Rozdział 10.

567 33 2
                                    


Adria 

 Nigdy w życiu nie czułam takiego wstydu, jak wtedy, kiedy podczas wykładu zostałam wywołana przez głośniki. Ilość spojrzeń jakie na mnie spadły mnie peszyły. Ilość szeptów wyprowadzała z równowagi. Ale najgorszy był ogarniający mnie stres. To był któryś raz z rzędu, kiedy ktoś wywoływał mnie znienacka. I to przez jakąś drobnostkę. Rush nie musiał mnie wzywać przez głośniki. Mógł poprosić kobietę z sekretariatu o przyprowadzenie mnie. Zapytać kogokolwiek albo poczekać, aż wyjdę z zajęć, ale wolał doprowadzić mnie do stanu przedzawałowego. Nienawidziłam, gdy ktoś brał mnie z zaskoczenia. Nienawidziłam, gdy ktoś mnie wołał. Przywoływało to niechciane wspomnienia. Zwłaszcza wspomnienia emocji jakie odczuwałam. Strach, uczucie niesprawiedliwości, bezradność.

 Toteż te myśli wyprowadzały mnie z równowagi. I nie byłam wściekła. Byłam zmieszana. Stałam się nieobecna.

 Nie potrafiłam zebrać myśli po tym spotkaniu. Bo one uporczywie krążyły wokół jego dłoni na mojej talii i przeszłości. Nawet nie mogłam przenalizować tej sytuacji i małego dystansu między naszymi ustami. Jego zapachu. Takiego męskiego i upajającego. Miał gust do wyboru perfum.

 Nie mogłam przenalizować i zrozumieć swojego pragnienia. Pragnienia posmakowania tych mięsistych warg. Powinnam w tym momencie się karcić za to.

 Przecież on stał się moim szefem. Miałam zacząć praktykę u jego boku. Nie mogłam chcieć go pocałować. Chcieć poczuć jak wplata mi te swoje wielkie dłonie we włosy. Było to niedorzeczne.

 I to wszystko bym właśnie rozkładała na czynniki pierwsze, gdybym nie trwała w stanie apatii.

 Krążyłam po korytarzach uniwersytetu nie mając odwagi powrócić na dobiegający końca wykład. Nie miałam ochoty iść na ostatnią godzinę. Podświadomie pamiętałam, że za chwile Daphne miała kończyć swoje zajęcia i liczyłam, że ją spotkam. Potrzebowałam kogoś kto by mnie zrozumiał. Wysłuchał i wsparł. Wyrwał z tego durnego stanu. Wiedziałam, że tym kimś była Daphne. Na nią zawsze mogłam liczyć.

 Mimowolnie zatrzymałam się przed gablotą z moim ołtarzykiem. Młodsza wersja mnie wpatrywała się przed siebie z lekkim uśmiechem. Niejednokrotnie zastanawiałam się skąd je wytrzasnęli, skoro nie było zrobione podczas prowadzonego dochodzenia. Wodziłam oczami po strzępkach informacji. Lubiłam wracać do nich pamięcią, jednak nie w takim stanie.

 W pewnym momencie wśród tłumu udających się do wyjścia studentów dostrzegłam kontury jej postaci. Zauważając mnie zmieniła kierunek i dołączyła do mnie.

— No, no, gwiazdo. — Objęła mnie od tyłu ramionami. — Jesteś tak rozchwytywana, że wywołują cię przez głośniki.

 Powoli odwróciłam głowę patrząc na nią kątem oka. Jej entuzjazm spadł do zera. Oderwała się ode mnie i obróciła mnie do siebie przodem. Chwyciła za ramiona, mocniej wbijając palce w skórę. Patrzyłam na nią, wierząc, że dostrzeże w głębi tych oczu błaganie. Potrzebowałam poczuć się bezpiecznie. Nutę tego bezpieczeństwa czułam stojąc tak blisko Rusha. Wtedy, kiedy mnie trzymał. Puszczając mnie zabrał ze sobą bezpieczeństwo. Znowu czułam się otwarta na atak.

— Jednak źle, że cię tak wywołują — szepnęła, zamykając mnie w swoich ramionach. — Że im, kurwa, nie przyszło kiedyś na myśl, że źle reagujesz na wywoływanie i krzyki. Prowadząc uczelnie z takimi kierunkami i mając ciebie powinni połączyć pierdolone kropki. Idioci od siedmiu boleści.

 Słuchając jej głosu przyległam do niej ciaśniej. Wsunęłam nos w zagłębie szyi przyjaciółki zaciągając się jej zapachem. Mocniej zacisnęłam pięści na bawełnianym swetrze.

Nietuzinkowe Morderstwa #1 Dylogii Nietuzinkowe MorderstwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz