To, że wiesz, c o powinnaś zrobić, wcale nie jest jednoznaczne z tym, że wiesz, j a k to zrobić. I ja miałam właśnie taki problem. Związany nie tylko z owym przebaczeniem, ale i z tym, jak miałam przetrwać dzisiejszy dzień. Bo to właśnie dzisiaj miał się obyć pogrzeb mojej mamy.
Nie byłam na niego w żaden sposób gotowa. Nie mogłam żyć z myślą, że mieli pochować moją mamę do piachu. Wiele metrów pod ziemią.
Myśl, że jej pogrzebanie doszczętnie przypieczętuje jej śmierć, mnie przerażała.
Nie mogłam tego dnia nic zjeść, nie mogłam się nawet napić, a i oddychanie sprawiało mi trud. Ubrana w tę cholerną, czarną kieckę z wyprostowanymi włosami i czarną kopertówką na ramieniu, stałam przed lustrem i usiłowałam wmówić samej sobie, że dam radę. Gówno prawda. Wiedziałam, że nie dam. Ale musiałam tam iść. Dla niej.
Spakowałam jeszcze telefon z wyciszonymi już dźwiękami, dopakowałam kilka paczek chusteczek i na drżących nogach zeszłam na dół. Już na mnie czekali. Tata, Laureen i... Nate. Z początku nie chciałam, aby był obecny na pogrzebie, jednak za namową taty, zdecydowałam się do niego zadzwonić. Wiedziałam, że nie zabierze tego, co we mnie było, ale przynajmniej mógł mi dodać choć odrobinę otuchy.
Na wiotkich nogach stanęłam w przedpokoju, założyłam czarną, skórzaną kurtkę i spojrzawszy w oczy granatowookiemu, wyszłam na zewnątrz. Droga do mustanga wydawała mi niezwykle długa i ciężka do przejścia, a gdy usiadłam w końcu na tylnym siedzeniu koło Nate'a, miałam wrażenie, że wbiło mnie w fotel. Zupełnie tak, jakby przytwierdzono mnie łańcuchami.
Alice po stokroć mnie przepraszała, że nie mogła być ze mną tego dnia, bo po naszym wypadzie do Miami, dziewczyna się rozchorowała i nie była w stanie wstać dzisiaj z łóżka. Oczywiście nie miałam jej tego za złe i miałam nadzieję, że jak najszybciej wróci do zdrowia.
Jechaliśmy w kompletnej ciszy, która zagłuszona była tylko rykiem silnika. Nikt się nie odzywał, bo i chyba nie było nawet odpowiednich słów, aby w jakikolwiek adekwatny sposób zareagować na zaistniałą sytuację.
Bałam się, byłam cholernie przerażona tym, co miało mnie spotkać w najbliższych godzinach i nie byłam na to gotowa. Po prostu nie mogłam być.
Gdy zaparkowaliśmy pod kościołem, miałam wrażenie, że serce wypadnie mi z piersi. Wlepiałam wzrok w kościół, pod którym zaczynali się już zbierać ludzie. Ludzie, których po raz pierwszy widziałam na oczy. Ludzie, których w dużej mierze nie znałam. Ale przyszli. Dla niej. A może dla ojca? Nie miałam pojęcia. Ale straszne było to, że przez tyle lat nie miałam kontaktu z nikim z rodziny. Bo tak naprawdę nikogo nie miałam. Żadnego kuzynostwa, bo moi rodzice byli jedynakami. Dziadowie – jedni siedzieli w Miami i odliczali dni do końca swojej egzystencji, a drudzy, spoczywali na Kalifornijskim cmentarzu, w tym samym miejscu, w którym miała być pochowana moja matka. Teraz zostali mi się tylko tata, Laureen, Nate, Alice i reszta znajomych ze szkoły. Nie miałam nikogo więcej. Nie miałam nawet matki.
Gdy wysiedliśmy za auta, przybrałam kamienną minę i z trudem pokonałam drogę z parkingu pod same drzwi kościoła. Wszyscy zebrani ucichli na nasz widok, a następnie skupili na nas całą swoją uwagę. Każdy z osobna do mnie podchodził, składał mi kondolencje i udawał, że los Jeany w ogóle ich kiedykolwiek obchodził. Gdyby faktycznie tak było, zainteresowaliby się nią. Dzisiaj byli tutaj tylko po to, aby się pokazać. Aby zrobić sobie renomę, martwiących się znajomych mojego ojca. To wszystko była tylko gra.
Idąc do kościoła, czułam się, jakby wszystko ponownie we mnie umierało. A przecież było już martwe. Czy można było mnie jeszcze dobić? Cóż, było można.
CZYTASZ
Zduszony Krzyk
RomansDRUGA CZĘŚĆ TRYLOGII ZDUSZONEJ Victoria cudem uniknęła śmierci z rąk matki. Topiona i pozbawiona powietrza sądziła, że to był jej ostatni dech. Nie spodziewała się, że dane jej będzie zaczerpnąć jeszcze trochę tlenu. Po chaotycznych zdarzeniach w je...