Prolog

373 25 1
                                    


Przeszła przez bramę cmentarza, ściskając w dłoniach niewielki znicz. Za każdym razem, gdy była w tym miejscu, ogarniał ją smutek. Od pięciu lat nie znikała pustka, która tworzyła się w jej sercu; nie potrafiła się załatać.
Wolnym krokiem przemierzała poszczególne kwatery, wdychając majowe powietrze. Mijała ludzi, którzy, tak jak ona, przyszli odwiedzać swoich zmarłych bliskich. Każdy ze swoim smutkiem, ze swoją historią.
Doszła w końcu do konkretnego grobu i uśmiechnąwszy się leciutko, pogładziła nagrobek dłonią.
- Cześć, braciszku – szepnęła. Postawiła znicz w centralnym punkcie, obok innych, i wyciągnęła z kieszeni kurtki zapalniczkę. Zapaliła znicza, wyprostowała się i spojrzała na marmurowy kamień.

Bradley Scars.

Żył lat 29.

Najlepszy kapitan Vivy Chicago.

Na zawsze w naszych sercach.

Przysiadła na drewnianej ławeczce i westchnęła głośno, splatając palce na kolanach. Mimo że Bradley był jej przyrodnim bratem, bo jego mama zmarła przy porodzie a ojciec ożenił się drugi raz, bardzo go kochała. Ich tato, Christopher, bardzo przeżył śmierć żony i na jej cześć zostawił synowi nazwisko matki. Brad po latach bardzo docenił ten gest. Był bardzo rozumnym i mądrym chłopcem. Widział cierpienie ojca, dlatego nie miał żadnego problemu z tym, że po latach jego tata poznał kolejną kobietę, z którą się ożenił. Zależało mu na szczęściu ojca, który go wychował.
W wieku dziewięciu lat z niebywałą radością przyjął fakt, że urodzi mu się siostra. Bradley pokochał Catherine tak mocno, jak pokochał macochę, która okazała się cudowną kobietą. Wnosiła do życia ojca radość, a to było dla niego najważniejsze.
Christopher nie miał szczęścia do miłości. Gdy Cath miała trzy lata, jej mama zmarła na raka, który był zdiagnozowany za późno. Kolejny raz stracił żonę i nie potrafił się z tym pogodzić. Przy życiu utrzymywał go tylko syn. I mała Catherine, która wymagała opieki. Po śmierci macochy Bradley jeszcze bardziej angażował się w pomoc ojcu. Siostra stała się oczkiem w głowie dorastającego brata i z każdym rokiem czuła to coraz bardziej. Bradley dbał o nią jak o cenny dar, pokazywał świat i, gdy dorosła, zaczął zabierać ją na swoje pierwsze mecze. Ich ulubioną zabawą była gra w piłkę nożną, którą skutecznie zaraził siostrę. Do tego stopnia, że w wieku osiemnastu lat Catherine wstąpiła do damskiego klubu Fire Chicago.
Bradley bardzo wspierał swoją siostrę, uczył zagrywek, zdradzał cenne informacje, które mogłyby przydać się na boisku. Był na każdym meczu siostry, patrzył, jak zdobywa doświadczenie i jak cieszy ją gra. Jak jej drużyna pnie się po szczeblach kariery, zdobywając tytuły, chwałę i rozgłos.
Aż do feralnego wypadku...
Catherine spuściła wzrok na swoje splecione dłonie. Zacisnęła mocno usta przypominając sobie, że przecież miała nie płakać.
Uniosła wzrok i uśmiechnęła się do zdjęcia swojego brata umieszczonego na nagrobku.
- Wiesz, braciszku, jesteśmy już w II lidze. Ostatnio rozgromiłyśmy dziewczyny z Detroit, strzeliłam dwie bramki – zaśmiała się, przypominając sobie ten mecz. – Wciąż mam w głowie twoje rady, to one prowadzą mnie do zwycięstwa – wygłosiła z pewnością. Na chwilę umilkła, obserwując grób. Przymknęła oczy, gdy zawiał mocniejszy wiatr. Uśmiechnęła się delikatnie. Zupełnie tak, jakby brat jej odpowiadał...
- Ty znowu tutaj? – Głos jej ojca sprawił, że się wzdrygnęła, nie spodziewając się nikogo. Otworzywszy oczy odwróciła głowę, spostrzegając uśmiechniętą twarz taty. Czas się go nie imał, wciąż gęsta, choć siwa czupryna i radosne oczy, jedynie zmarszczki wokół oczu zdradzały jego wiek. Odwzajemniła gest, odsuwając się. Chris zajął miejsce obok niej i wbił wzrok w nagrobek.
- Dziś mija pięć lat – szepnęła, utknąwszy wzrok w zdjęciu brata. Pan Tornes przeniósł na nią wzrok i sięgnął po jej dłoń.
- Mnie też go brakuje, córeczko – powiedział, przywołując tymi słowami jej wzrok. Spojrzała mu w oczy, gdy się uśmiechnął.
- Wiesz, że to dzięki niemu pokochałam piłkę? - spytała.
- Wiem zbyt dosadnie – zaśmiał się pod nosem. – Kręciłem głową, gdy jedyne, co robiliście, to kopanie w piłkę.
- Widzisz, opłaciło się. – Uśmiechnęła się do ojca, przypominając sobie czasy, w których wiele godzin spędzili grając w nogę.
- No właśnie, sukces goni sukces – zauważył, uśmiechając się z dumą. – Podobno pniecie się w tabeli.
- To prawda.
- Z takim kapitanem nie ma innej opcji – szturchnął ją, na co dziewczyna uśmiechnęła się nieco szerzej. Potrafiła zagrzać swoje zawodniczki do walki, trener też wiele serca zostawiał na boisku. Drużyna Catherine była bardzo zgrana. Każda z dziewczyn znała swoją rolę, swoje miejsce i dzięki temu każda perfekcyjnie spełniała swoje zadanie. Wielu drużynom brakowało zgodności, przez co zawodnicy na boisku rozbiegali się jak małe mróweczki, jakby zupełnie nie znali swojego miejsca. A to przecież było takie proste. I to było tajemnicą Fire Chicago – jedność.
- A jak twoja drużyna? – zagadnęła, obserwując go. – Ekstraklasa to też kawał dobrej roboty.
- To prawda, chłopcy sobie radzą – pokiwał głową, choć niepewnie. – Kapitan trochę gwiazdorzy, ale to już taki typ. Trzeba wiedzieć, jak go ukrócić.
- I ty trenerze, oczywiście, robisz to zawodowo – wyszczerzyła do niego zęby.
- No cóż, ktoś musi – zaśmiał się znów. Zapadła znów chwila ciszy, w której utkwili spojrzenia w nagrobku. – Catherine?
- Tak?
- Bradley jest z ciebie na pewno bardzo dumny.

Poza boiskiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz