Hope

61 6 3
                                    

- Ale co Ci to da? Nie dowiesz się w magiczny sposób gdzie ona jest! - warknęła rozzłoszczona Natasha na Tony'ego.
- Cóż, przynajmniej dowiem się kto uprowadził Pepper?!
- Tak? I co z tą informacją zrobisz?!  Razem z jego tożsamością magicznie dowiesz się gdzie trzyma ją ten psychol?!
- Roześlemy list gończy??
- Tak, żeby spierdolił do jakiegoś Teksasu czy chuj wie gdzie? - przetarłam zmęczoną twarz, miałam dość, Tony z Nat żarli się już od jakiejś godziny i nie przynosi to żadnych efektów, oprócz bólu głowy i irytacji innych osób.
- Na litość boską, uspokójcie się już! Nie da się was już słuchać. - skarciła ich Carol. Jak na zawołanie obydwoje popatrzyli się w jej stronę zaskoczeni - No co się tak patrzycie?! Pierdolicie i pierdolicie zamiast cokolwiek zrobić, przysparzając każdego o ból głowy.
- Ciężko coś zrobić, gdy ona cały czas mnie krytykuje! - wskazał palcem w kierunku rudowłosej.
- Och, nie moja wina, że masz takie pomysły które nadają się tylko do bajek dla dzieci! - przy tych emocjach Nat nawet nie zauważyła, że strąciła kubek ze stolika, gdy wyrzuciła ręce w powietrze.
- Zachowujecie się jak jakieś bachory, które kłócą się o ostatni batonik. Ile wy macie lat? 5? Ogarnijcie się! - do tej jakże przyjemnej dyskusji wtrąciła się Wanda.

Rudowłosa i brunet burknęli jeszcze coś pod nosem ale ostatecznie zamilkli. Od 5 dni każdy wygląda podobnie, siedzimy w salonie próbując coś wskórać, jednak kończy się przepychanką słowną, bo jeden plan jest niedorzeczny, kolejny dziecinny, inny nierealny i tak w kółko. Dodatkowo większość z nas nie prezentuje się najlepiej, jedynym co trzyma nas przy jako takim funkcjonowaniu jest kawa, duże jej ilości. Z tego co da się zauważyć na pierwszy rzut oka  najgorzej wygląda i znosi to Tony, później Nat, Wanda, no i ja. Jednak zaistniała sytuacja w pewnym stopniu wpływa na nas wszystkich. 

To nie tak, że nad sprawą główkuje tylko Tony, a Nat go krytykuje. On mówi od razu jak przyjdzie mu coś do głowy, nie zastanawiając się nad realizacją tego pomysłu, a rudowłosą cóż, irytuje fakt, że papla nie rozmyślając nad prawem bytu danego planu. Jednak w tym samym czasie Steve po raz setny przegląda nagranie z tamtego dnia w restauracji, próbują znaleźć jakiś trop. Quill i gromada gdy tylko dowiedzieli się o zaistniałej sytuacji od razu zmienili kurs na Ziemie.

Głównie cały czas spędzamy w salonie, gdyby nie kłótnie tamtej dwójki panowałaby grobowa cisza. Tak na prawdę nikt nie wie w co ma wsadzić ręce, na zmianę ktoś wychodzi by rozdać kubki z kawą i wrócić do tępego wgapiania się w sufit, ścianę lub innego ciekawego punktu. Nikt nie pilnuje czasu, orientujemy się tylko kiedy zapada noc i zaczyna się dzień. W kwestii jedzenia jest różnie, niektórzy nie mają apetytu, inni sił aby cokolwiek przełknąć ale każdy coś w siebie wpycha, żeby funkcjonować.

Krótko mówiąc panował totalny chaos. I nikt nie wiedział jak ruszyć dalej, bo nie mieliśmy odpowiedniej ilości informacji i zaczynało brakować nam sił.

- Słuchajcie, a czy to nie jest ten sam typ, który wcześniej dosypał coś Pepper na tym karaoke? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Sam'a, który pochylał się nad ramieniem Steve'a.
- Rzeczywiście! To ten skurwiel! - wydarł się Bucky - Steve, ty nie masz czasem jakiś jego danych? No wiesz po tym naszym dochodzeniu?
- Coś tam powinno być. Sprawdzę co mamy - zawiesił się na chwilę po czym dodał dużo ciszej - O ile w ogóle coś mamy.

Jednak była jeszcze jakaś nadzieja, mała ale jednak coś się tliło, chodź nie było warto się nastawiać. Lecz myśl, że jednak coś mamy i Pep za niedługo będzie tutaj z nami, sprawiła, że zaczęłam wierzyć z powrotem. Każdego minionego dnia, wierzyłam coraz mniej, że nam się uda, moja wiara wygasała powoli i stopniowo. Ale teraz, wracała i nie było przecież to nic pewnego, bo Steve sam nie wiedział czy coś mamy. Jednak ja chciałam wierzyć, że tak jest i wszystko pójdzie po naszej myśli.

------pov. Pepper------

Wpatrywałam się w plamę na suficie, kiedy usłyszałam , że ktoś wchodzi od pomieszczenia w którym się znajdowałam. Od razu cała się spięłam i chciałam udawać, że śpię.

- Promyczku, wiem, że nie śpisz. - na sam dźwięk tego głosu żółć podeszła mi do gardła. Jak ja go nienawidziłam. - Wiem również, że nie zjadłaś śniadania, które przyniósł Ci mój ochroniarz. - Dalej udawałam, że go tu nie ma. Że nie odzywa się do mnie i w cale tu nie wrócił. Nie chciałam żeby wracał, nie, nie po tym co muszę znosić od niezliczonych godzin? dni?. Nie chce znowu czuć jego dotyku ani bliskości jego ciała. Chciałam do domu, do mojej rodziny. Do córki, jak ja chciałam teraz uściskać Morgan. - I nie podoba mi się to. Musisz mieć siłę na noc. Nie prawdaż? Jak masz wytrzymać w nocy kilka godzin, skoro nic nie chcesz jeść? -  mówił do mnie spokojnym głosem, jednak czułam w nim nutkę cynizmu? - Słuchaj. Nie lubię gdy się mnie ignoruje. Zjesz to co zaraz Ci przyniosą moi ludzie, bo nie myśl sobie, że jak przestaniesz jeść to ominie Cię zabawa. Wręcz przeciwnie, będę przychodził częściej, będę bardziej brutalny i będziesz mogła sobie mdleć. A jeśli będzie taka potrzeba, to sam Cię nakarmię. Rozumiesz? -  te słowa powiedział bardziej brutalnie i w cale nie brzmiał już spokojnie. Przełknęłam nerwowo ślinę i postanowiłam na niego spojrzeć. Wbiłam swój tępy wzrok w jego postać. Był dobrze zbudowany, a jego mięśnie były widoczne nawet pod koszulą, którą miał na sobie. Miał rude włosy i zielone oczy, których tak strasznie nienawidziłam. -  Pytam się czy mnie rozumiesz?! - nie widziałam sensu by się spierać. Pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Ja chciałam tylko, żeby sobie poszedł i żebym mogła się rozpłakać tak jak robiłam to odkąd tu jestem. - Nie promyczku - pokręcił głową, znów mówił tym spokojnym głosem, tylko on w cale mnie nie uspokajał, wzbudzał we mnie strach, obrzydzenie i wszystkie inne negatywne emocje. - Słowa.
- T..tak - przełknęsłam ślinę z trudem - R..rozumiem - czułam jak zadrżał mi głos, byłam tak bliska płaczu i on to wiedział, uśmiechnął się tylko zadowolony i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. I tyle wystarczyło, abym zalała się łzami.

Przepłakałam tak kilka godzin, w między czasie zjadłam  kanapkę, którą mi przyniesiono i wypiłam szklankę wody. Gdy skończyły mi się siły na płacz, leżałam wpatrując się ponownie w plamę na suficie. Ciekawe po czym była? po kawie? czekoladzie? krwi...tego nie wiem i chyba nie chciałam wiedzieć. Leżałam tak i nie wiedziałam ile czasu minęło od ostatniej wizyty ochroniarza, był tu tylko po talerz.

Z rozmyśleń wyrwał mnie odgłos otwieranych drzwi. Przymknęłam powieki i wypuściłam drżący oddech, proszę niech to nie będzie on. Jednak jak szybko pojawiła się ta prośba, tak szybko uleciała, bo dotarł do mnie odgłos kroków i zapach mocnej wody kolońskiej.

- Dobry wieczór promyczku. Gotowa? - przez moje ciało przeszedł mocny dreszcz z obrzydzenia. Chciałam uciec, ale jak? nie było gdzie, nawet nie było takiej opcji. Jedyne co mogłam to modlić się o ratunek.

- Nnnie...pros..ze - poczułam kolejne łzy napływające mi do oczu, ale to nic nie dało, w sumie jak od początku. Poczułam jak położył dłoń na moim policzku i stał mi łzę, która wypłynęła. Tej nocy i każdej kolejnej miałam wylać ich całe morze. Poczułam jak zjeżdżał swoją dłonią coraz niżej, następnie poczułam jego oddech na mojej szyi. I wtedy już miałam pewność, że stanie się to samo co każdej nocy odkąd tu jestem.

- Zabawę czas zacząć. - szepnął mi do ucha, na co poczułam jeszcze większy dreszcz obrzydzenia niż na początku.

------

Szczęśliwego Nowego roku!

Mamy nadzieję, że rozdział się spodobał i będziecie czekać cierpliwie na ciąg dalszy.

Miłej nocy lub dzień dobry ;)

Pozdrawiamy
~WandaNat2137~

Marvel Chat ;DOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz