Rozdział 8

8.6K 732 45
                                    

Obudził mnie śmiech Luke'a, roznoszący się po całym mieszkaniu. Przeciągnęłam się i głośno mrucząc, podniosłam się do pozycji siedzącej. Śmiech Hemmings'a, to prawdziwa muzyka dla moich uszu. Mogłabym budzić się w ten sposób każdego cholernego ranka, kiedy nie mam ochoty wyjść z łóżka i stawić czoła przygłupim ludziom. Nie, nie mam na myśli Michael'a, czy Ashton'a... Mówię o ludziach z ulicy, klubów, czy klientach z kawiarni, w której dotychczas pracowałam. Właśnie. Dotychczas. Jest poniedziałek, a ja po raz pierwszy nie muszę wstawać o określonej godzinie, śpieszyć się do wyjścia, ani poganiać Mike'a. Za kilka dni kawiarnia, miejsce w którym spędzałam nieraz całe dni, zamieni się w ekologiczny sklepik o nazwie Bonsai. Nawet nie chcę poznać ludzi, którzy kupili to lokum, bo po samej nazwie mogę domyślić się, że to zakręcone młode małżeństwo, oszalałe na punkcie jogi, zdrowej żywności, środowiska i wszystkiego co zielone. Na samą myśl mam ochotę zjeść tłustego hamburgera i popić go dużą colą.

Rozkopałam kołdrę, a następnie wywlekłam się z łóżka i podeszłam do szafy, aby wyjąć z niej wygodną bluzę. Mój wybór padł na turkusową bluzę z kapturem od Jack'a Wills'a. Nałożyłam ją na swój podkoszulek z napisem I never liked you anyway i zadowolona poszłam do kuchni, gdzie czekali już na mnie Michael i Luke. Zajęłam miejsce na przeciwko blondyna i zabrałam się za jedzenie płatków, przygotowanych specjalnie dla mnie przez Clifford'a.

- Jak twoja brew? - spytałam, patrząc na biały opatrunek nad okiem Hemmings'a.

- W porządku - odparł. - Zaraz pozbędę się tego cholerstwa - wskazał palcem na białą gazę - czuję się jakbym był owinięty papierem toaletowym.

- Przesadzasz - zachichotałam. - I owszem, pozbędziesz się go, żeby wymienić na nowy.

- Zachowujesz się jak moja matka - jęknął.

- Jeszcze mi podziękujesz - przewróciłam oczami, a następnie zerknęłam na Mike'a. - Teraz twoja kolej. Czego chcesz?

- O co ci chodzi? - uniósł ręce w geście obronnym.

- Robisz mi śniadanie, tylko jak czegoś chcesz... Więc, co tym razem?

- Myślę, że... - zaczął - powinniśmy uczcić naszą wolność i zrobić małą domówkę

- Chyba zapomniałeś, że w tym budynku mieszkają same stare babcie i takie coś jak "domówka" nie ma prawa istnieć.

- Jeśli będzie potrzeba, to osobiście przeproszę za głośną muzykę i krzyki. Mogę nawet upiec im ciasto - uśmiechnął się.

- Już to widzę - prychnęłam.

- Proszę cię.

- Naprawdę nie widzę takiej potrzeby. Po za tym... W sobotę byliśmy u Ashton'a.

- Właśnie. Byliśmy u Ashton'a, a nie Ashton u nas - wzruszył ramionami. - Ciągle gdzieś chodzimy, ale nikogo do siebie nie zapraszamy.

- Ostatni raz kiedy kogoś zaprosiłeś, skończyło się na tym, że u nas zamieszkał - zauważyłam, chichocząc.

- Przeszkadza ci to? Możesz codziennie podziwiać go bez koszulki...

- Um, tak - bąknęłam, patrząc zdezorientowana na Luke'a. Niebieskooki posłał mi szeroki uśmiech i pokazał język. Śmiejąc się, pokręciłam na boki głową i wróciłam spojrzeniem do Clifford'a. - Nie chcę znowu pić.

- To nie pij. Nikt ci nie każe.

- Wiesz, jak to się skończy...

- Wiem i jestem na to w pełni gotowy.

- Nie odpuścisz, prawda?

Czarnowłosy pokiwał głową na boki, na co głośno westchnęłam. Wzięłam do buzi kolejną łyżkę płatków z mlekiem i

oppressor .:l.h:.Where stories live. Discover now