Rozdział 6 - Decydujące starcie

148 21 0
                                    

Catherine uważnie obserwowała strapione twarze koleżanek. Wszystkie, co do jednej, były poruszone i wystraszone. Tornes natomiast wręcz przeciwnie. Najchętniej wyszłaby na boisko i kopnęła Bennetta korkiem w głupi ryj. Jednak musiała się opanować. Agresja nie była tutaj dobrym towarzyszem.
Skupienie i jeszcze raz skupienie.
- Rozniosą nas – szepnęła Alice, wbijając spojrzenie w kafelki.
- Przestań – parsknęła Catherine.
- Co przestań? – Miley zrobiła krok w jej stronę. – Mamy jedną przegraną na koncie, a to jest dopiero początek. Cath, jest coraz trudnej, nie widzisz tego? A jeszcze teraz drużyna twojego taty...
- No i w czym oni są lepsi od nas, co?! – krzyknęła na całą szatnię, ogarniając niedobrym wzrokiem wszystkie zebrane dziewczyny. – W czym są lepsi, no słucham?! – Wzięła się pod boki przeskakując spojrzeniem z jednej dziewczyny na drugą. Teraz, ku jej zdziwieniu, żadna nie miała nic do powiedzenia. Gapiły się w podłogę albo uciekały wzrokiem. Catherine parsknęła z obrzydzeniem, kręcąc przy tym głową.
- Cathy ma rację – odezwał się trener. Zawodniczki zwróciły wzrok ku niemu, podczas gdy on leciutko uśmiechał się do kapitana drużyny. – Są chłopakami, okej. Są silniejsi, być może. Ale to wy jesteście zwinne, przebiegłe i macie więcej mózgu niż dziesięć takich drużyn jak Viva – oznajmił, patrząc teraz na każdą. Po szatni rozniósł się nieśmiały śmiech. Stefan zrobił pewny krok do przodu, znajdując się w centrum pomieszczenia. – Jakie są dwie rzeczy, potrzebne wam do sukcesu?
- Współpraca i jedność – odpowiedziała Abby.
- A czego uczę was od samego początku? – spytał. Tu na chwilę zapadła cisza.
- Że nie siła jest ważna a taktyka i poznanie przeciwnika – mruknęła Catherine, na co trener głośno klasnął w dłonie, przez co połowa dziewcząt wzdrygnęła się.
- Dokładnie! – zawołał. – Jesteście najbardziej logicznie myślącym zespołem w Stanach. Współpraca i dobra taktyka to wasz konik i doskonale o tym wiecie. A Viva Chicago to biegające za piłką małpiszony, bez krzty rozumu. Oczywiście, nie ujmując nic trenerowi, Christopher naprawdę robi co może, żeby wyprowadzić ich z buszu – powiedział z uśmiechem, puszczając oczko Tornes. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, podczas gdy reszta drużyny zaczęła się śmiać. – Jesteście doskonałym przykładem na to, że kobieta może wszystko. Wy możecie wszystko. Nawet wygrać z Vivą Chicago.
Przemowa trenera była na tyle budująca, że dziewczyny chórem zgodziły się z przedmówcą a szatnię opuściły w bojowych nastrojach, gotowe na zbliżający się mecz.

~*~

Dzień był wyjątkowo piękny. Nastroje – takie sobie. Chłopcy w szatni analizowali mecz, który miał rozpocząć się za kilka chwil. Niektórzy skupieni, inni zdenerwowani. Mason natomiast był oazą spokoju, która nie miała zamiaru dzisiaj docenić przeciwnika.
- O czym wy tak dyskutujecie? – Kapitan drużyny podszedł do niewielkiego kółeczka uformowanego przez zawodników i trenera i spojrzał na nich z pobłażaniem.
- O jakiejś taktyce na mecz? – odpowiedział bramkarz z sarkazmem w głosie. Mason prychnął i machnął lekceważąco ręką.
- Dajcie spokój. Wyjdziemy, strzelimy kilka goli i po kłopocie – burknął zadowolony. Christopher zmierzył go badawczym spojrzeniem.
- Nie ważne, że to kobiety. Nie ignorujcie przeciwnika. Nigdy – powiedział to tak twardym głosem, nieznoszącym sprzeciwu, że nikt nie ważył się odpowiedzieć. Kiwnęli tylko zgodnie głowami, na co trener nakazał im wyjście na murawę i rozgrzewkę.
Rzecz jasna, gdy jeden z najlepszych zespołów pojawił się na murawie, część kibiców, która była już na trybunach, głośno wiwatowała. Zawodnicy nie chcąc się rozproszyć nie zwrócili na to uwagi. Jedynie Bennett, z parciem na szkło i uwielbieniem samego siebie, pomachał kibicom. Ta krótka chwila nie umknęła Catherine, która już od dziesięciu minut rozgrzewała się z dziewczynami.
Gdy do trenera chłopaków dołączył Christopher, natychmiast w biało-różowej grupce odnalazł swoją córkę, która dyskretnie mu pomachała.
- Zobaczcie, jakie landryneczki – rzucił z przesadą Mason, stając prosto przy rozgrzewających się kolegach. Przeleciał wzrokiem po dziewczynach i uśmiechnął się głupkowato.
- Skup się na rozgrzewce – prychnął Noe, nie przerywając serii podskoków.
- Mam nadzieję, że ich nie połamiemy – powiedział kapitan, ignorując przyjaciela. Już miał dołączyć do rozgrzewki, gdy przed oczami mignął mu ktoś znajomy. Znajomy do bólu. – Czy ja ją znam? – spytał, wskazując rozciągającą się panią kapitan. Noe spojrzał tam, gdzie pokazywał jego przyjaciel, po czym wrócił do niego wzrokiem i uśmiechnął się.
- Chciałem ci powiedzieć, ale nie chciałeś słuchać.
- Co ty pierdolisz? – syknął przez zęby, odepchnął kumpla i ruszył w stronę dziewczyn. Jego podejście wywołało poruszenie, mimo że dziewczyny starały się to ukryć. Mason zapomniał na chwilę o tym, że kontakt między drużynami jest zabroniony. – Hej, ty! – zawołał w stronę Catherine. Zawodniczki zamarły, obserwując scenę, a kilku graczy Vivy Chicago podeszło, z Noe na czele, który był gotów odciągać przyjaciela od dzisiejszych przeciwników. Tornes leniwie się wyprostowała i z jawną niechęcią podeszła do Bennetta. Spojrzała na niego z takim samym wstrętem.
- Przepraszam, ty do mnie? – spytała znudzona.
- Ja cię znam – stwierdził, bardzo uważnie ją obserwując. Wyglądała trochę inaczej, ale to na pewno była ona. Wtedy miała mocniejszy makijaż podkreślający oko, długie, czarne, rozpuszczone włosy a na ustach połyskujący błyszczyk. Teraz nie miała grama makijażu a włosy spięte w ciasny kucyk. Mimo to nadal wyglądała pięknie. Dziewczyna uśmiechnęła się z pobłażaniem.
- Ja ciebie też, niestety – burknęła. Dziewczyny zachichotały, koledzy za plecami powstrzymali śmiech. Mason poczuł, jak rośnie w nim gniew.
- Byłaś w klubie. Mówiłaś mi, że...
- Dobra, hamuj – powstrzymała go niedbałym machnięciem ręki. – Nie chcę słuchać twoich relacji z tego dnia. Jak chcesz, porozmawiaj o tym ze swoim terapeutą. Ja teraz mam o wiele ważniejsze sprawy na głowie. Musimy skopać wam tyłki – odpowiedziała, poklepując go po ramieniu jak małe dziecko. Koleżanki z drużyny znów się zaśmiały a Bennett zdenerwował się jeszcze bardziej. Nienawidził takiego traktowania. Nikt nigdy nie startował do niego z takimi tekstami. A teraz mieszała go z błotem kobieta. To było poniżej jego godności. Zrzucił jej rękę z ramienia i wymierzył w nią palec wskazujący. Z jego oczu kipiała nienawiść spowodowana tym, że po raz kolejny go zgasiła.
- Zmyję ci z twarzy ten dumny uśmieszek, dziewczynko – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Catherine hardo skrzyżowała ręce na piersiach i uniosła podbródek.
- Zmywać to ty będziesz swoją porażkę z murawy – rzuciła. Chłopak zazgrzytał zębami. Najchętniej złapałby ją za ramiona i szarpnął kilka razy, tak na spamiętanie, ale wiedział, że patrzą kibice i sędziowie. Mason chciał rzucić kontrę, ale rozległ się gwizdek, informujący o zejściu z boiska. Za chwilę miał zacząć się mecz.
Dziewczyny ze swoim kapitanem bez słowa ruszyły w stronę wyjścia zostawiając czerwonego ze złości Masona. Chłopak spojrzał na nie, nie mogąc uwierzyć.
- Zabiję ją, przysięgam – warknął, gdy podszedł do niego Noe.
- Za co? Za to, że ktoś w końcu ci dogadał? – spytał, powstrzymując śmiech.
- Spierdalaj – syknął i ruszył za dziewczynami. Nie znosił takiego traktowania. Nie znosił, gdy ktoś się z niego śmiał albo go ustawiał. To nie w stylu wielkiego Masona Bennetta.
Tuż przy wejściu do szatni, z dala od nieproszonych oczu, dopadł do Catherine.
- Za kogo ty się uważasz?! – zawołał. Dziewczyna, wraz z kilkoma zawodniczkami zatrzymała się przy drzwiach, prowadzących do damskiej szatni. Odwróciła się i znów spojrzała na niego z litości.
- Mogłabym zapytać cię o to samo – odpowiedziała. – Skup się lepiej na meczu, jeśli chcesz wygrać – doradziła, tym razem bez kpiny. Po prostu. Jak zawodnik zawodnikowi. Na korytarzu pojawili się też trenerzy, którzy stanęli w osłupieniu, obserwując wymianę zdań.
- Musisz być słabym graczem skoro nawet cię nie znam – stwierdził Mason, ignorując jej słowa i podszedł do niej. – No oczywiście, co z ciebie może być za gracz?
- Mason, hamuj się – rzucił ostrzegawczo Noe, gdzieś zza jego pleców, ale przyjaciel nie zamierzał go słuchać. Twardo patrzył dziewczynie w oczy.
- Za dużo kłapiesz dziobem jak na gwiazdę piłki nożnej – powiedziała Catherine, starając się opanować, ponieważ te przytyki zawsze bolały, bolą i będą boleć. Zacisnęła dłonie w pięści, próbując poradzić sobie z narastającą złością. Bennett prychnął.
- A ty jesteś za pyskata, dziewczynko. Radzę ci nie wyskakiwać do mnie z podobnymi tekstami, bo pożałujesz – syknął jej prosto w twarz, po czym zrobił krok do tyłu. To już były groźby. Wszyscy zamilkli, podczas gdy kapitanowie drużyn wymieniali złowieszcze spojrzenia, które mogłyby zabić. Dziewczyna chciała odpowiedzieć, ale zza pleców Bennetta rozległ się głos:
- Bradley by tego nie pochwalił...
Catherine wzięła głęboki wdech i otworzyła szerzej oczy, słysząc te zdanie. Bennett odwrócił się raptownie i spojrzał na swojego przyjaciela, który obserwował go bez emocji. Odważnie uniósł głowę przyznając, że on jest autorem tych słów. Cath zacisnęła usta w wąską kreskę, czując łzy pod powiekami. Nie powiedziała tego nie głos, ale te słowa zostały wyrwane wprost z jej gardła.
Mason prawie rzucił się na przyjaciela.
- Masz jakieś zastrzeżenia do mnie?! – krzyknął, obserwując go. Pięści trzęsły się od mocnego zaciskania a ciało Masona dawało znać, że ledwo wytrzymuje tą nerwową wymianę zdań.
- Mam, zachowujesz się jak prostak. Atakujesz bezbronną dziewczynę, oceniasz, a sam nie lubisz być oceniany. Bradley nigdy by...
- Bradleya tu nie ma! – krzyknął mu w twarz. – Bradley nie żyje i teraz ja zajmuję jego miejsce, jeśli nie zdążyłeś zauważyć!
- Nie dorastasz mu do pięt... - mruknął odważnie Noe. Wszyscy zebrani wstrzymali oddechy, szczególnie Catherine, która słuchała tej rozmowy zupełnie na innym poziomie. Serce waliło jak oszalałe, chciało wyskoczyć z piersi widząc, że jej brat nigdy nie będzie zapomniany. Natomiast Mason miał wrażenie, że zaraz powybija przyjacielowi wszystkie zęby. Cofnął się o krok i pogroził mu pięścią.
- Grasz ze mną już pięć lat i dopiero teraz to mówisz?! Nie miałeś jaj powiedzieć tego wcześniej?! Jakoś nikt nigdy nie narzekał na moją pracę. Bo wygrywa się fajnie, co nie?! Mam dość ciągłych porównań do Scarsa! Nie uważam się za gorszego, wręcz przeciwnie, jestem lepszy od niego i zawsze byłem. Żałuję, że rozpierdolił się w tym wypadku bo teraz chętnie skopałbym mu dupę!
Jego wypowiedź była za mocna. Koledzy z drużyny zamarli, Noe wytrzeszczył oczy, trener dziewcząt patrzył z pożałowaniem a Christopher był cały czerwony na twarzy ze złości. Już był gotów wyskoczyć do niego i sprowadzić go do parteru za te słowa. Jak on mógł?!
Robił krok, ale jego córka była szybsza. W mgnieniu oka znalazła się za plecami Bennetta. Była na skraju wybuchu, ale słowa tego palanta sprawiły, że eksplodował wulkan. Miała gdzieś ewentualną dyskwalifikację, to się nie liczyło.
Szarpnęła go za koszulkę na ramieniu, a gdy już się odwrócił w jej stronę, wymierzyła mu siarczysty policzek. Wszyscy byli zdziwieni nagłym obrotem spraw, a najbardziej sam zainteresowany, który przyłożył dłoń do piekącego policzka. Powoli odwrócił wzrok w stronę Catherine, która była gotowa rzucić się na niego, gdyby nie powstrzymująca ją Miley.
- Nie masz zasranego prawa wypowiadać się o Bradleyu – wycedziła jadowicie przez zęby. – Nie masz też prawa mówić, że jesteś lepszy, bo nie jesteś. I nigdy nie będziesz! Prawdziwa gwiazda odeszła i nie wzejdzie na nowo. A nawet jeśli, to na pewno nie będziesz to ty – powiedziała, po czym jednym ruchem wyrwała się Miley z objęć i szybkim krokiem ruszyła do szatni. Dopiero wtedy Mason dostrzegł nazwisko na jej plecach oraz numer 10.
- Tornes... - szepnął, zatrzymując ją tym samym w miejscu. Stanęła, ale nie odwróciła się, drugi raz tego dnia walcząc ze łzami. – Masz takie same nazwisko jak... - urwał, zwracając wzrok w stronę trenera, który patrzył na niego niezbyt przychylnym wzrokiem. Ciężko przełknął ślinę, gdy wszystko zaczęło mu się sklejać w całość. Bradley też zawsze grał z 10 na plecach. Przypadek? – Nie wiedziałem, przepraszam – mruknął już w kierunku dziewczyny. Catherine odwróciła się do niego, szybko przecierając dłonią zbłądzoną łzę.
- Dzięki temu, że nie wiedziałeś, wiem jaki jesteś naprawdę. Czyli po prostu beznadziejny – rzuciła z obrzydzeniem, odwróciła się na pięcie i weszła do szatni. Dziewczyny ruszyły za swoją kapitan a drzwi trzasnęły. Zapanowała cisza, nawet gwar dochodzący z boiska nie był tak męczący, jak dzwoniąca cisza.
Mason czuł się jak ostatni przegryw. Nie dlatego, że miał potyczkę z siostrą wielkiej gwiazdy, jego idola nawet, ale dlatego, że Catherine miała rację. Od początku do końca.
Podniósł głowę dopiero wtedy, gdy pojawił się przed nim trener. Jego wzrok nie zdradzał czy był wściekły, rozczarowany czy gotów zabić. Choć może wszystko na raz?
- Trenerze, przepraszam. Nie powinienem był...
- Wielu rzeczy nie powinieneś, Bennett – powiedział ostro Christopher. – Odzywać się – to jedna z tych rzeczy.
- Trenerze, naprawdę przepraszam! – zawołał ze skruchą, gdy ten chciał już odejść. – Nie wiedziałem, że to pańska córka.
- A co by to zmieniło? – wzruszył ramionami. – Udawałbyś przed nią? Zmieniłbyś nagle stosunek? – spytał, ale odpowiedziała mu cisza. – Moja córka jest mądrą dziewczyną i miała rację: graczem może jesteś dobrym, ale człowiekiem beznadziejnym.

~*~

Mason siedział w szatni próbując przeprosić kolegów. Póki co, bezskutecznie. Sytuacja z Catherine i z Bradleyem pozwoliła im przyjrzeć się zachowaniu swojego kapitana, nikt nie chciał odpuścić, nikt nie chciał wybaczyć. Choć Bennett bardzo się starał. Tak naprawdę, ale tym razem nikt nie chciał mu uwierzyć. Potrzebował kilku sekund by zobaczyć, jak się zachował. Jak prosta dziewczyna udowodniła mu, że jest cyniczny i okrutny. Padły słowa, które paść nie powinny. Przecież tak nie myślał. Nigdy nie uważał się za lepszego od swojego poprzednika, po prostu palnął w nerwach...
- Jestem kretynem – powiedział w końcu, próbując po raz kolejny dotrzeć do swoich zawodników. – Ostatnim debilem, bezmyślnym głupkiem i zadufanym bałwanem. Wiem o tym, wiem! W końcu to zrozumiałem i jest mi przykro, że byliście tego świadkami. Ale proszę, dajcie mi to naprawić. A jeśli nie, to zapomnijcie o tym na najbliższe dwie godziny. Mamy mecz do wygrania.
Co poniektórzy podnieśli głowy by spojrzeć na jego skruszoną twarz. W końcu Noe też zerknął w oczy przyjaciela, które, ku jego zaskoczeniu, były pełne szczerości.
- Jesteś dobrym piłkarzem, Mason.
- Tak, ale człowiekiem beznadziejnym – dokończył pospiesznie za niego z lekkim niezadowoleniem. – Już to dzisiaj słyszałem i zgadzam się z tym. Taki już jestem. Nie zmienię się w sekundę.
- Nie oczekujemy tego od ciebie – Noe pokręcił głową. – Jeśli nie chcesz, nie musisz się nawet zmieniać. Ale... przestań być czasami takim gnojem – poprosił. Kapitan spojrzał w oczy swojego skrzydłowego i zmarszczył brwi, rozczarowany własną osobą.
- Dobrze, postaram się. I... postaram się też bardziej skupić na piłce.
- To też już słyszeliśmy – rzucił z ławki bramkarz.
- Tym razem na poważnie. Wiem, że nie jestem taki jak Bradley i szczerze... to w chuj mnie dołuje – przyznał, wyrzucając te słowa przez zaciśnięte zęby i spuszczając przy tym wzrok.
- Czemu? – spytał Robbinson.
- Bo to wkurwiające, gdy każdy mówi ci, że twój poprzednik jest lepszy. Albo że był świetnym człowiekiem. Na Boga, ja to wszystko wiem! Ale nie jestem Bradleyem, i nigdy nie będę... - mruknął, wciąż nie podnosząc wzroku. To był pierwszy raz, gdy przyznał się do swojej słabości. Noe pocieszająco położył mu dłoń na ramieniu, tym samym przyciągając jego wzrok.
- A mógłbyś spróbować choć w połowie być taki dobry jak on? – spytał Noe, uśmiechając się chytrze.
- Spróbować mogę zawsze – Mason odpowiedział mu uśmiechem i poczuł ulgę, gdy przyjaciel wyciągnął do niego rękę. Taka terapia szokowa była zdecydowanie potrzeba. Bennett wyrzucił z siebie to, co w nim siedziało i usłyszał też nie mało. Była jeszcze jedna osoba, której należały się przeprosiny, ale winowajca nie był pewny, czy wybaczenie kiedykolwiek nadejdzie. 

Poza boiskiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz