34. Diaspro

39 10 17
                                    

Znaleźliśmy Laureen i tatę przy nagrobku znajdującym się niemalże przy samym wyjściu. Kobieta z kredowobiałą twarzą wpatrywała się w zdjęcie mężczyzny widniejące na płycie. Przyjrzałam mu się - lekko kręcone, kasztanowe włosy i, chyba, zielone oczy. Miał raczej łagodne rysy twarzy, ale było w nim coś tajemniczego. Kilka zniczy stało na płycie, a w wazonie widniało kilka kwiatów.

Tata stał koło Laureen i obejmował ją ramieniem, gdy ta się przeżegnała i otarłszy niesforne łzy, odwróciła się przodem do nas.

- Chodźmy - zarządziła i poprowadzona ramieniem ojca, opuściła cmentarz. Gdy tylko przekroczyłam bramę, poczułam się, jakby skała spadła z mojego serca. Obejrzałam się przez ramię i z trudem zdusiłam chęć powrotu tam.

Chciałam paść na kolana przy nagrobku matki i błagać boga o cofnięcie czasu. Chciałam klęczeć przy niej i szeptać, że ją kocham i że nigdy nie przestanę. Ale powstrzymałam się, bo wiedziałam, że to by nic nie dało i że byłoby mi przez to jeszcze trudniej.

Skostniała w końcu wsiadłam do samochodu, zapięłam pasy i oparłam głowę o szybę. Właśnie bezpowrotnie pożegnałam najważniejszą kobietę w całym moim życiu. Zerknęłam kątem oka na Nate'a, który trzymał jedną dłoń na moim kolanie, a drugą grzebał w telefonie.

Wtedy do mnie dotarło.

- Jasna cholera! - zaklęłam i pośpiesznie odpięłam pasy.

- Co się stało? - zdziwił się tata i zjechał na pobocze. Na szczęście nie byliśmy daleko. Nate zdjął dłoń z mojego kolana i posłał mi zaniepokojone spojrzenie.

- Zapomniałam torebki - warknęłam, otwierając drzwi.

- Ale skąd?! - zawołał za mną, gdy już wysiadałam.

- Z ławki koło nagrobka mamy!

W myślach właśnie klęłam jak szewc. Szłam szybkim krokiem z mocno bijącym sercem, bo, o ironio, wracałam tam!

Po dosłownie paru minutach i z własnej, nieprzymuszonej woli. Choć jakby tak na to spojrzeć, to była moja przymuszona wola.

Paradoksalnie nie miałam problemu z ponownym dostaniem się do odpowiedniego miejsca, bo przecież te tabuny kwiatów było widać z daleka.

Nagle piorun przeszył niebo i lunęło jak z cebra.

- Kurwa! - Przyspieszyłam kroku i już szłam alejką, w której byłam zaledwie chwilę temu.

Nigdzie nie było żywej duszy...

No cóż, nie licząc tej blondynki, która stała niedaleko nagrobka mamy. W dłoni trzymała parasolkę i wbijała wzrok w nekrolog. Zaraz, zaraz... Czy ona była kimś ze znajomych ojca? Gdy usłyszała stukot moich szpilek, odwróciła głowę w moim kierunku. I przysięgam, że w życiu nie widziałam równie ładniej dziewczyny.

Stałam jakieś pięć metrów od niej i doskonale widziałam jej delikatne rysy twarzy. Prosty, mały nos, długie, grube blond włosy, ogromne, zielone kocie oczy i pełne usta. Była znacznie wyższa ode mnie, szczuplejsza i chyba nigdy nie widziałam tak atrakcyjnej dziewczyny. Szybko ją otaksowałam, orientując się, że ubrana była w czarny kombinezon, skórzaną kurtkę i szpilki. Nad głową trzymała czarny parasol, z którego kapała woda.

Szybko oderwałam od niej wzrok i obejrzałam się za torebką.

Byłam pewna, że zostawiłam ją na ławce...

- Tego szukasz? - Aż włos zjeżył mi się na głowie, gdy dziewczyna przemówiła do mnie z piekielnie mocnym, brytyjskim akcentem. Popatrzyłam na jej dłoń, na której zawieszona była moja torebka.

Zduszony KrzykOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz