Rozdział 30 - Zawsze jestem obok

138 18 3
                                    

Niechętnie otworzyła oczy, bojąc się tego, co zobaczy. O dziwo nic jej nie bolało, czuła niewyobrażalną lekkość. Rozejrzała się dookoła i ze zdumieniem uznała, że leży pośrodku kwiecistej i pięknie pachnącej łąki. Szybko wstała i przetarła dłońmi oczy. Próbowała uzmysłowić sobie, gdzie była. Śpiew ptaków, kolorowe kwiaty, przyjemne ciepło i... on. Stojący kilka kroków dalej i uśmiechający się do niej. Catherine przykryła dłonią usta, powstrzymując wybuch łez.
- Bradley... - jęknęła. Gdy usłyszał swoje imię, uśmiechnął się promiennie tak, jak zapamiętała to młoda Tornes. Rozłożył zapraszająco ramiona.
- Cześć, siostrzyczko - rzucił swobodnie. Słysząc jego głos rozpłakała się jak małe dziecko. Ruszyła w jego kierunku i rzuciła mu się na szyję. Uświadamiając sobie, że znowu trzymał ją w objęciach, płakała jeszcze głośniej. Ściskała go mocno, próbując nie dostać zawału z nadmiaru emocji. Był tu, przytulał ją, czuła jego zapach.
- Przepraszam, że wtedy, gdy wychodziłeś, nie przytuliłam cię mocniej, ale myślałam, że jeszcze cię zobaczę - jęknęła przez łzy, których nie potrafiła w żaden sposób opanować.
- Teraz możesz to zrobić, Cathy - szepnął, gładząc jej włosy. Nie była w stanie określić, jak długo tak stali. Ale powołując się na drętwiejące ręce, trwało to dość długo. W końcu odsunęli się od siebie, ale nie za daleko. Bradley odgarnął jej włosy z twarzy, wytarł kciukami łzy i delikatnie się uśmiechnął, patrząc jej w oczy. Cath odwzajemniła uśmiech, zapamiętując go na nowo. Brązowe, roześmiane oczy i pełen czułości uśmiech.
- Naprawdę tu jesteś - szepnęła, nie mogąc się na niego napatrzeć. - Mogę cię dotknąć, przytulić, porozmawiać. Bradley, tak wiele rzeczy muszę ci powiedzieć.
- Na wszystko znajdziemy czas - odpowiedział. Catherine na kilka sekund przymknęła oczy, starając się zapamiętać ten głos. Wywoływał w niej tyle spokoju, że to było wręcz niemożliwe. Uchyliła powieki i uśmiechnęła się do brata.
- Nic się nie zmieniłeś - przyznała.
- Tutaj czas stoi w miejscu - powiedział. Dopiero wtedy doszła do wniosku, że to, co się działo, przecież nie było normalne. Uśmiech zamienił się w powagę a w oczach zagrał lekki strach.
- Tutaj? - spytała. Bradley uśmiechnął się pocieszająco.
- Umarłaś, Catherine - oznajmił. Dziewczyna otworzyła szerzej oczy, robiąc niepewny krok w tył.
- C-co...? Ale... jak? Dlaczego? - jąkała się.
- Człowiek kontra samochód. Ten pierwszy zwykle jest na przegranej pozycji - oznajmił, uśmiechając się kwaśno. Wtedy Catherine przypomniała sobie, jak doszło do tego wypadku. Spuściła głowę, klnąc w myślach.
- Taka głupia śmierć... - szepnęła. Wtedy brat podszedł i objął ją przyjaźnie ramieniem.
- Nie martw się, mamy to rodzinne. Też przegrałem z autem - oznajmił swobodnie. Catherine rzuciła mu oceniające spojrzenie, a on jedynie roześmiał się.
- Bradley, ale skoro nie żyję, to gdzie wszyscy inni? Twoja mama? Moja mama? - pytała, rozglądając się.
- Po śmierci jest nam dane w pierwszej kolejności zobaczyć tego, za kim tęsknimy najbardziej. Także jest mi niezmiernie miło, że to ja mogłem po ciebie przyjść - powiedział, uśmiechając się radośnie. Cathy westchnęła z ulgą, też się uśmiechając. Ponownie przytuliła brata. - Chodź, porozmawiamy - zaproponował, podsuwając jej łokieć. Dziewczyna pewnie ujęła go pod rękę i razem ruszyli ścieżką, w nieznanym dziewczynie kierunku.
- O czym chcesz rozmawiać? - spytała, ponieważ w tych dwóch jego słowach ewidentnie kryło się drugie dno.
- Chcę, żebyś wiedziała, że nigdy nie byłaś sama - rozpoczął, wpatrując się w horyzont przed nimi. - Byłem przy tobie zawsze. Na każdym meczu, na każdym treningu, w każdej minucie twojego życia - powiedział i w końcu spojrzał na nią. Catherine zacisnęła zęby, by łzy wzruszenia nie ujrzały światła dziennego. Napawała się jego widokiem. Tym, że znów był obok, mogła słyszeć jego głos, patrzeć w jego oczy, śmiać się wraz z nim. To było uczucie nie do opisania. - Widziałem każdą bramkę, którą mi poświęcałaś. Widziałem każdą twoją walkę z dyskryminacją, niepowodzeniem, problemami. Towarzyszyłem w trudnych chwilach, podczas zmęczenia, smutku czy radości. Byłem z tobą, gdy cię sfaulowali. Płakałem wtedy razem z tobą, mając sobie za złe, że nie mogę złapać cię za rękę i pocieszyć. Powiedzieć, że jestem przy tobie. Słyszałem każdą prośbę, każdą modlitwę. Wycierałem każdą twoją łzę.
- Bradley, przestań, bo będziesz wycierał kolejną - powiedziała, mrugając energicznie. Chłopak uśmiechnął się do niej.
- Dobrze, więc mniej rozczulających tekstów - powiedział, odchrząkując. - Chciałbym odpowiedzieć na jedno z wielu twoich pytań. Mogę?
- Jasne - odparła, przyglądając mu się z ciekawością. Bradley znów spojrzał przed siebie i uśmiechnął się, jakby na potwierdzenie swoich myśli, po czym znowu popatrzył na siostrę.
- Tak, polubiłbym go.
Te trzy słowa wprawiły Catherine w konsternację. Na twarzy malowało się zdziwienie, podczas gdy Scars uśmiechał się do niej swobodnie.
- Mówisz o Masonie?
- A pytałaś mnie o kogoś innego? - uniósł chytrze brwi. - Pamiętam doskonale, w jakich okolicznościach zadałaś mi to pytanie, Cathy. Ktoś się tu włamał - oznajmił, wskazując jej serce. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco.
- Naprawdę byś go polubił? Przecież... po tym wszystkim... Nikt go nie lubi - przyznała niechętnie, na co Bradley jak zwykle się uśmiechnął.
- Ty go lubisz, to wystarczy.
- Czy ty byłeś ze mną przez cały czas, czy przyszedłeś w trakcie? - spytała ironicznie i uniosła brwi, obserwując go protekcjonalnie.
- Wiem, co zrobił i uwierz, to nie wyrzuty sumienia nie pozwalały mu spać. To ja - dodał tajemniczo, powodując ciarki u siostry.
- Jak mam to rozumieć?
- Raz czy dwa miał koszmary, nic wielkiego - machnął lekceważąco ręką, na co jego siostra powstrzymała śmiech. - Gdyby duchy mogły więcej, zabiłbym go we śnie. Ale niestety - wzruszył ostentacyjnie ramionami. - Co nie zmienia faktu, że przez okres twojej rekonwalescencji i w tobie i w nim zaszły niewyobrażalne zmiany.
- Daj spokój - fuknęła, odwracając głowę.
- Twoje zachowanie mnie nie zdziwiło, słońce - zatrzymał się, chwycił jej podbródek i odwrócił w swoją stronę. - Masz dobre serce. Za dobre. Mimo temperamentu i ciętego języka, twoja umiejętność wybaczania jest przecudowna.
- Ty mnie tego nauczyłeś - szepnęła, patrząc w jego wesołe oczy.
- I nie żałuję tego - odpowiedział, po czym przez kilka sekund wymieniali uśmiechy. Potem ruszyli w dalszą drogę. - Kochasz go, Cathy? - spytał nagle.
- A wyglądam jakbym go kochała?
- To on wygląda, jakby kochał ciebie - odpowiedział. Siostra spojrzała na niego kątem oka.
- Gdyby mnie kochał, to by nie wyjechał - mruknęła.
- Wyjechał, bo myślał, że ty go nie kochasz.
- Trochę to zagmatwane, nie sądzisz? - skrzywiła się. Scars przyznał skinieniem głowy.
- Miłość zwykle jest zagmatwana.
- Miłość... - powtórzyła, wzdychając ciężko. To już koniec. Już nie będzie jej dane kochać. Mason już jej nie podziękuje, już jej nie przytuli. Spuściła głowę, czując nagły smutek. Bradley znów się zatrzymał i położył dłoń na ramieniu siostry.
- Cathy.
- To nie miało prawa się wydarzyć - oznajmiła, nie patrząc na niego. - Od początku mówił, że jestem dla niego za dobra. Ja mu uwierzyłam. Uwierzyłam w to, co mówili inni. Że zasługuję na lepsze - przyznała niechętnie.
- Bo to prawda. Ale kto powiedział, że Mason nie stał się lepszy dla ciebie? Tego nikt z was nie zauważył - zaznaczył, przyciągając tym zaskoczone spojrzenie swojej siostry. - Cath. Najgorsza walka, którą przyjdzie ci stoczyć to ta pomiędzy tym, co czujesz, a tym, co myślisz. I nie pozwól, by walkę przegrały uczucia.
- Bradley, on nawet nie powiedział mi o przeprowadzce! - zawołała rozżalona.
- Bo koniec końców miało do niej nie dojść - wyznał Scars. Catherine rzuciła mu zaintrygowane spojrzenie.
- O czym ty mówisz? - spytała, z nutką grozy w głosie.
- Wiesz, że wiem o wiele więcej niż ty? Widzę też o wiele więcej?
- Zdaję sobie z tego sprawę - przytaknęła. W sumie fajnie, ona też teraz będzie mogła obserwować czyjeś życie. Będzie musiała patrzeć, jak ojciec opłakuje śmierć drugiego dziecka... Wzdrygnęła się, na chwilę odsuwając te myśli na bok.
- Mason wiele razy zbierał się, żeby ci powiedzieć, ale już wtedy się wahał. Żył w przekonaniu, że zasługujesz na coś lepszego niż on. Kiedy w końcu postanowił ciebie o to zapytać, na jego drodze stanęła Polly.
- Moja Polly? - Cathy wytrzeszczyła oczy.
- Tak - przyznał, z jakiegoś powodu nie chcąc kontynuować. - Powiedziała mu wprost, że źle ulokował uczucia.
- Co...? - mruknęła, nie chcąc wierzyć. Brat smutno pokiwał głową.
- Wiele osób stawało wam na drodze. Niestety wśród nich była Polly i... nasz ojciec.
- Kłamiesz - szepnęła.
- A po co miałbym? - wzruszył ramionami. - I jedno i drugie na swój sposób namieszało. Ojciec, co prawda odbył tylko z Masonem poważną rozmowę ale to Polly zrobiła tak, żebyście oboje nigdy się nie odnaleźli.
- Ale dlaczego? - zapytała z żalem, na co Bradley uśmiechnął się krzywo.
- Na początku myślałem, że jest zazdrosna, bo coś do niego czuje, ale prawda okazała się mniej zawiła. Polly ma swoje własne przekonanie, że Mason cię zniszczył i nigdy nie będziesz z nim szczęśliwa. Różnica jednak w tym, że to ty go znasz, nie ona. Przez intrygi oboje myśleliście, że nic do siebie nie czujecie, a żadne nie odważyło się zapytać.
- Czyli pozwoliłam wyjechać facetowi, który mnie kochał i którego ja też kochałam? - spytała, podsumowując.
- Niestety - szepnął. Słysząc potwierdzenie tych słów, dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści. Spojrzała na brata.
- Mogę ich nawiedzać i straszyć? - spytała, na co chłopak roześmiał się.
- Możesz.
- Cudownie, zemszczę się za to, co zrobili - wysyczała. - Szkoda tylko, że to już niczego nie zmieni... - dodała, spuszczając wzrok. - Ale w sumie z drugiej strony cieszę się. Nie zdajesz sobie sprawy, jak za tobą tęskniłam - wyznała, przytulając się znów do niego. Uśmiechnęła się, gdy ją objął. Gdy poczuła znów bratersko-siostrzane przyciąganie.
- Ja też tęskniłem. Mimo że miałem cię na wyciągnięcie ręki.
- Teraz już się nie rozstaniemy - obiecała. Bradley spojrzał na nią tak jakoś dziwnie, jakby jej nie wierzył.
- Nie boisz się, że teraz za nim zaczniesz tęsknić? - spytał.
- Oczywiście, że się boję. Już tęsknię. Ale nic z tym nie mogę zrobić.
- A jeśli ci powiem, że mam na to rozwiązanie? - powiedział. Catherine spojrzała w jego pełną tajemniczości twarz i uniosła jedną brew.
- Jak mam to rozumieć?
- Daj mi sekundę - powiedział, po czym zmrużył oczy, wpatrując się w nią. Cathy poczuła się dziwnie. Chciała się odezwać, ale nagle poczuła uderzenie, coś w rodzaju bolesnego prądu w okolicy klatki piersiowej. - Poczułaś?
- Tak, bolało! - zawołała oburzona. - Co to było?
- Reanimują cię - wyjaśnił. Catherine zamrugała.
- Co robią? - spytała, na co Bradley uśmiechnął się do niej.
- To nie jest twój czas, siostrzyczko. Jeszcze nie teraz - powiedział. Dziewczyna gwałtownie pokręciła głową.
- Nie, ja nie chcę. Nie przeżyję, tracąc cię po raz kolejny - powiedziała rozpaczliwie. Brat chwycił jej dłonie i uśmiechnął się uspokajająco.
- Wciąż jestem przy tobie. Nie możesz mnie dotknąć, zobaczyć, przytulić, ale ja zawsze jestem obok, słyszysz? Zawsze - szepnął. - A póki co wróć i zadbaj o swoje szczęście, Cathy.
- Bradley... - jęknęła, ze łzami w oczach.
- Od mojej śmierci nawet zwycięskie mecze nie powodowały u ciebie takiego uśmiechu, który powoduje on - szepnął, ściskając jej dłonie. - Mimo początkowej niechęci i ciągłej nagonki ze strony społeczeństwa uważam, że przeszedł dobrą zmianę i jest godny ciebie. Tylko zrób to, co zrobiłaś z nim na rynku. Nie przejmuj się tym, co myślą inni - uśmiechnął się. - Bądź szczęśliwa dla siebie, nie dla innych. To ty jesteś ważna. Tylko ty i twoje życie. I nikt nie ma prawda stanąć wam na tej drodze - powiedział w momencie, gdy Catherine znów poczuła nieprzyjemne uderzenie. Skrzywiła się, wciąż twardo patrząc w oczy brata.
- Kocham cię, braciszku... - szepnęła przez łzy.
- Ja ciebie też, Cathy - ucałował jej czoło. - Teraz wróć tam i zawalcz o to, bym mógł twój uśmiech oglądać już do końca twojego życia.
- Potrąciło mnie auto, co jeśli znowu czeka mnie kontuzja? - spytała z żalem. Bradley znów uśmiechnął się tajemniczo.
- Spokojnie, Cath. Zadbałem o to, żeby skończyło się tylko na zadrapaniach.
- Jesteś najlepszy - uśmiechnęła się do niego, wycierając mokre policzki.
- To ty jesteś najlepsza. I nie zapominaj o tym - po raz kolejny pocałował jej czoło. Przymknęła powieki, gdy to zrobił.

*

Ocuciła się biorąc głęboki wdech, łapiąc cenny tlen zbyt łapczywie. Ratownik natychmiast położył jej dłonie na ramionach.
- Spokojnie, oddychaj spokojnie - poprosił, natychmiast przywołując innego lekarza. Do Catherine zaczęły dochodzić bodźcie z zewnątrz. Sygnał karetki, ona w jej wnętrzu i dwóch ratowników medycznych, którzy sprawdzali ją i parametry. - Jak się pani czuje? - spytał, zerkając to na nią to na monitor.
- Cudownie - odpowiedziała, czym przyciągnęła pytające spojrzenia ratowników.
- Coś panią boli?
- Nic mnie nie boli, muszę jechać do Milwaukee - oznajmiła całkiem poważnie, usiadła i już chciała zejść z prowizorycznego łóżka, gdy ratownik zatrzymał ją, z jeszcze większym szokiem na twarzy.
- Jest pani w szoku, proszę spokojnie się położyć.
- Nie jestem w żadnym szoku. Chcę jechać do Milwaukee i powiedzieć Masonowi, że go kocham - odparła z przejęciem. Ratownicy spojrzeli po sobie znacząco, po czym wzrok znów skierowali na pacjentkę.
- Zabieramy panią do szpitala i zalecamy podstawowe badania oraz prześwietlenia.
- Po co? Przecież nic mi nie jest.
- Potrącenie potrąceniem, ale nastąpiło zatrzymanie akcji serca to nie są przelewki. Proszę, żeby zgodziła się pani na podstawowe badania.
- Nie ma mowy, ja nie mam na to czasu - zaprotestowała od razu. Wtedy po jej słowach rozległ się grzmot tak głośny, że milczący ratownik aż drgnął. Catherine przewróciła oczami, doskonale wiedząc, czym ten „niespodziewany" huk był spowodowany. - Dobra, dobra, pojadę.

Poza boiskiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz