Rozdział 27.

579 41 5
                                    


Adria

 Kierując się do głównego miejsca zainteresowania czułam na sobie baczne spojrzenie Rusha. Wiedziałam, że w jego głowie pojawiło się multum pytań dotyczących mojego stanu. Byłam pewna, że wykreował sobie jakieś zdanie na ten temat. Byłam też pewna, że nie ominie mnie rozmowa o defektach. To nie był pierwszy raz i nie dopuściłby do kolejnego. Czułam w kościach ciężkość rozmowy i opieprz, jaki spłynąłby po jego języku. Na szczęście rozmowa o tym znacząco się opóźni. Teraz mieliśmy na głowie kolejnego trupa i kolejne ślady. Trzy morderstwa i zero czegoś, co wniosłoby nas na kolejny, przełomowy poziom. Musieliśmy znaleźć zależność, która pozwoliłaby wytypować nam metodę działania mordercy i zabezpieczyć potencjalne przyszłe ofiary. Z każdym morderstwem czułam się jakbyśmy stali w miejscu i nie robili żadnych postępów. Mogłam się tak czuć, ale nie była to prawda. Każdego dnia pracowaliśmy z Rushem nad rozwiązaniem wszystkich niezgodności i zagadek. Przesłuchiwaliśmy świadków, dywagowaliśmy nad dowodami. Nie można było nam zarzuć lenistwa. Wkładaliśmy w tę sprawę wszystkie siły i całą swoją wiedzę. Jednak brakowało mi w tym czegoś więcej.

 Brakowało konkretów, które naprowadziłyby nas na mordercę. Bo na razie tańczyliśmy jak on zagrał. Żył sobie na wolności planując kolejny zamach na czyjeś życie, gdzie my w tym czasie tkwiliśmy po uszy w gównie. Trzy trupy. Trzy pieprzone życia. Ile miało być ich jeszcze? Kiedy zostawiłby po sobie jakiś znak, dzięki któremu mogliśmy się do niego zbliżyć? Pytania się troiły, a odpowiedzi dalej nie było.

 Idąc mówiłam Rushowi o kolejnych punktach, które potwierdzały moją teorię. Kiedy zwizualizowałam sobie tę możliwość wstrząsnął mną mroźny dreszcz. Zbierało mi się nawet na wymioty. Jeśli potwierdziłaby się moja teoria to morderca postąpił bez pierdolonych skrupułów. Jak jebany psychopata. Bez żadnych hamulców. Bez żadnego człowieczeństwa.

 Miałam nadzieje, że dostanie dożywocie. Trafi do więzienia, w którym się nim odpowiednio zajmą.

 O ile go złapiemy.

— Widzisz te wystające korzenie? — zagadnęłam, wskazując palcem wystające fragmenty. — Są przetarte. Uciekający Daniel się o nie potykał. Zanim zdążył się zbierać z ziemi, morderca nadganiał straty. Nie spieszył się o czym świadczą jego odciski butów. Daniela są rozmyte. Te, które znamy z poprzednich miejsc zbrodni są pokładane równo. Lewy but zostawiał głębsze ślady. Uważam, że mężczyzna odciążał prawą nogę, więcej ciężaru podkładając na lewej. Stąd te głębsze odznaczenia.

 Idący za mną Rush przyglądał się każdym szczegółom, które mu opisywałam.

 Nie dawałam się zwieść ze swojej teorii o wieku mordercy. Inni nie byli tego pewni, a ja z każdym tropem utwierdziłam się w przekonaniu, że mam rację. Mieliśmy do czynienia ze starszym mężczyzną. Ponad czterdziestoletnim. Byłam w stanie zaryzykować i powiedzieć, że bliżej było mu do pięćdziesiątki. Pasowałoby to do profilu.

 Kiedy dotarliśmy do centrum zdarzenia na miejscu było znacznie mniej pracowników. Technicy kończyli zabezpieczać teren, wokół którego leżało ciało. Tam właśnie go poprowadziłam.

— Widzisz to?

 Wskazałam dłuższe ślady.

— Czołgał się — wywnioskował.

— Dokładnie — potwierdziłam. — Daniel miał zabrudzenia z ziemi na kolanach i łokciach.

 Spojrzałam w miejsce wiodące w stronę chatki. Miałam do niej nosa. Z westchnięciem przymknęłam powieki.

Nietuzinkowe Morderstwa #1 Dylogii Nietuzinkowe MorderstwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz