Rozdział 26.

536 50 2
                                    


Rush 

 Skończywszy ochrzaniać pracowników za bezcelowe kręcenie się po terenie, zwróciłem się w stronę, gdzie ostatni raz widziałem Adrię, która została szarpnięta przez tego kutasa z lokalnej prokuratury. Miałem ochotę zabić skurwiela za naruszenie nietykalności dziewczyny i byłem bardzo bliski, by mu się odwdzięczyć. Miał pieprzone szczęście, że zdołałem się opanować i mu nie przypieprzyłem. Nie chciałem robić afery i dawać innym pożywkę do plotek. Miałem na głowie kolejnego trupa i to na nim powinienem się najbardziej skupiać.

 Wracając na miejsce, w którym policjanci  szykowali się do pakowania martwego w czarny worek wydawałem innym szereg poleceń. Idąc wciąż szukałem wzrokiem Adrii, tyle że jej nigdzie nie było. Ogarnął mnie niepokój. Przecież dosłownie pięć minut wcześniej zostawiłem ją samą. Istniało kilka możliwości gdzie mogła poleźć.

 Mogła wrócić do samochodu i przestać udawać, że widok znajomej twarzy nie robił na niej wrażenia. Doceniałem jej zaangażowanie i podejście do pracy, ale musiała nauczyć się, że nie była z kamienia i przestać oszukiwać samą siebie. Była świeża w terenie i normalnym było, że takie widoki mogły na nią negatywnie oddziaływać. Przy mnie nie musiała udawać, bo doskonale nauczyłem się ją czytać. Nie była świadoma swoich reakcji ciała na każde kłamstwa czy przeinaczenie prawdy. Za każdym razem drgał jej mięsień w poliku.

 Drugą możliwością, która wywoływała we mnie złość, była myśl, że wodzona swoją intuicją samotnie oddaliła się z miejsca i zgubiła się gdzieś w tym lesie. Nie powinna nigdzie odchodzić beze mnie, albo bez poinformowania kogoś dokąd zmierzała.

— Panie prokuratorze. — Niechętnie się zatrzymałem pozwalając policjantowi mnie dogonić. — Na miejscu zebrała się prasa. Potrzebujemy wytycznych.

 Jeszcze mi tu tych hien brakowało. Przymknąłem na sekundę powieki opanowując rosnącą furię. Wszystko tego południa poszło nie tak jak powinno.

— Jest was tu tyle, żeby sobie z nimi poradzić. Wygońcie ich stąd. Żaden dziennikarz nie ma prawa kręcić mi się pod nogami. Żaden. Jeśli będą oporni to masowo macie wystawiać mandaty za zakłócanie porządku dziennego, a ich pieprzenie o pracy ignorować. Wszyscy mają mi stąd spieprzać — zaznaczyłem dosadnie.

 Funkcjonariusze zasalutowali i oddalili się zgarniając ze sobą napotkanych kolegów. Dostali jasne rozkazy i wierzyłem, że niczego po drodze nie spieprzą.

 Podszedłem do kolejnej grupy, która pracowała już przy samej ofierze. Technicy zaczęli zabezpieczać ślady wokół ofiary. W tym znaczną ilość wgłębień w glebie.

— Czy ktoś z was widział dokąd poszła Adria? — zapytałem otoczenie, czując coraz większą irytację.

 Nie powinna się oddalać.

— Gdzieś się kręciła. — Padła odpowiedź.

 Wiele mi to kurwa mówiło. Obszar terenu był ogromny. Ta gówniara mogła iść wszędzie. Zgubić się w tym pieprzonym lesie. A ją ostrzegałem, że ma się nie oddalać. Wystarczyła chwila nieuwagi i robiła sobie samowolkę.

 Pobrałem głębszy oddech z wydechem rozluźniając mięśnie. Powiodłem spojrzeniem po ziemi, w której odbijały się ślady jej obcasów. Przynajmniej zostawiła po sobie jakiś ślad.

 Zanim zdołałem wykonać krok w stronę drogi, którą podążyła, po lesie rozniósł się paniczny krzyk. Zamarłem rozpoznając to brzmienie. Wszyscy stanęli na baczność przerywając prace. Kolejny krzyk, znacznie słabszy zmroził mi krew w żyłach. Machnąłem do dwóch funkcjonariuszy. Zerwałem się z miejsca podążając za śladami dziewczyny i źródłem hałasu. W biegu wyciągnąłem broń z kabury i ją przeładowałem. Nie zwróciłem większej uwagi na obecność domku w środku lasu. Nie rozejrzałem się ryzykując nasze życia. Szybko musieliśmy sprawdzić czy nic nie stało się Adrii. Wpadłem do środka zatrzymując się u progu. Rozejrzałem się oceniając sytuację.

Nietuzinkowe Morderstwa #1 Dylogii Nietuzinkowe MorderstwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz