14. Igrający z ogniem

41 9 2
                                    

Minęły dwa tygodnie od naszej wspólnej imprezy. Od tamtego czasu starałam się skupić na nauce i niestety musiałam przyznać, że bardzo zaniedbałam ostatnimi czasy kontakt z Nate'em i Alice.

W domu na ogół siedziałam sama, bo od poniedziałku do piątku Laureen i tata do późna pracowali, natomiast w weekendy chodzili na jakieś spotkania ze znajomymi, więc samotność nieco mi doskwierała. A niestety podręczniki od angielskiego i matematyki nie były dobrymi kompanami na pochmurne wieczory.

Stałam, oparta biodrem o poręcz schodów, przyglądając się Laureen i tacie, którzy właśnie szykowali się do wyjścia. Mieli dzisiaj podobno jakieś spotkanie, które zorganizował ich kolega z pracy, na którym oboje chcieli bardzo być. Mieli chyba świętować awans albo wygraną sprawę, czy coś takiego. Rozumiałam ich, jednak czułam się nieco odtrącona, gdy tak każdy był wiecznie zajęty, a ja bez przerwy siedziałam z nosem w książkach. I niby powinnam być do tego przyzwyczajona, bo przecież mieszkając z matką, byłam tak naprawdę skazana na własne towarzystwo, jednak przez te dwa lata odzwyczaiłam się już od samotnego przesiadywania.

Laureen założyła na plecy szary płaszczyk, a ojciec poprawił krawat.

— Jesteś pewna, że możemy iść? — upewnił się mężczyzna, patrząc na mnie z troską. Straciłam już rachubę, ile razy pytał mnie, czy sama sobie poradzę, ale nie chciałam być niemiła. Bo on się po prostu martwił.

— Nie umrę — zachichotałam. — Dam sobie radę.

Skinął głową i podał Laureen torebkę.

Partnerka mojego ojca była naprawdę piękną kobietą i nie dziwiłam się, że kiedyś się za nią obejrzał. Jej długie, brązowe, zakręcone włosy opadały falami na plecy, czekoladowe oczy podkreślone były czarną kreską, a idealna figura zachowana pomimo czterdziestu dwóch lat wyeksponowana była przez opinającą, czarną sukienkę. I choć z początku nie mogłam zaakceptować tego, że Laureen stała się częścią rodziny, to jednak teraz bardzo cieszyłam się z tego, że miałam macochę. Może jeszcze nie oficjalnie, ale jednak.

— Będziemy późno w nocy, Victoria — poinformowała mnie kobieta. — Więc pamiętaj, żeby zamknąć drzwi. Mamy klucze i jakby coś się działo, to dzwoń. Dobrze?

— Jasne. Pewnie.

Dziwnie się tak czułam, gdy Laureen wygłaszała te wszystkie „rodzicielskie" gadki, zwłaszcza że moją matką nie była. Jednak jakaś część mnie się z tego cieszyła, bo to oznaczało, że powoli zaczynała mnie akceptować. A i ja też przyzwyczajałam się z czasem do jej obecności.

— Nate przychodzi do ciebie na noc? — spytał ojciec, gdy Laureen miała już wychodzić z domu.

Pokiwałam głową.

— A przynajmniej mam taką nadzieję. Napiszę do niego zaraz.

— Dobrze, tylko grzecznie.

— Taaattooo... — zakwiliłam, przewracając oczami. Wbiłam spojrzenie w błękitne oczy ojca, po czym uważnie go otaksowałam. Czarna, elegancka koszula, dopasowane dżinsy. Idealnie ułożone, blond włosy z leciutką siwizną i delikatny uśmieszek na twarzy. — Pamiętasz, że jestem już pełnoletnia?

— Nie tylko pełnoletnia, ale i dorosła — zauważył, przez co szeroko się uśmiechnęłam. — Ale mimo to i tak zawsze będziesz moją małą córeczką.

— Tak, tak — zaskomlałam i pocałowałam go w policzek. — A teraz leć, bo Laureen ci ucieknie.

— Ucieknie? Coś ty, ona na krok się beze mnie nie ruszy.

I w akompaniamencie mojego śmiechu, pognał do czerwonego mustanga, na którego widok zapierało mi dech w piersiach.

Tak, stary, dobry mustang nigdy nie jest zły.

Zduszony KrzykOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz