Rozdział 22.

179 10 1
                                    

Przez kolejne dni unikałam praktycznie wszystkich próbując znaleźć Bucky'ego i go przeprosić, ale ten jakby zapadł się pod ziemię. Dopiero w środę Steve poinformował mnie, że Barnes opuścił siedzibę.

- Jak to opuścił? – zapytałam drżącym głosem. – Sam?

Przywykłam na tyle do jego obecności na co dzień, że te kilka dni bez niego wydawały się być jak męka. Przypomniałam sobie również jego ostatnie zniknięcie i natychmiast pomyślałam, że to z mojego powodu.

- Nie, jest z Tony'm. Wrócą za kilka dni – wyjaśnił. Widząc moje zapuchnięte od płaczu oczy, bo przecież od kilku dni non stop płakałam jak największy słabeusz, dodał. – Stwierdziliśmy, że urządzimy sobie ognisko w sobotę tam, gdzie były twoje urodziny. Mam nadzieję, że dołączysz.

- Czy tam są bariery ochronne? – zapytałam zrezygnowana.

- Będzie przynajmniej dwóch super żołnierzy, dwie super agentki, jeden dzieciak z nadludzką siłą, gość z latającym plecakiem i prawdopodobnie drugi z nanozbroją. Wystarczy? – uśmiechnął się przyjaźnie.

Steve nie potrafił się długo gniewać, co było jego zaletą.

- Bucky wtedy wróci? – zapytałam z nadzieją.

- Oby tak było – odpowiedział, co znacząco poprawiło mój humor.

Nadal byłam cicha i powróciłam do treningów oraz szukania informacji o Hydrze chcąc w jakikolwiek sposób przydać się ekipie, która przecież się dla mnie poświęcała. Korciło mnie, żeby zadzwonić do Barnes'a, ale nie miałam odwagi nawet wysłać mu sms'a. Widziałam na naszym wspólnym czacie, że jest cały, bo jak reszta zaczął wysyłać zdjęcia lub filmiki. Cieszyło mnie, że coraz lepiej odnajdywał się w naszej ekipie i znalazł wspólny język z innymi. Dało się zauważyć, jaka zmiana w nim zachodziła i jak szybko zaaklimatyzował we współczesnej rzeczywistości, bo zaczął nawet rozumieć dziwny humor Sama czy memy Petera. I właśnie chcąc się zrewanżować temu drugiemu, zaproponowałam mu w piątek wspólne oglądanie filmów. Wybraliśmy serię o Indiana Jones, nabraliśmy przekąsek i gazowanych napoi rozsiadając się na kanapie. Peter, podobnie jak Steve, dość szybko zapomniał o sytuacji z przed tygodnia, co mnie niezmiernie cieszyło. Zapomniałam jak dobrze mi z tym dzieciakiem mijał czas, gdy z przejęciem kibicowaliśmy Indiemu w zdobyciu kolejnego artefaktu. W połowie drugiej części dołączył do nas Wilson, co raz rzucając swoje komentarze. Peter zasnął pod koniec trzeciej części z nogami zarzuconymi na moje kolana. Sam spoglądał na mnie co chwilę.

- Zaprosiłem dziewczynę na randkę – zaczął nagle szeptem, żeby nie obudzić młodego.

- Współczuję – odparłam równie cicho.

- Dlaczego? Przecież się zgodziła – popatrzył na mnie.

- To współczuję jej – wyszczerzyłam się do niego, na co ten posłał mi mordercze spojrzenie. Zamilkł. - No co jest? – powiedziałam ściszonym głosem.

- Nic. Po prostu nie rozumiem jak możesz być aż taka głupia – powiedział.

- Myślałam, że temat tego głupiego wypadu już został zakończony – westchnęłam wywracając oczami.

- Nie o tym mówię – machnął ręką. Fakt, jego akurat mogła nie ruszyć ta sytuacja.

- A o czym?

- O Barnes'ie – odpowiedział, jakby to było oczywiste. Spojrzałam na niego nie wiedząc, o czym mówi.

- Możesz mnie oświecić, bo serio nie wiem, o co chodzi.

- Spotkaliście się już wcześniej, tak? – zapytał stwierdzając oczywiste fakty, a ja pokiwałam głową. – Uratował cię, tak? – znowu kiwnęłam. – A ty jego, tak?

- Co? – zdziwiłam się.

- Ponoć to dzięki tobie przełamał chociaż na chwilę ten swój magiczny kod – wyjaśnił, a ja rozszerzyłam oczy w niemym zdumieniu, bo nigdy tak o tym nie pomyślałam. – To ewidentnie przeznaczenie – dodał.

- Jezu, Sam. Ty wierzysz w takie rzeczy? – zapytałam.

- No pewnie. Wielka trójka?

- Jaka, kurwa, wielka trójka? – spojrzałam na niego jak na wariata.

Oboje staraliśmy się utrzymać przyciszony ton.

- Kosmici, czarodzieje i androidy.

- Nie wziąłeś swoich leków?

- Ktoś je ukradł – stwierdził z powagą.

- Musi mieć teraz dobrą zabawę – odpowiedziałam chichrając się. – W twojej rodzinie skarżą się na jakieś choroby psychiczne?

- Nie. Wygląda na to, że wszyscy się świetnie bawią – dodał cicho się śmiejąc, a ja parsknęłam zasłaniając usta.

Wzięłam kilka oddechów, żeby się uspokoić.

- No dobra, może nie Wielka Trójka – powiedział Sam podejmując na nowo temat. – Ale zaraz po twojej akcji Bucky wyglądał na wściekłego.

- Wiem – szepnęłam wspominając jego wyraz twarzy.

- Powiedział do Steve'a, że nie zniósłby, gdyby coś ci się stało, bo dzięki tobie daje radę normalnie funkcjonować – odparł Wilson poważnie. – A gdy odpalił mu się kod na tamtej misji, to myślisz, że gdyby zaatakował mnie, to by się tym przejął?

Oboje nie zwracaliśmy uwagi na telewizor, na którym automatycznie odpaliła się kolejna część.

- Gdy pan Barnes zobaczył cię pierwszy raz – odezwał się nagle Peter zaspanym głosem. – to miał minę jak pan Rogers, gdy opowiada o Peggy Carter.

- Nie wtrącaj się jak dorośli rozmawiają – skarcił go Sam. – Ale ma całkowitą rację, przyznaję to z niechęcią, a wiesz, że jemu rzadko przyznaję rację.

Zamyśliłam się na chwilę próbując poukładać sobie w głowie słowa chłopaków.

- Przy pierwszym spotkaniu próbowałam go zabić – zauważyłam.

- Po tym jak się na niego rzuciłaś – przewrócił oczami Wilson.

- Na razie jest na mnie wściekły – odparłam.

- Wróci z tej misji z Hydrą jutro, to wszystko sobie wyjaśnicie – powiedział pocieszająco Parker.

- Z Hydrą? – zapytałam i nagle ogarnęła mnie złość. Mieliśmy być w tym razem, to miała być nasza misja.

- Parker – jęknął Sam klepiąc się w czoło. Widocznie ta informacja miała pozostać tajemnicą.

- Przepraszam – szepnął nastolatek.

- Dzięki, Peter, że mi powiedziałeś – uśmiechnęłam się czując jak ogarnia mnie złość.

- Ale nie będziecie znowu krzyczeć na siebie?

- Gorzej, Peter – odpowiedziałam.


OD AUTORKI

W następnym już będzie więcej Barnes'a! Obiecuję :D

Backstage StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz