35. Dawne czasy

34 5 16
                                    

Nathaniel Brittle

Odprowadziłem Victorię wzrokiem i gdy nabrałem pewności, że dziewczyna opuściła cmentarz, odwróciłem się przodem do Diaspro. Ta stała oparta o pień drzewa z rękami założonymi pod obszernym biustem i zawadiackim uśmiechem na twarzy.

Byłem tak niewyobrażalnie wściekły, że wróciła, że nie mogłem nawet znaleźć takich słów, aby należycie wyładować swoją frustrację. Victoria w końcu okazała jakieś uczucia, nareszcie, gdy mnie całowała (a zrobiła to po raz pierwszy od wielu dni), poczułem, że naprawdę jej na czymś zależało. A to oznaczało, że nareszcie dopuściła do siebie emocje. I to chyba była jedyna rzecz, za którą mogłem podziękować blondynce stojącej przede mną.

Nie było takich słów, które mogłyby opisać, to, co teraz działo się wewnątrz mnie. Byłem wkurzony do granic możliwości, byłem smutny, ale i też odczuwałem swego rodzaju ulgę. Nie widziałem się z Diaspro od tylu lat i, szczerze mówiąc, zaczynałem już wątpić w to, czy jeszcze kiedykolwiek ją ujrzę. Cóż, teraz tutaj była.

Jak zwykle piękna, nieskazitelna, idealna i idealnie zepsuta. Zapuściła włosy, zmieniła nieco styl ubioru, bo pamiętałem, jakby to było wczoraj, że nie było można w żaden sposób zmusić jej do założenia spodni. O kombinezonach nie wspominając. Zawsze były tylko spódniczki i sukienki. Nic więcej. Nadal jednak preferowała długie paznokcie i buty na koturnach. To się nie zmieniło.

— Chyba nie cieszy cię zbytnio mój powrót — rzekła z udawaną przykrością. Użyła przy tym tak słodkiego i sztucznego tonu, że aż mnie zemdliło.

Zrobiła do przodu kilka kroków i stanęła na wprost mnie. W wyższych butach niemal dorównywała mi wzrostem.

— Och, naprawdę? Jak zgadłaś? — parsknąłem i odwróciłem się z zamiarem odejścia. Jej szczupła i zimna dłoń owinęła się wkoło mojego nadgarstka. Poczułem znajome ukłucie w sercu. Zacisnąłem szczękę i odwróciłem się przodem do niej. — Po cholerę przyjechałaś?

— Nie odpowiadałeś na wiadomości.

— No to chyba coś to musiało znaczyć — syknąłem i wyrwałem rękę, rozmasowując nadgarstek.

Od zawsze lubiła wbijać mi paznokcie w skórę.

Szedłem przed siebie, nie zważając na dziewczynę, która pewnie brnęła w wysokich butach przez kolejne, cmentarne alejki.

Musiałem stamtąd zwiać. I to jak najszybciej.

— Że zmieniłeś numer telefonu?

Parsknąłem bez cienia rozbawienia.

— Nie pogrążaj się — wymamrotałem, wbijając ręce w kieszenie, aby nie mogła mnie chwycić za dłonie. W końcu udało mi się znaleźć wyjście z cmentarza. W pośpiechu zacząłem iść w kierunku przystanku autobusowego.

— Nathanielu! — zawołała za mną, jednak nawet nie pomyślałem o tym, aby się zatrzymać. Pewnie brnąłem przed siebie i w międzyczasie włączyłem dźwięki w telefonie. W końcu stanąłem na przystanku autobusowym, który, jak na złość, był pusty. — Brittle!

Gwałtownie odwróciłem się w jej stronę i otaksowałem ją od stóp do głów.

Chora, zatruta na wskroś perfekcja.

Oparła się ramieniem o przystanek i zagryzła pełną wagę. Odruchowo przeniosłem tam swoje spojrzenie. Jak ona nadal uwielbiała kusić i prowokować.

— Jadę do Victorii, a ty rób sobie ze swoim życiem, co tylko chcesz.

— Och, nie dąsaj się. — Podeszła bliżej i zapięła ekspres czarnej kurtki. Starałem się nie zwracać uwagi na takie detale jak te cholerne, kocie oczy, prosty, wręcz idealny nos i platynowe, blond włosy. Usiłowałem pohamować wspomnienia, które napływały do mojej głowy, jednak było to za trudne. Przez chwilę miałem wrażenie, jakbym poczuł na ustach jej własne, grzeszne wargi. O mało się nie wzdrygnąłem. — Chciałam z tobą tylko porozmawiać.

Zduszony KrzykOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz