Rozdział 12.

503 33 1
                                    


Adria

 Daphne była osobą, której odmowa była praktycznie niemożliwa. Na dziesięć propozycji odpuszczała mi tylko jedną, i to jeśli znajdowałam odpowiedni argument, który przypadał jej do gustu. W naszej relacji to ona była lepszą negocjatorką, a jej siła perswazji potrafiła być zatrważająca. Miała dar przekonywania, przez co trudnej było mi jej odmawiać.  Dlatego od pieprzonej godziny przesiadywałam przed lustrem tworząc swoją charakteryzację.

 Z początku nie chciałam udawać się na żadną imprezę Halloween. Jednak z każdą godziną namawiania i wytaczania argumentów przez Daphne, uznałam, że propozycja nie była najgorsza. Że pomysł nie był najgorszy. Mogłam się trochę zabawić i wykazać się kreatywnością. Nie szłam w typowe kobiece przebieranki, takie jak seksowna pielęgniarka, policjantka czy kotka. Większość tego typu przebrań była krótką spódniczką, cyckami na wierzchu i mocnym makijażem. Ja może i wyglądałam odrobinie wulgarnie, ale oddaliłam się od stereotypowych strojów.

 Dokleiłam ostatnią naklejkę imitującą poderżnięte gardło. Dla lepszego efektu skropiłam sztuczną ranę czerwonym gęstym płynem imitującym krew. Poczekałam aż zastygnie i odstąpiłam od biurka. Zaczerpnęłam głębszego oddechu czując nieznośny uścisk ciała. Biały gorset uciskał mi wnętrzności i wypychał cycki tak, że prawie się wylewały z miseczek. To był jedyny wulgarny element w moim stroju, bo nie chciałam zakładać zwykłej koszuli i krawata. Poprawiłam ułożenie długiej czarnej prostej spódnicy. Pójście w spodniach było przereklamowane.

 Stając przed lustrem z uśmiechem podziwiałam swoje małe dzieło. Odgarnęłam większość pokręconych włosów do tyłu i spięłam je spinką. Z przodu pozostawiłam kilka nakładających się na siebie lekkich pętelek. Nałożyłam na głowę czarny cylinder o sztywnym rondzie z ostrymi brzegami. Ostatnim elementem ubioru był długi trencz. Posiadał dodatkowe klapy na ramionach wychodzące poza szerokość mojego ciała. Dodawały mi postawności i tajemniczości. Ostatnim atrybutem postaci była szabla o złotej, okrągłej rękojeści.

 Wyglądałam pieprzenie dobrze i byłam zadowolona z efektu. Budziłam jakąś grozę. Przynajmniej tak sądziłam.

 Stukot obcasów odbijał się od podłogi, gdy zmierzałam w stronę światła.

— Strzeżcie się nocy, bo rano nikt nie pozna waszych ciał i patroszyciela — powiedziałam najbardziej głębokim głosem na jaki było mnie stać i weszłam do kuchni, w której czekali przyjaciele. — Jestem gotowa na łowy.

— O kurde — mruknął Patrick, lustrując mnie wzrokiem. — Przez ciebie mógłbym zostać rozpruty.

 Otworzyłam ręce pozwalając im podziwiać mój wygląd. Nie byłam im dłużna. Z dokładnością przyjrzałam się parze.

 Jak ja postawili na większą oryginalność. Daphne przebrała się za swoją imienniczkę ze Scobby – Doo, a Patrick wcielił się w Freda. Pomarańczowa apaszka otaczająca jego szyje dodawała mu urokliwości. Wyglądał jak chłopiec.

— Nawet wy — skierowałam szable w ich stronę — wścibskie dzieciaki, nie poznacie mojej tożsamości. — Zaśmialiśmy się. — Jako osoba o dobrym guście powiem ci, że fiolet to twój kolor.

— Zaś ty wyglądasz iście zabójczo. — Puściła oczko wystawiając w moją stronę drinka.

— Ja pasuje z mocnymi trunkami. Po ostatnim mam urazę. — Skrzywiłam się z obrzydzenia.

 Po naszym wspólnym wyjściu dostałam alergii na alkohol. Dawno nie miałam takiego kaca. Ilość kolorowych łączonych alkoholi zmiotła mnie z planszy. Ale jeszcze bardziej zmiotła mnie Daphne, która wypominała mi konwersacje o prokuratorze. Nie potrafiła zostawić tego bez komentarza i dogryzała mi różnymi tekstami.

Nietuzinkowe Morderstwa #1 Dylogii Nietuzinkowe MorderstwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz