Rozdział 22 - Ona

148 17 1
                                    

Catherine z niezadowoleniem obserwowała ciemne chmury, które zbierały się nad Chicago. Jesień była piękna, ale taka prawdziwa, ciepła; złote liście, chłodniejszy wiatr. A nie deszcz z piorunami i szare kolory.
Od kontemplacji o pogodzie wyrwało ją wejście bez pukania. Uśmiechnęła się pod nosem doskonale wiedząc, kogo zaraz zobaczy w salonie.
- Cześć małpo – Mason przywitał się od wejścia, szczerząc zęby.
- Cześć świnio – zmarszczyła nosek, krzyżując ręce na piersiach.
- Gotowa? – spytał, stając przed kanapą, na której siedziała.
- Pytasz mnie o to za każdym razem – zauważyła, uświadamiając sobie, że naprawdę tak było. Przed każdą rehabilitacją zadawał to samo pytanie.
- I cieszę się niezmiernie, że za każdym razem odpowiedź jest ta sama – stwierdził, wyciągając do niej ręce. Cath ochoczo skorzystała z jego pomocy i wstała. Podał jej kule i uśmiechnął się. Potem wspólnie wyszli z mieszkania, kierując się w miejsce, które od miesięcy regularnie odwiedzali.
- Cathy... chciałbym cię o coś zapytać – powiedział nagle. Catherine zerknęła na niego pytająco. Jego spięta sylwetka i zaciśnięte dłonie na kierownicy wskazywały na stres. Tylko czemu?
- O co chodzi?
- Będziesz zła, gdy zostawię cię na kilka dni? – zapytał, przenosząc na nią niepewny wzrok. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Nie będę, ale jak mam rozumieć to pytanie?
- Chcę pojechać do Milwaukee, do rodziców. Dużo myślałem o tym, co mówiłaś i... chyba chciałbym oczyścić atmosferę między nami. Oczywiście powiadomiłem federację o mojej krótkiej nieobecności i...
- Mason, nie tłumacz mi się – pokręciła głową, uśmiechając się wesoło. – Jedź. Oczywiście! Jedź i zadbaj o to, o co nie każdy może – położyła mu dłoń na ramieniu i ścisnęła, przekazując mu swoje ciepło i pozytywne wibracje. Poczuł intrygujące wyładowanie elektryczne, które sprawiło, że uśmiechnął się do niej.
- Cudowna jesteś – mruknął, nie panując nad językiem. Catherine zaśmiała się słodko.
- Przestań, bo sobie coś pomyślę – poruszała sugestywnie brwiami i znów się roześmiała. Mason przełknął ślinę. Tak niewiele czasu zostało do wyjazdu. Czekał na dobry moment, by powiedzieć Catherine o przeprowadzce, ale najpierw musiał pojechać w rodzinne strony i wybadać grunt.
Nie liczył na wsparcie finansowe. Na jego szczęście zebrane do momentu zawieszenia wynagrodzenia piłkarskie były na tyle solidne, że mógł spokojnie żyć jeszcze przez długi czas.
Nie bał się ojca, który najbardziej krytycznie patrzył na jego wyjazd, gdy ten wypiął się na rodzinę. Nie bał się odrzucenia i można powiedzieć, że trochę się go spodziewał.
Jedyne, czego się obawiał, to reakcja Catherine. I jego własna. Gdy w końcu plany się urzeczywistnią.

~*~

Mason poczuł stres dopiero wtedy, gdy zajechał pod niewielki domek w cichej, spokojnej okolicy na przedmieściach Milwaukee. Nie uprzedził rodziców o przyjeździe, nie powiadomił braci. Planował ten wyjazd dłuższy czas ale nie chciał informować o tym rodziny. Chciał, żeby wypadli jak najbardziej autentycznie.
Stres narastał, gdy szedł betonową ścieżką do drzwi. Chwilę przed nimi stał, rozglądając się. Kompletnie nic się tu nie zmieniło, wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak dziesięć lat temu, gdy opuścił to miejsce.
Wziął głęboki wdech na odwagę i zapukał donośnie do drzwi. Zrobił krok w tył gdy przeskoczył zamek. Chwilę później drzwi uchyliły się delikatnie i ze środka wyjrzała matka Masona. Na jego widok wytrzeszczyła oczy i otworzyła szerzej drzwi. Dobrze wyglądała, mimo dodatkowych lat.
- Na Boga, Mason... - jęknęła zaskoczona. Chłopak chowając dłonie do kieszeni kurtki, uśmiechnął się nieznacznie.
- Dzień dobry mamo – mruknął. Zapadła cisza. Mason czekał, aż matka wyjdzie z szoku i powie coś więcej, ale milczenie przerwał głos ojca z wnętrza.
- Kobieto, wpuszczasz zimno do domu! Kto przyszedł? – zawołał. Po tych słowach oboje usłyszeli kroki. Matka nie odrywając wzroku od chłopaka, odpowiedziała:
- Twój syn.
- Który? Joe czy Ian?
- Mason – odpowiedziała. Znowu cisza. Po kilku sekundach drzwi otworzyły się z rozmachem jeszcze bardziej. Za plecami matki stał ojciec, we własnej osobie. Z siwą brodą i niedobrym wzrokiem.
- Cóż się stało, że syn marnotrawny wrócił do domu? – spytał z drwiną. Mason przyjeżdżając tu poprzysiągł sobie, że nie da wyprowadzić się z równowagi. Znał ojca, wiedział, jaki jest i że musi przygotować się na miliony bolesnych przytyków.
- Życie jest za krótkie, żeby nie utrzymywać kontaktów z rodziną – wyjaśnił.
- A któż ci nawciskał takich mądrości? – ojciec drwił dalej, patrząc na niego z niepewnością.
- Ktoś, kto nie ma już takich możliwości – odpowiedział, co skutecznie zamknęło usta ojcu. Wtedy ożywiła się matka.
- Zimno jest, wejdź do środka. Zrobię herbaty – powiedziała, robiąc zapraszający gest. Mason ostrożnie przekroczył próg, dyskretnie się rozglądając. Ojciec przez ten cały czas uważnie go obserwował. Nadal miał za złe synowi, że ten w wieku dwudziestu lat zabrał swoje rzeczy i wyjechał za karierą, jeszcze wcześniej kłócąc się ze wszystkimi. Wciąż miał przed oczami zapłakane oczy żony, gdy syn nie chciał z nimi rozmawiać, bo miał ważniejsze sprawy w Chicago.
W ciszy przeszli do kuchni, gdzie pani Bennett zaczęła przyrządzać herbatę. Jej mąż usiadł u szczytu stołu i zmierzył syna oceniającym spojrzeniem.
- Przyznaj się, co jest powodem twojego przyjazdu? – spytał. – Bo nie uwierzę, że nagła chęć pogodzenia się z rodziną, której się wyrzekłeś lata temu.
- Nie wyrzekłem się – zaoponował od razu. – Po prostu byłem głupi.
- Głupi – powtórzył ojciec, kiwając głową. – Po tym, co wyprawiasz w tym swoim Chicago, głupota ci nie minęła – prychnął.
- Patrick, przestań – skarciła go żona, kładąc na stole dzbanek ze świeżo zaparzoną herbatą. Mason nieco szerzej otworzył oczy. No tak, skoro jego poczynania są w internecie, gazetach i tym podobne, to rodzice są wszystkiego świadomi.
- Popełniłem sporo błędów, ale...
- Posunąłeś się do przekupstwa, wyrzucili cię z drużyny, wysłali na banicję, niewinna dziewczyna straciła przez ciebie zdrowie! – krzyknął. Mason drgnął na ostatnie słowa i w porywie nagłej złości uderzył pięścią w stół tak mocno, że dzbanek zadzwonił wraz z filiżankami, które mama zdążyła postawić na stole.
- Niczego tak w życiu nie żałuję, jak tego! – odpowiedział krzykiem, mierząc ojca złowrogim spojrzeniem.
- Proszę, uspokójcie się – poprosiła pani Bennett, patrząc to na jednego, to na drugiego. – Mason nie przyjechał się kłócić, prawda? – zerknęła na syna z nadzieją, a ten, po spojrzeniu w jej matczyne oczy, złagodniał.
- Prawda – potwierdził. Matka natychmiast usiadła obok niego i przyjrzała mu się. Była świadoma jego wybryków, jego upadłej kariery i decyzji federacji, wszyscy przecież o tym wiedzieli. Ale ona patrzyła teraz na niego jak na dawno niewidzianego syna, a nie piłkarza, który zawalił karierę.
- Jak zdrowie, synku? – spytała cicho.
- To nie ważne. Powiedz jak twoje, mamo? Wszystko w porządku? – spytał, kierując na nią przenikliwe spojrzenie. Kobieta uśmiechnęła się do niego serdecznie.
- Tak, wszystko w porządku. Powiedz, kochanie, co teraz robisz w Chicago, skoro... - urwała, z jakiegoś powodu czując, że nie potrafi powiedzieć tego na głos.
- Opiekuję się Catherine – oznajmił i chciał opowiadać dalej, ale ojciec znów prychnął z odrazą.
- Dziewczyna ma serce ze złota, jeśli cię toleruje. Ja po takim numerze nawet nie chciałbym na ciebie patrzeć – burknął. Mason przeniósł na niego lodowate spojrzenie.
- Po pierwsze, federacja wyznaczyła mi taką rehabilitację czynu, ale to już pewnie wiesz. A po drugie, masz rację, ma złote serce. I nie zdajesz sobie sprawy jak jest mądrą i cudowną dziewczyną – powiedział z mocą, znowu tymi słowami zamykając na chwilę usta ojcu. Przeniósł wzrok na matkę, która otworzyła szerzej oczy.
- Wiesz, że to, co zrobiłeś, jest okropne... - szepnęła pani Bennett. Mason chwycił jej dłoń nad stołem i ścisnął.
- Wiem. I do końca życia będę za to płacił.
- Ona ci wybaczyła?
- Nie i pewnie nigdy tego nie zrobi. Ale wspólny czas zbliżył nas do siebie. Nawet... zmieniłem się przy niej – przyznał, choć niechętnie. Oczy matki zaśmiały się. Nie potrzebowała dowodów, wiedziała, że tak jest, widziała to po nim.
- Co zamierzasz dalej?
- No właśnie – westchnął ciężko, przyjrzał się ojcu przez kilka sekund, po czym wrócił wzrokiem do matki. – Chciałbym po wszystkim wrócić do Milwaukee – wyznał, na co ojciec ponownie prychnął, tym razem bardziej dosadnie. Matka i syn spojrzeli na niego.
- I co, może jeszcze chcesz wrócić do rodzinnego domu? – zapytał Patrick ironicznie. – Nie grasz już, niby skąd masz pieniądze?
- O moje finanse się nie martw – odpowiedział mu od razu Mason, zimnym tonem. – Wynajmę coś, nie ma problemu. Chciałem po prostu oczyścić atmosferę między nami.
- Lepiej późno, niż wcale, synu – powiedziała matka, odnajdując jego dłoń i ściskając ją. Wymienili ciepłe uśmiechy, podczas gdy ojciec przewrócił oczami.
- Mam jedno, fundamentalne pytanie – odezwał się ojciec, znów przyciągając wzrok najbliższych. Zrobił podnoszącą napięcie pauzę i poprawiwszy się na krześle, splótł dłonie na stole przed sobą. – Po co?
- Patrick... - skarciła go żona, na co on uniósł dłoń w uspokajającym geście.
- Nie, Ronnie. Chcę wiedzieć, dlaczego nasz syn poczuł nagłą chęć powrotu do rodzinnych stron – stwierdził. Pani Bennett przeniosła wzrok na syna. Nie mówiła tego na głos, ale ona też była bardzo ciekawa. Pobieżnie im wyjaśnił ale tego nie wystarczyło. Mason wziął głęboki wdech i spojrzał w oczy ojcu.
- Potrzebowałem mnóstwa czasu, żeby zobaczyć, jak wiele spraw zawaliłem. Wiele z nich nie jestem w stanie naprawić, ale mam nadzieję, że poprawienie naszych relacji do nich nie należy.
- Czy twoje przybycie ma związek z tym, że zostałeś skazany na banicję? – spytał twardo ojciec.
- Patrick... - syknęła Ronnie.
- Czy przyjechałbyś „naprawiać relację", gdyby twoje życie się nie zmieniło? Gdybyś nadal grał jako kapitan w ukochanej drużynie? – zapytał pan Bennett mimo karcącego głosu żony. Mason zazgrzytał zębami. Bał się takich konkluzji bo prawda była taka, że gdyby jego życie nie uległo zmianie, nie wróciłby do rodzinnego domu. Nie poznałby Catherine, która na swój sposób go zmieniła. Nie poznałby dziewczyny, która walczyła, mimo złamanego życiorysu. Mimo krętej drogi, którą przyszło jej iść, mimo bólu, który w jakimś stopniu nadal nosiła w sercu. Gdyby nie osoba w postaci pani kapitan, jego światopogląd nie uległby zmianie.
- Nie przyjechałbym – odpowiedział po chwili. Ojciec uśmiechnął się drwiąco, dokładnie takiej odpowiedzi się spodziewając.
- No właśnie – pan Bennett kiwnął głową, świdrując syna twardym spojrzeniem.
- Ale czy to ważne? – Ronnie wzruszyła ramionami.
- Ważne – odpowiedział jej mąż, idąc w zaparte.
- Mama ma rację – mruknął Mason. – Ta sytuacja otworzyła mi oczy. Dzięki niej mogłem zrozumieć swoje błędy i otworzyć się na naprawianie ich, a nie zamiatanie pod dywan. Dzięki spapranej karierze zrozumiałem, że w życiu są rzeczy ważniejsze niż piłka, sława czy pieniądze. Rodziny za to nie kupię – wyznał. Matka uśmiechnęła się do niego promiennie, ewidentnie cieszyły ją te słowa. Patrick uniósł brew z wątpliwością.
- Rodziny, której się wyparłeś dziesięć lat temu – przypomniał mu ojciec, na co chłopak zacisnął pięść ze złości, starając się nie wybuchnąć. Jedyna w pomieszczeniu kobieta zgromiła męża wzrokiem.
- Możesz już z niego zejść? – warknęła.
- Jak mam to zrobić, Ronnie? – mężczyzna z wyrzutem spojrzał na swoją małżonkę. – Jak mam zapomnieć o tym, że wymazał z pamięci swoją rodzinę? Dobrze, w porządku – pan Bennett gwałtownie pokiwał głową. – Przyjedzie, naprawi to, co spaprał, a jak federacja przywróci go do gry, znowu zniknie.
- Nie zniknę. Nie tym razem – zaprzeczył Mason.
- Skąd tam pewność? – syknął Patrick.
- Bo nie popełnię drugi raz tego samego błędu. Nie musisz mi wierzyć, nawet cię o to nie proszę. Sam się przekonasz, z czasem – powiedział ze spokojem młodszy Bennett. Ojciec odchylił się na oparciu, uważnie obserwując syna. – Nie wrócę do Chicago, ten rozdział będzie zamknięty, gdy Catherine wyjdzie na prostą. To miasto zrobiło ze mnie potwora a ja swoją przyszłość chciałbym stworzyć tutaj. Podjąłem decyzję i, z waszą zgodą czy bez niej, tak właśnie zrobię – zapewnił. Matka znów ścisnęła jego dłoń, zadowolona ze słów syna. Nie zliczy, jak wiele nocy przepłakała i jak wiele wiadomości pozostało bez odpowiedzi. Mimo swojego karygodnego zachowania, Mason nadal był jej synem i dziękowała Bogu, że zrozumiał to tak szybko.
Ronnie spojrzała na swojego męża oceniająco.
- Do wszystkiego doszedł sam. Przypomnij sobie, jak byłeś z niego dumny, gdy przyjęli go do Vivy Chicago, chodziłeś z wysoko uniesioną głową chwaląc się każdemu, że masz syna piłkarza, który wybił się tak wysoko. Dobrze, po drodze popełnił masę błędów. Ale kim my jesteśmy, żeby zabraniać mu je naprawiać? Wierzę w jego szczere intencje, czuję, że nasz syn naprawdę wrócił i jestem wdzięczna losowi, że siedzi teraz obok mnie – wygłosiła, ponownie ściskając dłoń syna. Patrick przyjrzał się swojej żonie, której z oczu kipiała pewność, zdecydowanie ale również mieszanka złości i niezrozumienia, skierowana do jego osoby. Doskonale wiedział, jak jego żona tęskniła za Masonem. On się nie przyznał, ale też brakowało mu syna, którego wychował i któremu pokazał świat. W otoczeniu sławy zboczył z drogi, miał mu to za złe, że syn zapomniał o rodzinie ale czy to on czasem nie uczył go od małego, że należy wybaczać? Sam też zauważył w synu różnicę; zniknęła pycha, wszechobecny egocentryzm i wyższość, którą emanował. Teraz faktycznie siedział przed nim syn, który dziesięć lat temu opuścił dom.
Patrick nerwowo wiercił się na krześle. Spojrzał na syna.
- Kto nawciskał ci do głowy zasad, moralności i sprawił, że wrócił mój syn Mason, a nie syn piłkarz? – spytał cicho. Chłopak uśmiechnął się, bo przed jego oczami stanęła tylko jedna osoba. Spojrzał odważnie na ojca i mruknął jedynie:
- Ona.

Poza boiskiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz