. Nawet nie zdążyła się porządnie przyjrzeć czyje to było auto. A co, jak kogoś od turystów?
Uchyliła okno na kilka cali, ale z tej odległości i tak nie za wiele by usłyszała, chyba, że ktoś by krzyczał. Po chwili zauważyła jednak, że z wozu ktoś wychodzi- dwie osoby- i kierują się do bagażnika. Tajemniczy mieli znajome sylwetki. Wkrótce, kiedy oczy policjantki przyzwyczaiły się do mroku- rozpoznała Bobby'ego i swojego teścia.
Zamarła.
Jeśli usłyszeli silnik...
Na pewno usłyszeli. Musieli usłyszeć.
Trzeba było stąd odjechać. Tylko, że mogli ją gonić. A w momencie, w którym nie zdążyliby ogarnąć, że chodzi o nią…
Jeszcze tego brakuje, aby i ją zabili, spychając z drogi.
Bobby wyciągnął coś z bagażnika, a ojciec oświetlał mu okolice latarką, ale na szczęście jakąś komediowo małą. Sierżant usiłowała zidentyfikować ten niesamowicie długi i duży obły kształt, który Robert przerzucił sobie przez ramię. Zamrugała intensywnie, kiedy wydało jej się, że to coś się poruszyło.
CZYTASZ
𝙲𝙻𝙰𝚆𝚂 |𝚃𝚑𝚎 𝚀𝚞𝚊𝚛𝚛𝚢 𝙵𝙵|
Fanfiction"Co Cię nie zabije, to wzmocni." było chyba jednym z największych kłamstw, jakie można wcisnąć człowiekowi. I Lenora Hackett wiedziała o tym, aż za dobrze. Wiedziała o tym dziesięć lat temu, kiedy ojciec wyrzucił ją z domu. Wiedziała o tym, sześć la...