Rozdział 23.

635 50 2
                                    


Rush 

 Stałem w korkach oddalony pięć kilometrów od prokuratury i szlag mnie trafiał, bo od dziesięciu minut powinienem być w prokuraturze. Akurat tego dnia musiało dojść do jakiegoś wypadku na obwodnicy i przekierowali ruch przez centrum miasta. Z każdym dniem poruszania się po tym mieście i przebywając wśród tłumu, utwierdzałem się w przekonaniu, że mieszkali tu nie do końca sprawni umysłowo ludzie. Jak mogli poprowadzić ludzi przez centrum, gdzie do wyboru mieli inne, rzekłbym, że lepsze łącza dróg? Przecież to się mijało z celem. Spowodowali tylko korki na monstrualne długości, sprawiając, że ludzie spieszący się do pracy dostawali pierdolca. Nerwowo zerkałem na zegarek i aplikację ukazującą mi aktualny stan na drodze. Byłem zmuszony przekierować Adrię do gmachu prokuratury. Nie wyrobiłbym się, żeby tam podjechać i jechać na komendę, w której pierwotnie mieliśmy się spotkać, jak przez ostatnie dni.

 Po piętnastu minutach ślimaczenia się na jednej ulicy, ktoś odnalazł w sobie szare komórki i zaczął kierować ludzi przez poboczne drogi rozluźniając główną. Pasek czerwieni zmienił się na żółty. Z pięciu kilometrów na godzinę przyspieszyłem do dwudziestu. Po kolejnych dłużących się minutach zdołałem się rozpędzić. Wymijając zaspanych ryzykowałem zatrzymaniem przez kontrole ruchu drogowego, ale finalnie dotarłem do gmachu. Trzaskając drzwiami pozbyłem się odrobiny frustracji.

 Krocząc przez główny korytarz budynku mijałem się ze znaczącą większością pracowników, którzy też ostatnie minuty spędzili kurwiąc na cały świat siedząc w blaszanych puszkach albo zapchanym metrze. Wszyscy byli pospinani. Wystarczyło jedno potknięcie z rana, by humor był od razu gorszy. Ciężko było być zdzwionym, gdy nienawidziło się spóźniać. Zwłaszcza spóźniać na spotkania z klientami albo na rozprawy. Pal licho jeśli dotyczyło to zwykłego rozpoczęcia dnia.

 Z tego miejsca cieszyłem się, że nie miałem od górnie ustalonych godzin pracy, tylko rozpoczynałem ją sobie, kiedy chciałem i kończyłem, kiedy mi się podobało. Moja złość wynikała z faktu chaosu na drodze i nagłego ogłupienia ludzi, którzy zapominali jak się jeździ. Spóźniłem się przez nieodpowiednie kierowanie ruchem. Można było tego uniknąć, ale po co? To mnie irytowało. Głupota ludzka i brak pomyślunku.

 Przyłożyłem kartę do czytnika. Otworzyłem z rozmachem drzwi pozwalając by z trzaskiem się za mną zamknęły. Bethanny stała przy ekspresie parząc kawy. Odwróciła się zza ramię.

— Dzień dobry, panie Holt. Kawa będzie zaraz gotowa.

— Dzień dobry, Bethanny. Czy Adria dotarła na miejsce?

 Odbierając od niej kubek przelotnie zerknąłem na zegarek. Powinna już tu być.

— Nie — odpowiedziała, dolewając wody do ekspresu. — Myślałam, że przyjedzie z panem.

— Jak dotrze to skieruj ją do mnie. Sporządź sprawozdania i przygotuj resztę dokumentów. Sporządź notatkę o nastroju społecznym po wydaniu oświadczenia o śmierci Olsena. Przynieś mi to do biura — przekazałem, kierując się do swojego centrum dowodzenia.

— Pamięta pan o jutrzejszym wyjeździe za miasto? — zagadnęła, przypominając mi o tym fakcie. — W piątek ma pan ostatnią rozprawę. Sprawozdanie z poprzedniej rozprawy już wisi u pana na chmurze. Pozwoliłam sobie poinformować klienta o ostatecznym potwierdzeniu godziny rozprawy.

 Przymknąłem na sekundę powieki. Przyznawałem sam przed sobą, że o tym zapomniałem. Ostatni tydzień był pełen przypływów informacji. Ciążyło nade mną piętno rozwiązywania sprawy seryjnego mordercy. Użeranie się z mediami i jedną studentką, która również zaprzątała mi myśli.

Nietuzinkowe Morderstwa #1 Dylogii Nietuzinkowe MorderstwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz