Rozdział 21.

182 9 15
                                    

Żółwie po wypuszczeniu na wolność sporadycznie pokazywały się na naszym brzegu. A gdy się zjawiały, wpatrywałam się w nie tak długo jak to było możliwe. Nie przypominały ani psów, ani kotów pod względem zachowania, ale też na lądzie były na tyle powolne, że mogłam je złapać. Dwa tygodnie później w piątkowe popołudnie miałam już kompletnie dość patrzenia w kółko na te cholerne białe ściany i sufity naszej siedziby, te same osoby czy nawet te żółwie, które coraz rzadziej się pojawiały. Ewidentnie mnie unikały. Zero wdzięczności! Przed snem po raz ostatni zajrzał do mnie Barnes życząc mi dobrej nocy, co robił codziennie. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, skierowałam się łazienki. Musiałam wyjść do ludzi, potrzebowałam tego, bo te żółwie zdecydowanie mi już nie starczały. Zrobiłam mocniejszy makijaż, rozpuściłam swoje włosy i wybrałam ubranie nadające się na wyjście do pubu. Skrzywiłam się na swoje odbicie, bo założyłam krótką spódnicę i długie kozaki, do których ukryłam kilka noży. Do tego czarne body z dziwnym sznurowaniem na dekolcie. Żałowałam, że nie mogę mieć pasa na broń, bo za bardzo by się rzucał w oczy, ale w opasce zegarka ukryłam kilka niedużych elektrycznych rzutek. Narzuciłam na siebie czarny płaszcz z kapturem i wymknęłam się po cichu z siedziby, nie biorąc nawet żadnego z samochodów. Dłonie trzymałam w kieszeniach płaszcza, w prawej mocno ściskałam telefon. Po opuszczeniu terenu naszej siedziby odwróciłam się, aby upewnić się, że nikt za mną nie szedł. Odetchnęłam z ulgą zauważając, że w prawie żadnym oknie nie świeciło się światło. Skierowałam się spacerem do najbliższego miasteczka, co oznaczało jakiś 40minutowy marsz. Założyłam słuchawki na uszy, poprawiłam kaptur i mocniej opatuliłam się płaszczem, bo zimny wiatr docierał aż do mojej szyi. Miałam nadzieję, że chociaż w taki sposób mogłam być mniej rozpoznawalna. Do pubu dotarłam bez większych problemów. W środku powitał mnie wesoły gwar i spory tłum lokalnych mieszkańców. Uśmiechnęłam się na widok znajomych twarzy. Odkąd tylko przenieśliśmy się do tej siedziby często tu przychodziłam; sama lub w towarzystwie kogoś z ekipy. Zza baru wyjrzał Josh i pomachał do mnie.

- Lila, jak dobrze cię widzieć – uśmiechnął się przyjaźnie. – Dawno cię u nas nie było.

- Praca – odparłam uśmiechając się i zajmując miejsce przy barze.

Josh był właścicielem, miał około 50 lat i spędził całe życie w tej mieścinie. Znał tu każdego i był dobrym, godnym zaufania słuchaczem.

- Co dzisiaj dla ciebie?

- Dzisiaj mocniej, więc poproszę wódkę – odparłam ściągając płaszcz i wieszając na oparciu wysokiego krzesła barowego, które zajmowałam przy samym końcu baru.

Muzyka wesoło dudniła, a co niektórzy bardziej podpici goście dołączali do śpiewów.

- Słyszałem, że macie nową osobą na pokładzie. Ponoć zabójczo przystojny – powiedział lejąc mi od razu kilka szotów i dostawiając do tego szklankę wody z lodem oraz colę wiśniową.

- Zabójczy to na pewno jest – zaśmiałam się.

- Czyli nie w twoim guście? – zapytał z lekko przygnębioną miną. – Miałem nadzieję, że w końcu odnajdziesz bratnią duszę.

- Chyba już dawno w to zwątpiłam, Josh – odparłam.

Wielokrotnie narzekałam na swoją dolę, a Josh zawsze uważał, że brakuje mi odpowiedniego partnera w życiu. Sam twierdził, że on odnalazł swoje szczęście i swój cel dzięki ukochanej żonie Sue.

- Ale jest w porządku – dodałam po chwili. – Całkiem dobrze się dogadujemy.

- A co u Sama? Dawno go nie było – dopytywał jednocześnie zerkając czy jego pracownicy obsługują gości jak należy.

Backstage StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz