ROZDZIAŁ 20

19 4 0
                                    

TW: przemoc psychiczna w rodzinie, zszywanie rany na żywca, brutalny atak zwierząt na ludzi, odgryzienie palca
------------------------------------------------------------------

JESIEŃ DWA TYSIĄCE PIĘTNAŚCIE, 07:00, NORTH KILL, PÓŁNOCNY NOWY JORK.

Po powrocie do domu rodzinnego Hackettów, atmosfera nadal była na tyle gęsta, żeby można siekierę zawiesić. Lenora, nie chcąc żeby dzieciaki były świadkami kolejnej awantury, zaprowadziła je prosto do najbliższych łazienek, żeby doprowadziły się do porządku. Kaylee zauważyła już wcześniej, że jej ciotka jest ranna, ale dopiero teraz- kiedy zostali z nią i Calebem na osobności- odważyła się zapytać:

— Które z nas ci to zrobiło?

Brat dziewczyny stanął jak wryty w miejscu i otaksował sierżant wzrokiem. Połączył sobie zniszczenia jej stroju z faktem, że część krwi, w której była ubabrana nie należała do wilkołaka.

— O kurwa — wyrwało mu się — Jezus Maria, co ci... jak... — Ściszył głos. — O nie...
— To nie było żadne z was — odparła Lenora, zdawkowo.

— To w takim razie... tata? — szepnęła Kaylee.

— To nie było żadne z was, bo nie byliście wtedy sobą.

Nastolatkowie spojrzeli po sobie z niepokojem.

— Proszę... — rzekł Caleb, wyraźnie poruszony — Proszę cię, powiedz nam, które to zrobiło. Tylko tak naprawdę. Ja? To... brzmi jak coś co bym zrobił... Silas też był taki agresywny... no wiesz...

— To co nie miało czerwonych oczu — mruknęła sierżant — nie rozróżniam bestii, nie mam pojęcia, które to było. Poważnie.

To nie była prawda. Lenora doskonale wiedziała.

Ale te biedne dzieci przeżyły już za dużo. Nie musiały winić się jeszcze za to. Zresztą nie ważne które ją uszkodziło, jeśli każde zrobiłoby to tak samo mocno.

Policjantka zamknęła się w łazience na drugim piętrze. Ledwo tam dotarła, a w zasadzie doczłapała, tak bardzo ją wszystko bolało. Z dołu docierały do niej niewyraźnie odgłosy kłótni

Zaczynało ją ćmić.

Nie mogła zemdleć. Nie mogła.

Zebrała wszystko co wiedziała, że się przyda i usiadła- choć może raczej powinno być opadła- na muszlę klozetową. Wsadziła ręcznik w usta po czym, regulując oddech, ostrożnie usunęła kawałki poszarpanej odzieży ze swojego korpusu. To było okropnie niekomfortowe uczucie. Jakby miała je do czegoś porównać, to pewnie do zwielokrotnionego dziesięciokrotnie większego bólu przy odczepianiu materiału skarpetki od obtarcia po bucie. Ale to i tak było nic i kobieta miał tego świadomość.

Te rany były do szycia.

I chuj wiedział czy nie potrzebowała zastrzyku przeciwko wściekliźnie.
Przynajmniej szczepienie na tężec miała aktualne.

Kurwa mać.

Kurwa, kurwa, KURWA MAĆ.

Nie mogła iść do szpitala. Przecież ktoś szybko by stwierdził, że to nie są rany od niedźwiedzia. Dorosły niedźwiedź, zwłaszcza wkurwiony, by ją zmiażdżył. Musiała oczyszcić i odkazić te rany, a potem je zszyć.

Powtarzała sobie w myślach, że już to robiła. Zszywała rany swojego ojca po jego nielegalnych polowaniach. Zszywała sobie kiedyś palca po wypadku, do którego również doprowadził Leonard.

Ale to był palec. I to były dwa szwy. Albo raczej dwa pociągnięcia nici. Skąd miała wiedzieć ile będzie ich potrzebne tutaj?
Podliczyła sobie tak roboczo i stwierdziła, że dwanaście. Co najmniej.

𝙲𝙻𝙰𝚆𝚂 |𝚃𝚑𝚎 𝚀𝚞𝚊𝚛𝚛𝚢 𝙵𝙵| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz