Rozdział 31.

531 40 6
                                    


Adria 

 Kończyłam rozczesywać włosy, gdy wybił alarm, który ustawiłam na daną czynność, by się wyrobić ze wszystkim, co miałam do zrobienia tego dnia. Miałam dużo na głowie i nawet obszerna lista z wypisanymi czynnościami nie pomagała mi się dobrze zorganizować i zebrać. Frustrowało mnie to, co przełożyło się na nerwowość. Trzęsły mi się ręce z każdą kolejną czynnością, jaką musiałam wykonać. Nie pomagały mi już głębokie oddechy i muzyka relaksacyjna. Stresowałam się, że się z niczym nie wyrobię i sprowadzę na innych jakieś opóźnienia.

 Oddziaływało to na mnie w takim stopniu, że odkładając szczotkę na biurko wypadła mi ona z ręki i z brzdękiem upadła na ziemię. Westchnęłam opadając na ziemie, żeby ją podnieść. Tyle że nie dałam rady tego zrobić. Nie byłam jej w stanie chwycić. Sparaliżowało mi chwyt, a mięśnie zrobiły się wiotkie. Schowałam twarz w dłoniach i załkałam z bezsilności. Czułam się tandetnie. Czułam się fatalnie i czułam niepokój związany z konfrontacją z rodziną. Najchętniej chciałabym, żeby ten dzień nie miał miejsca, albo żeby było już po wszystkim.

 Za dużo kumulowało się we mnie emocji. Za dużo myśli krążyło mi po głowie.

 Opadłam na tyłek opierając się o łóżko. Płakałam sobie, w ciszy pozbawiając się ciążących na mnie niczym głaz emocji. Trzęsłam się kumulując w sobie krzyk, który uparcie chciał opuścić moje gardło. Nie chciałam się drzeć. Nie chciałam zostać usłyszana przez Daphne, która też zmagała się z dopięciem wszystkiego na ostatni guzik.

 Jedyną istotą, która wyczuła zmianę mojego nastroju był Tiffany. Zeskoczył z łóżka i do mnie podszedł. Postukał mnie mokrym noskiem patrząc tymi swoimi błyszczącymi kamykami. Uniosłam rękę i wtopiłam ją w miękką sierść. Podszedł o krok, żeby wygodnie się na mnie położyć. Byłam mu wdzięczna za to małe wsparcie na jakie było go stać. Głaskałam go, dopóki się nie uspokoiłam i wyciszyłam. Cmoknęłam go w główkę. Uniosłam nas z ziemi. Odłożyłam go z powrotem na łóżko.

— Będę za tobą tęsknić przez te kilka dni. — Zaczęłam pakować jego rzeczy do torby. — Wierzę, że się dobrze wybawisz w tych górach.

— Wybawi, wybawi. — Odwróciłam się w stronę drzwi, w których stanęła Daphne. — Na miejscu też jest wybieg dla psów, więc pewnie znajdzie sobie jakiegoś przyjaciela.

— Oby nie niedźwiedzia — parsknęłam.

 Przyłapałam się na tym, że drżę z wewnętrznego śmiechu, który wywołał wspomnienie Rusha nazywającego psa niedźwiedziem. Po czasie, w którym Tiffany zdążył urosnąć i przybrać na masie, gdyby nie strzyżenie długiej puszącej się sierści, można byłoby pomylić go z niedźwiedziem.

— Przyszłam z tobą posiedzieć, zanim zbierze się reszta — poinformowała, rzucając się na łóżko. — O której macie kolacje?

— Planowana jest na szóstą. Przed piątą ma podjechać po mnie Tom.

 Do obszernej torby władowałam miski dla psa. Obok wylądowała cała paczka suchego żarcia i trzy puszki mokrego. Do tego szczotka do rozczesywania, paczka smakołyków do treningu, paczkę smakołyków na zęby. Dwie smycze. Jedna obroża, druga szelki. Podkłady higieniczne. Woreczki na psie kupy. Kaganiec, gdyby ktoś się czepiał, że pies lata bez.

 Zerknęłam w listę sprawdzając czy niczego nie pominęłam.

— Ten pies ma więcej rzeczy na wyjazd niż my razem wzięte — zaśmiała się zaglądając do torby.

— Jeszcze jego kocyk i posłanie. Ale to już weźmiecie w rękę. Nie będę pakować tego do torby — dodałam, dokładając na wierzch wspomniane przedmioty. — Pies gotowy do podróży.

Nietuzinkowe Morderstwa #1 Dylogii Nietuzinkowe MorderstwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz