Rozdział 11 - Zadośćuczynienie

174 20 1
                                    

Korzystanie z łazienki było niebywale trudne bez pomocy. Catherine musiała nieźle się namęczyć, żeby jakimś cudem przetransportować się z wózka na toaletę. Oczywiście pielęgniarki sugerowały pomoc, ale po kilku dniach dziewczyna przestała z tego korzystać powtarzając, że musi umieć radzić sobie sama. Radziła sobie, rzecz jasna, ale zwykle musiała wkładać w to mnóstwo siły. Dziękowała Bogu, że była wysportowana bo chyba wyplułaby płuca po walce z toaletą. Pierwsze próby były najgorsze, z każdą kolejną było lepiej, ale nadal musiała mocno się postarać.
Poruszanie się na wózku prostą drogą też przestało sprawiać problem.
Podczas krótkiego spaceru wokół szpitala dojrzała znajomą twarz. Na początku westchnęła z niechęcią, bo gdyby była w sali, pielęgniarki przekazałyby gościowi, że pacjentka nie zgadza się na wizyty. Jednak w takim przypadku...
- Noe, co cię tu sprowadza? – spytała, gdy mężczyzna podszedł z bukietem pięknych, żółtych kwiatów. Uśmiechnął się do niej lekko.
- Nudziło mi się w domu i stwierdziłem, że nie ma to jak pochodzić po szpitalu – powiedział, na co Catherine zaśmiała się krótko. – To dla ciebie – dodał, wręczając jej kwiaty. Dziewczyna wzięła je niepewnie, po czym zanurzyła nos w płatkach.
- Dziękuję, są piękne – odpowiedziała zupełnie szczerze. Chłopak przykucnął by być z nią na jednym poziomie i spojrzał jej w oczy.
- Jak się czujesz? – spytał.
- Odprowadzisz mnie do sali? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, chcąc uniknąć jednoznacznej odpowiedzi. Noe nie protestował. Uśmiechnąwszy się, wyprostował plecy i pchnął wózek we wskazanym kierunku. W ciszy przemierzali szpital aż dotarli do odpowiedniej sali. Catherine nie protestowała, gdy Noe zdecydowanie wziął ją pod rękę i pomógł usiąść na łóżku. Podłożył jej nawet poduszkę pod nogę, na co zareagowała wdzięcznym uśmiechem. Postawiła kwiaty na szafce przy łóżku a Noe zajął miejsce na niewygodnym krześle.
- Po co przyszedłeś? – spytała w końcu.
- Odwiedzić cię – wzruszył ramionami. Dziewczyna uniosła brwi.
- Tak po prostu?
- Dlaczego doszukujesz się drugiego dna? Nie wszyscy zawodnicy Vivy to nieczułe i tępe pajace – powiedział, na co pacjentka zacisnęła usta, żeby się nie roześmiać.
- Dobrze, niech będzie, że ci wierzę – odpowiedziała, uśmiechając się zdawkowo. W sumie Noe od początku wydawał jej się miły. Nastawiony przyjaźnie, bez żadnych podtekstów, szczery i uśmiechnięty. Dobrze mu z oczu patrzyło.
- Jestem bardzo poruszony tym, co się stało. Uważam, że spotkała cię ogromna tragedia i po ludzku jest mi przykro – przyznał, powoli dobierając słowa.
- Dziękuję – mruknęła Cath, spuszczając wzrok na swoje dłonie. – To miłe z twojej strony.
- Jak się z tym wszystkim czujesz? – spytał nieśmiało, ponieważ poprzednie pytanie tego typu pozostało bez jednoznacznej odpowiedzi. Catherine westchnęła.
- Fizycznie już jest okej, dostaję leki przeciwbólowe, nie ma większej tragedii. Psychicznie... - urwała, na chwilę zastanawiając się nad kontynuacją tego zdania. – Dochodzę do siebie – powiedziała, przenosząc na niego wzrok.
- Jeśli byś chciała, mam namiar na świetnego psychologa – zaproponował.
- Dziękuję, doceniam, ale mam swojego – powiedziała, po czym zaczęła się śmiać w głos. – Boże... jak to strasznie brzmi. Jakbym była jakąś niezrównoważoną psychopatką.
- Nie mów tak – Noe poklepał ją po wierzchu dłoni. – My sportowcy czasem potrzebujemy takiej pomocy. Ten sport nie bierze jeńców. Niektórzy nie dają rady psychicznie – uśmiechnął się do niej pocieszająco.
- Tu nawet nie chodzi o sport, z tym nie miałam nigdy problemów. Po prostu po śmierci Bradleya nie potrafiłam się podnieść... To rzutowało na moją grę i... wszystko inne – wzruszyła ramionami.
- Wcale ci się nie dziwię. Zaufaj mi, że nie tylko ty przeżyłaś śmierć swojego brata – powiedział szeptem, uśmiechając się krzywo. Catherine spojrzała w jego pełne szczerości oczy i zrobiło jej się lżej na sercu z myślą, że nie tylko ona opłakiwała gwiazdę boiska.
- Dziękuję za te słowa – chwyciła jego dłoń i ścisnęła lekko, na co on odpowiedział tym samym. – A co z... - nie dokończyła zdania, jakby jego imię nie chciało jej przejść przez gardło. Przecież to on był prowodyrem tej sytuacji. To przez niego znajdowała się w miejscu, w którym była. Życzyła mu śmierci w męczarniach. A jednak mimo to pomyślała o nim. Wciąż miała przed oczami strach wymalowany na jego twarzy i oczy pełne smutku. Jakby posiadał dwie osobowości; jedna wyrządziła krzywdę, a druga szczerze żałuje.
- W jego sprawie też tu jestem. Chciałbym, żebyś o czymś wiedziała – oznajmił spokojnie, patrząc w jej ciemnoniebieskie oczy.
- Słucham – mruknęła, obserwując jego skupienie na twarzy. Wahał się, widziała to, ale dlaczego?
- Dzisiaj odbędzie się podjęcie decyzji. Federacja przekaże mu jego dalsze losy w igrzyskach. Bez względu na to, co zdecydują, chcemy zdegradować go z pozycji kapitana i wyrzucić z drużyny.
- Co?! – aż podskoczyła, zdziwiona. Okej, był świnią i posunął się do czegoś niewyobrażalnego, ale czy to nie było zbyt okrutne?
- Domyślam się, że tata ci nie mówił. Miało to pozostać tajemnicą, żeby przypadkiem nie wypłynęło, ale chcę, żebyś to wiedziała. Jego występek to jeden z wielu, ale pierwszy tak poważny. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że nie chcemy kogoś takiego w drużynie – powiedział. Catherine patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Życzyła mu jak najgorzej. Jak dla niej mogliby go zrzucić z mostu wprost w paszczę krokodyla. Ale patrząc na to jak piłkarz...
- To będzie koniec jego kariery – mruknęła, uświadamiając sobie, jak nisko upadł popełniając błąd.
- Może to go czegoś nauczy. Spójrz, do czego doprowadził – Noe machnął ręką w kierunku jej nogi.
- Masz rację, zasłużył na karę – przyznała, choć niepewnie. Miała sobie za złe, że było w niej zbyt dużo pokładów człowieczeństwa. Na krótką chwilę uśpiła głos dobrego serca i zmarszczyła brwi. – Ja mogę przez niego nie wrócić na boisko...
- Hej, Cath, spójrz na mnie – Noe przechylił głowę, łowiąc jej spojrzenie. – Jeśli będziesz ciężko pracować na pewno wrócisz na boisko. Rehabilitacja, ćwiczenia, to wszystko będzie przybliżać cię do sukcesu. Musisz tylko w to uwierzyć. Musisz chcieć.
Catherine wzięła haust powietrza, na sekundę czując, jakby mówił do niej Bradley a nie Noe. Uśmiechnęła się mimowolnie a w oczach zaszkliły się łzy.
- Jakbym słyszała swojego brata – szepnęła, patrząc na jego rozbrajający uśmiech.
- Tak... Wiele jego słów do dzisiaj siedzi mi w głowie. Sposób, w jaki zagrzewał drużynę do walki był jedyny w swoim rodzaju i ja też chciałbym tak umieć – przyznał. Cathy pokiwała głową z uznaniem.
- Idzie ci naprawdę świetnie.
- Dzięki – zaśmiał się, ona zrobiła to samo. – Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebowała pomocy, albo słów wsparcia, odezwij się do mnie. Mogę zostawić ci mój numer? – zaproponował.
- Pewnie. – Catherine podała mu telefon, w którym on szybko wpisał potrzebne cyfry i wręczył dziewczynie z powrotem komórkę.
- Kiedy cię wypisują? – zagadnął, gdy odkładała smartfon.
- Jutro, dzięki Bogu. Nie wiem jak wytrzymam z tym gipsem bez treningów – westchnęła, wydymając usta w niezadowoleniu. Noe zaśmiał się.
- Spokojnie. Jak ci go zdejmą i rozpoczniesz rehabilitacje, będziesz prosić, żeby założyli ci go z powrotem.
- Nie mogę się już tego doczekać.

Poza boiskiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz