31. Bez łez

24 5 6
                                    

Pomiędzy rozrywającym bólem a stanem otępienia i całkowitego odcięcia się, granica jest niewielka. Nie zdawałam sobie z tego sprawy aż do dzisiaj.

Gdy wczoraj Nate do mnie przyszedł, sądziłam, że byłam szczęśliwa. Że dzięki niemu przestałam w końcu cierpieć. Ale to nie była prawda. Ja nie cierpiałam, nie kochałam, nie tęskniłam, nie czułam dlatego, że tego nie chciałam. To ja sama przez te cholerne, teraz już cztery, dni wmawiałam sobie, że nie chcę czuć. Że nie czuję i czuć nie będę. Bo tak jest łatwiej. I faktycznie było. Po części. Ranił mnie tylko widok moich bliskich, którzy usiłowali mi pomóc, ale byli przeze mnie odtrącani. Bolało mnie, gdy tata co godzinę przychodził do mojego pokoju i próbował nawiązać ze mną jakąkolwiek rozmowę, do której ja ani trochę się nie rwałam.

Jednak zrobiłam mały krok naprzód. Tego dnia udało mi się w końcu wziąć krótki prysznic i przebrać się w czyste ubrania. Miałam bowiem nadzieje, że woda może chociaż w jakimś minimalnym stopniu zmyje ze mnie to otępienie. Cóż, nie pomogła.

Dzisiaj też nie dałam rady iść do szkoły. Na samą myśl, że miałabym wstać, ubrać się i zrobić ze sobą coś więcej, niż dotychczas, dostawałam drgawek. Nie chciałam widzieć znajomych twarzy, nie chciałam rozmawiać z ludźmi, nie chciałam słuchać na lekcjach i odpowiadać na nic niewarte pytania nauczycieli, które w żaden sposób nie pomogłyby mi wyjść z tego cholernego stanu.

Zmuszona błaganiami ojca zeszłam na sztywnych nogach do kuchni, w której już tliło się życie. Życie... Tak kruche i cenne. Potrząsnęłam głową i usiadłam przy wyspie kuchennej. Laureen obrzuciła mnie szybkim spojrzeniem, jednak nie umiałam odczytać jego przekazu. Tata ucałował mnie szybko w głowę, po czym wstawił wodę na herbatę.

— Dzień dobry — zagadnął, siadając naprzeciwko mnie. Cudem powstrzymałam się od parsknięcia. Widziałam ogromne sińce pod jego oczami i z jakiegoś powodu miałam wrażenie, że z dnia na dzień one się coraz bardziej powiększały. Czyżby też miał problemy ze snem? Zerknęłam na zegar, lekko się garbiąc, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że byłam już spóźniona na lekcje. Tata, jakby czytał mi w myślach, bo po chwili się odezwał. — Nie idziesz dzisiaj do szkoły.

Laureen postawiła przede mną kubek z parującą herbatą. Skinęłam jej głową w podziękowaniu i przelotnie popatrzyłam na jej ślicznego warkocza holenderskiego. Zaplotła go tak, żeby układał się dookoła jej głowy. Wyglądał cudownie. Prawie się uśmiechnęłam.

— A czemu? — zareagowałam w końcu na pytanie taty. Mężczyzna potarł lekko zarośnięty podbródek i odgarnął lekko przydługie, blond kosmyki.

— Mam dość patrzenia na taką ciebie. Jedziemy dzisiaj do Pani Samanthy.

O mało nie zakrztusiłam się herbatą. Odstawiłam kubek na blat i zacisnęłam szczękę.

— Nigdzie nie jadę — wycedziłam przez zaciśnięte zęby. — Nie ma potrzeby.

— Bo chyba nie widziałaś się w lustrze.

— Nie...

— Powinnaś jechać, Victoria — wtrąciła Laureen i szybko dopiła kawę.

— To nic nie da.

— A przesiedzenie kolejnego dnia w pokoju na patrzeniu się w sufit czy ścianę coś da? — spytał ojciec i jednym haustem dopił herbatę. Naprawdę się nie poparzył? Wstał od wyspy kuchennej, wstawił kubki do zmywarki i cmoknął Laureen w policzek. Odwróciłam wzrok. — Jedziemy i koniec.

— Mam szkołę.

— I tak ostatnio omijałaś zajęcia — zauważył i skierował się w stronę pokoju. — Za dziesięć minut chcę cię widzieć ogarniętą przy samochodzie.

Zduszony KrzykOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz