Rozdział 27.

131 9 7
                                    

Przez kolejne dni napięcie między wszystkimi zaczęło narastać, co prowadziło do częstych kłótni. Najbardziej rozdrażniony był Barnes, przez co i ja zamieniałam się w tykającą bombę. Gdy zeszłam do kuchni, Bucky właśnie wydzierał się w przestrzeń.

- Co się stało? – zapytałam Sama, który stał z założonymi rękoma próbując pohamować śmiech.

- Nat poczochrała włosy Barnes'a – wyjaśnił.

- Nikt! Powtarzam nikt nie ma prawa dotykać moich włosów. Zabiję, jeśli ktoś to zrobi – warknął zły.

No tego jeszcze nie grali, żeby Bucky robił aferę o taką pierdołę. Popijałam wodę patrząc, co się wydarzy dalej.

- Zeszłej nocy mówiłeś do Lily, żeby pociągnęła cię za włosy – zauważyła Nat.

Uniosłam brwi, bo to było prawdą. Sam i Steve popatrzyli na nas z niedowierzaniem.

- Tłumacz się – mruknęłam.

- Podsłuchujesz pod naszymi drzwiami? – zwrócił się Barnes do Nat chociaż jej pokój był najbliżej mojego, więc mogła co nie co usłyszeć.

- Na całym piętrze was słychać.

- Od kiedy to NASZE drzwi? – zapytałam.

- Następnym razem jakoś się wyciszcie – westchnął Steve.

- Nie ma moje albo twoje – zwrócił się do mnie Barnes. – Jest nasze.

- Jak jest mowa o śliwach, to tak chętnie się nimi nie dzielisz – zauważyłam.

- I nożami – dodał Sam.

- Bo śliwki i noże są moje – powiedział ze złością.

- Więc ja zastrzegam sobie prawo do podejmowania decyzji na temat mojego życia – warknęłam nawiązując do naszej porannej kłótni, podczas której standardowo próbował namówić mnie do rezygnacji z misji.

- O nie! Akurat o tym będziemy decydować wszyscy – podniósł głos i już wiedziałam, że czeka nas kolejne starcie, bo zaczęliśmy mierzyć się morderczymi spojrzeniami.

- Jesteś debilem! – krzyknęłam.

- A ty idiotką! – odkrzyknął.

- Nie lubię twoich włosów! – warknęłam na co Nat zawyła.

- To cios poniżej pasa – burknął Barnes.

- Ja naprawdę nie wiem, kiedy się kłócą, a kiedy ze sobą flirtują – odparł Sam.

- Kłócimy się/ Flirtujemy! – wykrzyknęliśmy jednocześnie.

- To łap mój tekst na podryw – powiedziałam i chwytając nóż, rzuciłam w niego.

Ten bez problemu go ominął i ruszył w moją stronę, po czym zaczęliśmy ze sobą się bić jak jakieś nastolatki w liceum. Steve patrzył na nas z politowanie w oczach, a Sam skrzywił się, gdy Barnes rzucił mną o podłogę przygniatając swoim ciałem. Mimo amortyzacji, jaką Bucky zapewnił mi przy tym rzucie, poczułam lekki ból w plecach. Patrzyliśmy na siebie z wściekłością w oczach. Wiedziałam, że przegrałam tą potyczkę, ale i tak nie chciałam odpuścić.

- Już dość – odezwał się w końcu Steve, gdy my nadal się nie ruszaliśmy.

Ten klepnął James'a w ramię. Oboje podnieśliśmy z podłogi. Z Barnes'em pokłóciłam się w ostatnich dniach wielokrotnie do tego stopnia, że kilka razy ingerował Steve, bo zaczęliśmy rzucać w siebie, czym popadnie. Sam też ciągle się z nim kłócił. Nawet ja zdążyłam pokłócić się z Tony'm, który zaoferował wszczepienie mi nadajnika pod skórę, co wywołało u mnie rozdrażnienie. Zaś Natasha mało co nie rozniosła konferencyjnej, gdy Fury dzień przed misją zarządził, że jedynie Bucky będzie w pobliżu hotelu, w którym odbywała się impreza, Steve będzie dowodził na miejscu, reszta ma nie ingerować.

- Romanoff, okaż więcej profesjonalizmu – odezwał się spokojnie Fury.

- Siadaj, Nat – odparłam znudzona, bo zaczęłam przyjmować coraz bardziej apatyczną postawę.

- Tu chodzi o twoje życie, a ty mi mówisz „siadaj"? – zapytała zła.

- Możesz się położyć – zaproponowałam, Sam parsknął. – Wypiłabym kawę.

- Ja też – odezwał się znudzonym głosem Steve, bo jego też już nudziły te wybuchy.

- Jej nie zależy by przeżyć – rzucił Bucky, a ja spiorunowałam go wzrokiem, bo od rana znowu właśnie to mi próbował wmówić.

- To jest misja, a nie jakiś pieprzony koncert życzeń – powiedziałam poważnym głosem. – Naszym celem jest likwidacja Hydry, a nie ratowanie mojego życia. Ułóżcie sobie priorytety w odpowiedniej kolejności – warknęłam, bo naprawdę zrobili się nadopiekuńczy, a mnie to drażniło.

- Lila ma rację – poparł mnie Steve, co przyjęłam z ulgą.

- I mówi to ktoś, kto postawił cały świat na nogi próbując uratować kumpla, który go nie pamiętał, był groźnym mordercą i chciał go zabić – odezwał się Tony.

- Od kiedy tak bardzo zależy ci na życiu Alinov? – zadrwił Sam zerkając na Starka.

- Od kiedy Peter zaczął to przeżywać jak ty swoją pierwszą misję – odparł.

- Możecie z tym skończyć? – warknął Fury. – Alinov i Barnes przygotujcie się, wyruszacie jeszcze dzisiaj, żeby jutro na spokojnie się zorientować w Nowym Jorku. Zatrzymacie się w hotelu naprzeciwko docelowego miejsca, gdzie Barnes ma ZOSTAĆ i stamtąd obserwować oraz kontrolować sytuację. Alinov, wiesz co masz robić – kiwnęłam głową, bo omawiałam to z nim i ze Steve'm milion razy. – Tyle na dzisiaj.

Wstałam i skierowałam się do siebie chcąc uniknąć jakichkolwiek rozmów z resztą ekipy, bo nie byli najlepszymi motywatorami w ostatnim czasie. Zaczęłam pakować swoją torbę, do której niestety nie wkładałam typowych rzeczy na misję. Wrzuciłam za to kosmetyki, akcesoria do włosów, sukienkę wybraną przez Nat i buty. Dorzuciłam dwa pasy na uda wypchane maksymalnie drobnym sprzętem do walki. Bałam się, ale ktoś musiałam być silny, gdy cała reszta panikowała. Podskoczyłam, gdy Barnes wpadł do mojej sypialni trzaskając drzwiami.

- Siadaj – rozkazał. Miał skupioną twarz ze swoim ulubionym morderczym spojrzeniem.

- Nie będziesz mi mówił, co mam robić – odparłam zrezygnowana, bo nie miałam ochoty na kolejną awanturę.

- SIADAJ – wrzasnął, a ja aż podskoczyłam.

- NIE KRZYCZ NA MNIE! – wydarłam się siadając na łóżko. – Co chcesz?

- Ciebie.

- Boże, James – mruknęłam chowając twarz w dłoniach. Znalazł sobie moment na amory. – Nie mam czasu teraz się z tobą użerać.

- Kocham cię, Lila – powiedział na jednym wydechu, a ja zamarłam. Idealnie romantyczny moment na takie wyznania.

- Co? – spojrzałam na niego zaskoczona. Podszedł do mnie kucając przy moich kolanach.

- Kocham Cię – powtórzył tym razem spokojniej ujmując moje dłonie w swoje. – I obiecuję, że jeśli włos z głowy ci spadnie, to wszystkich ich wymorduję bez mrugnięcia okiem.

- James, ja też cię kocham – odparłam. – Ale oczekiwałabym więcej wparcia teraz od ciebie i nie przewidywania najgorszych scenariuszy.

- Dobrze – westchnął, a ja zrozumiałam, że w końcu odpuścił i zaakceptował moją decyzję.

- Teraz to mi jesteś winien prawdziwą randkę, gdy się to już skończy – uśmiechnęłam się.

- Jak tylko cię sprowadzimy do domu, to zabiorę cię na prawdziwą randkę, obiecuję – uśmiechnął się, chociaż w jego oczach cały czas był strach.

- Jesteś już gotowy? – zapytałam, a ten tylko kiwnął głową. Wstałam i ujęłam jego dłoń. – Zróbmy, co do nas należy – uśmiechnęłam się i oboje ruszyliśmy do Nowego Jorku.

Nie sądziłam wtedy, że tego wyznania nie usłyszę poraz kolejny przez wiele długich lat.

Backstage StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz