Półtorej godziny. Od półtorej godziny Vivienne i Mia przebywały w gabinecie psychologa i w tym czasie zdążyłam już przesłuchać całą playlistę z moimi ulubionymi utworami. Niestety nie zanosiło się, aby dziewczyny szybko skończyły spotkanie, dlatego zrezygnowana odpisałam na wiadomość Alice, że jeszcze nawet nie weszłam do gabinetu i wyjąwszy słuchawki z uszu, zerknęłam na rysunki wykonane przez Mię.
Nie...
Nawet o tym nie myśl...
Masz osiemnaście lat.
Jesteś pełnoletnia, a zdaniem ojca i nawet dorosła.
Nie, Victoria. Wybij to sobie z głowy. To dla dzieci...
Niech to szlag!
Wstałam z krzesła i rozkoszując się przyjemnym stukaniem botków na słupku o podłogę.
Gdzie to Mia biegała po tych korytarzach? Skąd ona wzięła... Bingo!
Niemal pisnęłam, gdy znalazłam mały, plastikowy stolik z kilkoma kolorowymi krzesełkami, na którym leżało od groma przyborów. Upewniłam się, że nikt nie patrzy i zgarnęłam kilka czystych kartek, a potem najbardziej zatemperowane kredki. Bo temperówki oczywiście nie było.
Stany stanami, ale nikt nie był w stanie kontrolować małych dzieci rozrzucających po kątach wszystko, co wpadło im w ręce.
Prędko wróciłam na swoje miejsce i położyłam kartki na krześle, a sama ukucnęłam tuż przed nim. Siedziałam tu już tyle czasu, a w głowie miałam po prostu miliony pomysłów na rysunki.
No i jak mogłabym nic nie narysować? No nie dało się tak! To było ode mnie silniejsze.
W momencie, gdy przyłożyłam kredkę do kartki, serce zaczęło mi walić jak młotem, a ekscytacja wzrosła do niewyobrażalnie wysokiego poziomu. I może byłam stuknięta, ale czułam się teraz lepiej. Bo emocje aż mnie rozsadzały. Bezustannie myślałam o tych dwóch dziewczynach, o tym, co przeszły i o tym, jak okropne było ich życie. No i sam fakt, że wiedziałam, co czuły...
Ręka minimalnie drżała, jednak napięcie, jakie w niej czułam było... ogromne. Nawet nie panowałam nad tym, jak stawiałam kreski. Dlatego całość rysunku była nieco chaotyczna i pełna, jak to powiedziała kiedyś pani Johnson, finezji. Kreski były nieregularne. Miejscami ciemniejsze, czasami jaśniejsze. Krzywawe, nieproporcjonalne, ale gdy skończyłam, wiedziałam, że ten obrazek taki miał być. I nawet wiedziałam, dlaczego. Bo on był przepełniony emocjami. Bo wiedziałam, jak ktoś się czuł. Bo zdawałam sobie sprawę z trudności podejmowanych wyborów i przede wszystkim czułam ból tych dziewczyn. Zarówno fizyczny, jak i psychiczny.
Na kartce widniały dwie dziewczynki zalane łzami, które szczelnie obejmowały się ramionami. Nad nimi zaś stali rodzice z paskiem i chochlą w ręce, gotowi zadać cios. I choć rysunek ten mógł wydawać się dramatyczny, to jednak w tym chaosie i niedoli było nikłe światełko nadziei.
Anioł, który oświetlał swym blaskiem Vivienne i Mię, obiecując im lepszą przyszłość.
Pół godziny później Vivienne i Mia opuściły gabinet z lekkimi uśmiechami na twarzy. Siostry trzymały się za ręce i aż poczułam ciepło rozlewające się wewnątrz mnie. Dziewczyny zapięły kurtki i podeszły do mnie z szerokimi uśmiechami na twarzy. Dopiero teraz, gdy stanęły na wprost, dotarło do mnie, że Vivienne przewyższała mnie o głowę.
Ach... Tak. Kochane metr sześćdziesiąt pięć.
— I jak było? — zagadnęłam, patrząc każdej z nich w oczy.
Vivi westchnęła.
— Lepiej. Z każdym razem jest lepiej.
Ścisnęłam rękę dziewczyny i wsunęłam jej do dłoni karteczkę. Brunetka się skrzywiła, ale od razu rozwinęła papier. Jej oczy aż zaiskrzyły.
CZYTASZ
Zduszony Krzyk
RomanceDRUGA CZĘŚĆ TRYLOGII ZDUSZONEJ Victoria cudem uniknęła śmierci z rąk matki. Topiona i pozbawiona powietrza sądziła, że to był jej ostatni dech. Nie spodziewała się, że dane jej będzie zaczerpnąć jeszcze trochę tlenu. Po chaotycznych zdarzeniach w je...