Rozdział 8.

250 15 6
                                    

Obudził mnie telefon, a raczej wyciągnął z transu, bo po sytuacji z Barnes'em nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, zasypiając na chwilę i wybudzając się dręczona wspomnieniem, które dopadło mnie w Sali konferencyjnej. Za każdym razem łapałam się za szyję próbując odciągnąć metalową dłoń, ale jej tam nie było. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, który ukazywał uśmiechniętą twarz Steve'a.

- Tak, Steve? – zapytałam zmęczonym głosem.

- Myślałem, że już nie śpisz. Zaraz będzie południe – zauważył.

Fakt, nie było to w moim stylu, jednak nie miałam ochoty wychodzić z łóżka. Nie chciałam spotkać Bucky'ego. Odniosłam wrażenie, że naruszyłam jego przestrzeń osobistą, do której nie miałam wstępu.

- Nie śpię, nadal jestem w łóżku. Ta rana dała mi się we znaki – odparłam, chociaż właściwie to jej nie czułam.

- Jestem z Bucky'm w konferencyjnej. Pomyślałem, że może do nas dołączysz? Ułożymy jakiś plan i może wspólnie poćwiczymy? – zaproponował.

- Miałam jechać po Peter'a do NY, ale dam znać dla Tony'ego. Misja jest najważniejsza w tej chwili – odparłam.

- Świetnie. Wiesz, gdzie nas szukać jak już będziesz gotowa.

- Jasne – powiedziałam i się rozłączyłam.

Skierowałam się do łazienki, gdzie odbyłam poranną toaletą. Z grymasem przyjrzałam się mojej twarzy, która wyglądała, jakbym całą noc nie spała. Miałam podpuchnięte i sine worki pod oczami, skóra była szarawa, a wzrok bez blasku. Spojrzałam na szyję, gdzie odbijało się pięć siniaków wielkości opuszków palców. Skrzywiłam się jeszcze bardziej dotykając tego miejsca. Wyjątkowo postanowiłam wyciągnąć cienki golf termiczny z krótkim rękawem, żeby ukryć zasinienia. Nie chciałam się tłumaczyć skąd się wzięły i wywoływać poczucia winy u Barnes'a. Ściągnęłam mokry bandaż i stwierdziłam, że leki Bannera naprawdę działają cuda. Gojenie odbywało się o wiele szybciej, bo skóra już się złapała i można było zdjąć szwy. Ruszyłam do kuchni i w samotności zjadłam szybkie śniadanie. Zrobiłam kawę do sporego termosu i odwiedziłam Bannera, który był bardzo zadowolony z procesu gojenia, nawet ciut zaskoczony. Zdjął szwy, nałożył kolejną porcję maści, po czym założył świeży opatrunek. Zauważył też moją milczącą postawę, ale zrzucałam winę na zmęczenie i ból ręki. Podziękowałam mu i postanowiłam w końcu dołączyć do chłopaków, żeby móc omówić plan na jutro. W drodze do naszego centrum dowodzenia w sprawie Hydry, poinformowałam Petera i Tony'ego, że niestety nie zjawię się w Nowym Jorku. Po dotarciu na miejsce zastałam obu mężczyzn ślęczących nad aktami i mapą stanu Teksas. Steve jak zwykle wydawał się być skupiony i pełen energii, czego nie można było powiedzieć o Barnes'ie. Wyglądał podobnie jak ja, czyli na zmęczonego i roztargnionego.

- Cześć, wam – powiedziałam zajmując wolne miejsce i rozsiadając się na krześle.

- Hej, Lila – uśmiechnął się łagodnie Rogers. – Wyglądasz źle. Chyba misja obojgu dała wam się we znaki.

- Cześć – mruknął Bucky nie podnosząc nawet na mnie wzroku.

Poczułam się wręcz zignorowana przez co doznałam nieprzyjemnego ucisku w żołądku.

- Straciłam sporo krwi według Bruce'a, ale rana świetnie się goi. Jutro będę skupiona w stu procentach – wyjaśniłam posyłając mu wymuszony uśmiech.

- Jest ładna pogoda. Moglibyśmy później poćwiczyć na zewnątrz. Wiesz, z tarczą i na torze przeszkód.

- Ta – zaśmiałam się. – Ja na torze przeszkód z dwoma super żołnierzami. Naprawdę pokładasz we mnie dużo wiary, Steve – zadrwiłam.

Backstage StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz