Rozdział 2.

259 14 14
                                    

- Wiesz, Clint, że preferuję walkę w ręcz. Nie wymaga wcale aż takiej siły – wyjaśniałam mu, gdy wraz z nim i Natashą kierowaliśmy się do salonu całkiem nowej siedziby Avengers mieszczącej się na obrzeżach stanu Nowy Jork. – Wystarczy uderzyć w odpowiednie miejsce i... - zatrzymałam się w pół kroku, co spowodowało, że Natasha bez ceremonialnie na mnie wlazła.

- Co jest? – spytała podążając za moim wzrokiem.

W ogromnym salonie połączonym z kuchnią przebywali prawie wszyscy Avengersi. Bruce, Steve, Vision, Sam i Wanda zajmowali miejsca przy długim białym stole jadalnianym. Tuż za nimi oparty o kuchenną wyspę z założonymi rękami stał niezawodny Tony Stark, a obok niego wymachując nogami niczym trzylatek siedział zadowolony Peter.

- Zjazd rodzinny – ucieszył się Clint i wraz z Nat podeszli się przywitać ze wszystkim.

- Lila! – krzyknął na mój widok Peter i w dwóch susach przebył dzieląca nas odległość przytulając mnie, po czym zbiliśmy sobie piątkę w znany tylko dla nas sposób.

- Cześć, młody. Uważaj, bo się ubrudzisz – powiedziałam przypominając tym samym, że nadal jestem w stroju bojowym umazana krwią.

- Niech dozna czegoś, z czym nie ma na co dzień kontaktu – zaśmiał się Sam.

- I niech ma go jak najmniej – powiedział ostrzegawczo Tony.

- Nie spinaj się, tatuśku – rzuciłam w żarcie do Tony'ego, za co ten rzucił we mnie bananem, którego bez problemu złapałam. – Dzięki, akurat byłam głodna.

I wtedy zwróciłam uwagę na osobę, której do tej pory nie zauważyłam. A raczej był nie do przegapienia, bo wyglądał jak bezdomny z tymi przydługimi włosami, szerokimi barkami i spojrzeniem tak groźnym, że mogłoby zabić. Siedział z założonymi rękami pomiędzy Steve'm a Wandą, co dawało efekt naburmuszonego dzieciaka.

- Wspieramy schronisko dla bezdomnych czy coś? – spytałam wskazując bananem na nowego, co wywołało cichy śmiech u Sama.

- Raczej dom starców – wyjaśnił Tony, na co nowy wydał dźwięk przypominający warknięcie. – No już, nie oburzaj się, żołnierzyku.

- Właśnie to omawiamy – odezwał się natychmiast Steve Rogers chcąc przerwać nadchodzącą kłótnie, bo bezdomny już otwierał usta. – To mój przyjaciel James Bucky Barnes, dla większości znany.

- Ach, tak. Jest tu za karę czy coś? Ma minę jakby ktoś mu kij wsadził w...

- Język, Lila – upomniał mnie Steve nim dokończyłam myśl.

- Zatrudniacie tu samych klaunów? Bo nie jestem pewien czy pasuję do tego cyrku – odezwał się Bucky wrogim tonem. Jego głos był niski i zachrypnięty, co natychmiast przykuło moją uwagę.

- Z tą ręką na pewno nadajesz się do gabinetu osobliwości – dodał Sam szczerząc się.

Spojrzałam na jego lewą rękę, która była metalowa. Trudno określić, do którego momentu, bo T-shirt ewidentnie to zasłaniał. I wtedy mnie olśniło.

- To Ty – zmrużyłam oczy robiąc krok w jego stronę. Jednak zaraz poczułam na ramieniu rękę Petera. Zatrzymałam się.– Pracujesz dla Hydry.

W mojej głowie niczym w kalejdoskopie zaczęły przewijać się kolejne strony akt dotyczące zimowego żołnierza. Niekontrolowanie napięłam mięśnie, jakbym miała za chwilę stoczyć z nim pojedynek.

- Pracowałem – sprostował.

- Doprawdy? – uniosłam brwi. – I zjawiasz się tutaj akurat, gdy my natrafiamy na nowy ślad Hydry - Wszyscy z wyjątkiem Nat, Clinta i Tony'ego spojrzeli na mnie zdziwieni, zaś Bucky zacisnął dłonie w pięści. – Cóż za przedziwny zbieg okoliczności – warknęłam, a złość coraz bardziej opanowywała moje ciało.

Backstage StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz