36. Rywalka

45 8 8
                                        

Zatrzymawszy się pod domem, z westchnieniem wysiadłam z samochodu i pewnie wkroczyłam do środka. Od razu uderzył we mnie zgiełk rozmowy Laureen i taty. Nie miałam pojęcia, o czym rozmawiali, jednak ich miny nie były zbyt zadowolone.

Tata od razu do mnie podszedł.

— Gdzieś ty była, Victoria?!

Rzuciłam torebkę na blat i otworzyłam szafkę ze szklankami. Nalałam do jednej wody i opróżniłam ją jednym haustem, zastanawiając się przez chwilę, czy nie sięgnąć po coś mocniejszego.

Oparłam się lędźwiami o blat i ścisnęłam szklankę tak mocno, że mogłabym przysiąc, że szkło zatrzeszczało.

Czułam na sobie baczne spojrzenia Laureen i taty.

— Coś się stało? — Głos Laureen docierał do mnie jak zza ściany. Nie rozumiałam tego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni. Śmierć mojej mamy, list, jej pogrzeb, a na koniec niespodziewany powrót Diaspro. — Przyszłaś do samochodu cała roztrzęsiona, a gdy tylko zajechaliśmy pod dom, zabrałaś auto i odjechałaś, nic nam nie mówiąc.

Myślałam, że wybuchnę. Wszystko się we mnie gotowało i naprawdę, gdyby nie fakt, że czułam delikatne otępienie w związku ze śmiercią mamy, chyba bym naprawdę wysadziła dom w powietrze.

Usiadłam przy wyspie kuchennej i owinęłam dłonie wkoło szklanki, wbijając wzrok we własne palce. Bałam się, że gdybym spojrzała tacie i Laureen w oczy, wybuchłabym płaczem. A miałam już dość mazania się.

Oboje usiedli przede mną. Dłoń taty nakryła moją.

— Victoria, co się stało? — wychrypiał. Jego ton był łagodny, ale stanowczy. — Gdzie byłaś?

Oczy zaszły mi mgłą, a kołek stanął w moim gardle. Ogień coraz bardziej płonął.

— Na cmentarzu — wyrzęziłam, patrząc załzawionymi oczami na podłogę — gdy wróciłam po torebkę, kogoś spotkałam.

Serce waliło mi jak młotem.

— Nie znałam jej, ale gdy tylko się przedstawiła, wiedziałam, kim jest.

Nie widziałam ich reakcji, bo nie miałam w sobie na tyle siły, aby skrzyżować z nimi spojrzenie.

— O kim ty mówisz? — Laureen była wyraźnie zagubiona.

— Na cmentarzu była taka dziewczyna. Wysoka blondynka. — W końcu uniosłam głowę. Wypuściłam powietrze spomiędzy drżących warg i kontynuowałam: — To była Diaspro.

Popatrzyłam na nich uważnie, a gdy nie skojarzyli, o kim mówiłam, dodałam:

— Była dziewczyna Nate'a z Anglii.

Tata wydymał policzki i przetarł włosy. Widziałam, że był nieco zmieszany. Laureen ściągnęła brwi i popatrzyła na mnie pokrzepiająco. Jej spojrzenie jednak mi nie pomogło.

— Potem Nate kazał mi wrócić do was. Więc wróciłam...

— A gdy zajechaliśmy pod dom — uzupełniła Laureen — wzięłaś samochód i pojechałaś do Nate'a i do niej, tak?

Skinęłam głową, gdy kobieta wyciągnęła rękę i lekko ujęła mnie za palce.

Odstawiłam szklankę.

— Nie widziałam się z nią, bo Nate zdążył już wyjść. Spotkaliśmy się na parkingu. Pogadaliśmy, zawiozłam go do domu i wróciłam tutaj.

Opowiadanie o tym było z jednej strony tak piekielnie trudne, a z drugiej wręcz tak banalne, że aż dziwiłam się sama sobie. Niby czułam złość i smutek, a mimo to słowa płynęły przez moje usta zupełnie tak, jakby nie miały one dla mnie żadnego znaczenia.

Zduszony KrzykOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz