Rozdział 31 - Wróć do mnie

167 23 3
                                    

Mason leżał na wznak na swoim łóżku i wgapiony w sufit, podrzucał swój telefon raz za razem. Rozległo się pukanie. Nie odpowiedział, więc Ronnie nieśmiało nacisnęła klamkę i zajrzała do pokoju syna.
- Mason?
- Hm?
- Odezwała się?
- Nie.
To była krótka wymiana zdań, ale przekazująca wszystkie potrzebne informacje. Matka biorąc wdech, weszła do pomieszczenia i zamknęła za sobą drzwi.
- Może do niej pojedziesz? – zapytała i złapała telefon, gdy ten był w powietrzu. Spojrzała na swoje dziecko, ten usiadł z rezygnacją wypisaną na twarzy.
- Mam być nachalny? Poważnie? – spojrzał na nią, krzywiąc się. – Nie odpowiedziała na moją wiadomość a wiem, że ją odsłuchała. Znowu nie odbiera. Czy to nie są jasne sygnały, że mam spadać na drzewo? – spytał z rozdrażnieniem. Matka tak naprawdę nie wiedziała co ma odpowiedzieć synowi. Nie chciała go zwodzić swoimi przypuszczeniami lub dawać mu złudnej nadziei, to mogło mieć odwrotny skutek. Zamiast tego usiadła obok niego i rozważyła jedną z wielu opcji.
- A co jeśli nie może rozmawiać? Jest zajęta czymś ważnym? – zaproponowała, co spotkało się z wątpiącym spojrzeniem syna.
- Od wczorajszego poranka? Szczerze wątpię – prychnął, po czym wstał i sięgnął po piłkę, która spoczywała na jego szafce. – Idę poćwiczyć – burknął, kierując się do drzwi. Chciał jak najszybciej wyładować złość, która się w nim zebrała. Targały nim sprzeczne emocje, które nie potrafiły dojść ze sobą do porozumienia. Z jednej strony ponownie się wystraszył, gdy nie odebrała. Miał ochotę zmartwić się nie na żarty i zareagować. A z drugiej poczuł nieopisany żal, gdy Catherine tak po prostu go olała. Po przeczytaniu wiadomości nawet nie odpisała. Kompletnie nic.
Ronnie wstała, zerkając na zegarek.
- Wróć na kolację – poprosiła, gdy był już za drzwiami. Nie odpowiedział.

~*~

Catherine nigdy tak wymownie nie przewracała oczami, jak tego dnia. Siedziała na szpitalnym łóżku, niecierpliwie machając nogami. W końcu jej cierpliwość się wyczerpała. Syknęła coś pod nosem i zeskoczywszy z łóżka, ruszyła do drzwi. W progu zderzyła się z lekarzem, który notabene przekazał jej informacje o jej nodze, kilka miesięcy temu. Spojrzał na nią karcąco, trzymając w ręku prześwietlenie.
- Panno Tornes, kolejna ucieczka? – spytał. Dziewczyna przewróciła oczami, po raz setny tego dnia.
- Trzymacie mnie tu od wczoraj! Ile można sprawdzać mój stan, na Boga?
- Musieli panią reanimować – przypomniał, zwracając się do niej jak do małego dziecka, jakby nic nie rozumiała z tego, co do niej mówił.
- No wiem, i? – wzruszyła ramionami.
- Panno Catherine, taki wypadek to nie przelewki. Doszło do zatrzymania akcji serca. Musieliśmy sprawdzić wszystkie przesłanki z tym związane. Poza tym zważając na pani kontuzję byliśmy zmuszeni sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu.
- Dobrze, więc jaka jest decyzja ostateczna? – spytała, z niecierpliwością w głosie. Lekarz uniósł zdjęcie do światła.
- To niemożliwe, żeby po takim wypadku wyszła pani bez szwanku, z drobnymi siniakami. Żadnych powikłań, noga też cała – oznajmił, spoglądając na nią w końcu. – Ktoś tam u góry musi nad panią czuwać – dodał. Catherine uśmiechnęła się promiennie.
- Niech pan w to nie wątpi, doktorze. Czy teraz mogę już iść?
- Tak, teraz jest pani wolna.
- Nareszcie! – wykrzyknęła radośnie, uściskała krótko lekarza i popędziła do wyjścia ze szpitala. Mimo wielu godzin spędzonych w szpitalu nie potrafiła ułożyć sobie w głowie odpowiedniego planu. Dodatkowo nie miała telefonu, który pewnie rozwalił się na ulicy podczas wypadku. Jednakże kiedyś ludzie jakoś żyli bez telefonów?
Wróciła do mieszkania, skąd wzięła kluczyki z samochodu. Jak szybko wpadła, tak szybko wypadła. Gdy siedziała już za kółkiem, zerknęła na godzinę. Postanowiła w pierwszej kolejności rozmówić się z ludźmi, którzy namieszali. Z racji braku kontaktów z Polly, Catherine nie wiedziała, gdzie ją znaleźć. Na szczęście doskonale wiedziała, że o tej godzinie jej tata rozpoczynał trening. Udała się na jedno z kilku boisk, na którym zwykle trenowali. To był strzał w dziesiątkę. Wyskoczyła z samochodu, nawet go nie zamykając i popędziła do wejścia. Przechodząc przez długi korytarz, zastanawiała się, jak ma rozpocząć rozmowę. Skręciła, by dostać się na murawę. Na boisku ćwiczyła już drużyna Vivy, trener stał przy linii bocznej i rozmawiał z... Polly. Catherine natychmiast poczuła wściekłość. Podchodząc, usłyszała kawałek rozmowy.
- Nie denerwuj się, Polly – rzucił zmartwiony Christopher.
- Panie Tornes, przepadła jak kamień w wodę. Pan się nie martwi? – spytała. Wtedy Christopher dostrzegł córkę i uśmiechnął się z ulgą.
- Córeczko... - szepnął. Wtedy Polly odwróciła się na pięcie. Na jej twarzy wymalował się uśmiech. Kiedy Catherine podeszła, mogli jak na dłoni zobaczyć jej złość. Żadne z nich nie zdążyło nic powiedzieć, piłkarka była szybsza.
- Jakim prawem wtrącasz się w moje życie?! – wykrzyknęła, celując palcem w przerażoną takim powitaniem Polly. – Kto dał ci prawo układania mojego życiorysu?! Co cię obchodzi, kogo kocham?!
- Córciu, uspokój się... - odezwał się zza pleców blondynki trener, jednak gdy córka zgromiła go wzrokiem, umilkł.
- Ty nie jesteś lepszy. Nie podoba ci się Mason, bo co? – zrobiła krok w bok, by lepiej widzieć ojca. – Bo robił błędy? Bo kiedyś był szowinistą i egocentrykiem? A czy ktoś z was zastanowił się, jaki jest teraz? Wszyscy pamiętacie tylko to, jaki był! Słyszycie?! – wykrzyknęła. – BYŁ! Czas przeszły! Zakończony, do jasnej cholery!
Noe odwrócił głowę i spojrzał na ciskającą gromy Catherine. Uśmiechnął się pod nosem doskonale się domyślając, w jakim celu przyszła i dlaczego prawi morały. Całym sercem był teraz za nią.
- Catherine, chciałam dobrze... - mruknęła Polly, patrząc na nią beznadziejnie.
- Dlaczego powiedziałaś mu, że go nie kocham? – syknęła w jej kierunku. Przyjaciółka zamrugała nerwowo.
- Skąd wiesz, że mu to powiedziałam?
- A czy to jest teraz ważne? Bo dla mnie nie. Ważniejsze jest to, że zamieszałaś między nami!
- Catherine, ty go kochasz? – spytał ojciec, robiąc krok w przód.
- Tak, kocham go! A wam nic do tego.
- Cathy – odezwała się Polly, najłagodniej jak potrafiła. – Zależy nam tylko na twoim szczęściu.
- A nie wpadliście na to, że właśnie przy nim byłam szczęśliwa? – warknęła. Milczeli. Polly obserwowała ją bardzo uważnie, podczas gdy ojciec zastanowił się nad sensem tych słów. Jego córka naprawdę była szczęśliwsza, gdy Mason był w Chicago. Zauważył to dopiero po jego wyjeździe. Cath stała się mniej obecna, nawet we własne urodziny wyłączyła telefon, nie chcąc z nikim rozmawiać. Dopiero gdy córka skonfrontowała z nimi fakty, zaczął to rozumieć.
- Masz rację – mruknął, ku zaskoczeniu Polly. – Może faktycznie nie warto było się wtrącać.
- Jesteście podli, tylko tyle wam powiem – rzuciła z odrazą, po czym odnalazła wzrokiem Noe. Nie zastanawiając się, podbiegła do niego. – Noe, potrzebuję twojej pomocy – powiedziała z nadzieją w oczach.
- Jak ci pomóc, Catherine?
- Gdzie mieszkają rodzice Masona? – spytała. Chłopak zamyślił się na chwilę. Nigdy tam nie był, nie znał dokładnego adresu. Skrzywił się, co dziewczynie nie umknęło.
- Nie wiem dokładnie – burknął. – Dlaczego do niego nie zadzwonisz?
- Nie mam telefonu a nie chcę czekać.
- Chodź, zadzwonimy ode mnie – skinął głową w stronę wyjścia, po czym ruszył wraz z nią do szatni. Gdy przechodzili obok Polly i trenera, blondynka spróbowała zatrzymać przyjaciółkę, chwytając jej ramię.
- Cathy... - jęknęła, jednak koleżanka jedynie zrzuciła jej dłoń z ramienia, nawet się nie zatrzymując.
- Nie odzywaj się do mnie – fuknęła, przyspieszając kroku. Resztę drogi przemierzyli w milczeniu. Noe nie zadawał pytań, jedynie domyślając się aktualnych wydarzeń. Nie chciał się dowiadywać, to tak naprawdę nie była jego sprawa. Chciał jej tylko pomóc.
Znaleźli się w męskiej szatni, gdzie Noe w swojej szafce wyciągnął telefon, wykręcił numer do przyjaciela i podał komórkę dziewczynie. Cathy drżącą ręką przyłożyła telefon do ucha. Sygnały trwały w nieskończoność, po których i tak nikt nie podniósł słuchawki. Spróbowała ponownie. Nic. Z rezygnacją oddała mu telefon.
- Proszę, musisz wiedzieć. Cokolwiek, co nakieruje mnie chociaż w okolice ich domu – złożyła dłonie jak do modlitwy. Noe wytężył mózg na tyle, na ile potrafił.
- Wiem jedynie, że mieszkają chyba w dzielnicy Avenues West, na tym terenie mieści się Uniwersytet Marquette. Zapamiętałem, bo kiedyś mi o nim opowiadał, że jest całkiem niedaleko.
- Dziękuję, Noe, dziękuję – powiedziała radośnie, po czym rzuciła mu się na szyję, ściskając z wdzięcznością. Chłopak zaśmiał się.
- Jedź ostrożnie i uważaj na siebie – poprosił, zerkając w jej oczy. Uśmiechnęła się do niego radośnie.
- Oczywiście – skinęła głową i już jej nie było. Pierwsza myśl po wejściu do samochodu to wpisanie adresu uniwersytetu w mapach. Druga myśl była taka, że bez technologii będzie to o wiele cięższe. Westchnęła głośno, włączając silnik. Pozostało zdać się na znaki drogowe i przypadkowych przechodniów, służących radą.
Catherine włączyła się do ruchu, kierując się na Milwaukee. Skupiona stuprocentowo na drodze, starała się nie przegapić najmniejszego znaku.
Do samego Milwaukee nawet nie było problemu. Ale dalej? Z łatwej, nawet prostej trasy, która powinna zamknąć się maksymalnie w dwóch godzinach, zrobiły się trzy. Catherine co chwilę zatrzymywała auto i pytała przypadkowych ludzi o konkretną dzielnicę. Gdy już znalazła się pod wspominanym przez Noe uniwersytetem, porzuciła samochód. Pogoda była tak paskudna, jak w Chicago. Deszcz rzęsiście padał, nie dając szansy na chwilę przerwy. Ruszyła przed siebie w poszukiwaniu pierwszej napotkanej osoby. Spacer nie trwał długo, a Catherine była już cała mokra. Uniosła złowrogie spojrzenie w niebo.
- Mógłbyś mi chociaż trochę pomóc a nie utrudniać – rzuciła z przekąsem i oczami wyobraźni widziała, jak jej brat z uśmiechem wzrusza ramionami. Napotkała w końcu jakiś ludzi, pytając o dom państwa Bennett. Jednak nikt nie kojarzył. Dopiero jakieś starsze małżeństwo, idące pod jednym parasolem, pochyliło się nad zmokłą kurą.
- Bennettowie, tak wiem, gdzie mieszkają – powiedziała kobieta, wskazując palcem gdzieś za siebie. – Do końca tej ulicy, kochaneczko. Następnie w lewo. Dotrzesz do znaku reklamującego naprawę komputerów. Za tym znakiem znowu w lewo, w osiedlową uliczkę. Ich dom jest charakterystyczny, bo miętowy – wyjaśniła, pod koniec uśmiechając się do młodej dziewczyny.
- Bardzo pani dziękuję – ścisnęła w podzięce jej dłonie i pobiegła we wskazanym kierunku, starając się zapamiętać wszystkie dane wskazówki. W głowie wciąż jak mantrę powtarzała sobie drogę. Na szczęście było dokładnie tak, jak mówiła starsza kobieta. Za znakiem ukazała się osiedlowa uliczka z malowniczymi domkami. Odnalezienie właściwego jednak trochę trwało, a uliczka wcale nie była krótka.
Catherine w końcu zabiło mocniej serce, gdy zamiast charakterystycznego domu, spostrzegła auto Masona. Z trudem łapiąc powietrze podbiegła do drzwi, do których zapukała. Przeskakując z nogi na nogę wykręciła rękami mokre włosy.
W drzwiach stanęła kobieta, która otworzyła szerzej oczy na widok dziewczyny. Mokra od stóp do głów, z zacięciem na twarzy. Zdecydowanie się nie zgubiła.
- Dzień dobry, nazywam się Catherine Tornes, szukam Masona – powiedziała pospiesznie. Ku zaskoczeniu piłkarki, kobieta uśmiechnęła się do niej promiennie.
- A więc to ty jesteś Catherine. Cudownie, że mogę cię poznać. Jestem Ronnie, mama Masona – oznajmiła wyciągając do niej rękę. Cath ujęło to, jak ciepłą osobą okazała się pani Bennett.
- Mnie również. Czy Mason jest w domu?
- Nie, ale niedługo wróci. Wejdź, kochanie. Jesteś przemoczona – zauważyła z trwogą, robiąc jej miejsce. Catherine pokręciła przecząco głową.
- Muszę z nim porozmawiać teraz. Proszę mi powiedzieć, gdzie jest?
Ronnie przyjrzała się brunetce w progu. Była zdecydowana i stanowcza, w oczach czaiło się przejęcie które tylko przekonało ją, że nie zdoła jej zatrzymać. Zastanawiało ją co tu robiła? Jak ich znalazła? Dlaczego przyjechała?
- Poszedł trenować na boisko – odpowiedziała.
- Gdzie ono jest?
- Tu, niedaleko – kobieta wychyliła się i wskazała kierunek. – Za tym domem w prawo i do końca ścieżki. Boisko koło lasu – wyjaśniła. Catherine obdarowała ją szerokim uśmiechem, wdzięczna za pomoc. Znów była o krok bliżej i tym razem miała nadzieję, że już ostatni.
- Dziękuję, jest pani wspaniała – powiedziała, po czym biegiem ruszyła tam, gdzie wskazywała pani Bennett.
- Dziecko, weź chociaż parasol! – zawołała za nią Ronnie ale Catherine jedynie machnęła ręką. Droga na wskazane boisko była krótka, ale bardzo intensywna. Catherine podskórnie czuła, że to już koniec jej poszukiwań. W duchu właśnie o to się modliła; gdyby Kyle usłyszał o jej pieszych poszukiwaniach to by ją powiesił. Tornes jednak wtedy myślała o tym najmniej, to nie było ważne.
Dobiegłszy na boisko, spostrzegła Masona, który strzelał gole na pustą bramkę. Jemu też nie przeszkadzał deszcz. Mokry i umorusany błotem w ogóle nie zwracał uwagi na niesprzyjające warunki pogodowe.
Catherine przeszła przez barierkę i w końcu zaczęła stawiać powolne kroki w jego kierunku. Akurat w tym momencie Mason postanowił zakończyć trening. Odgarnął z twarzy włosy i podniósł piłkę. Ruszając do wyjścia spostrzegł ruch, instynktownie odwrócił głowę i zamarł. W pierwszej chwili myślał, że mu się przywidziało. Zmrużył oczy, próbując w deszczu złapać lepszą ostrość. W końcu dziewczyna znalazła się dostatecznie blisko, raptem cztery metry od niego i tam się zatrzymała, w bezpiecznej odległości.
- Cześć Mason – mruknęła, uśmiechając się.
- Catherine, na Boga, co tu robisz? – spytał oszołomiony.
- Przyjechałam bo muszę powiedzieć ci o czymś ważnym – powiedziała. Bennett natychmiast wyczuł, że jej głos zadrżał od nadmiaru emocji, które w niej siedziały.
- Jak mnie znalazłaś? Coś się stało? – pytał zaniepokojony. Dziewczyna uśmiechając się szerzej, pokręciła przecząco głową.
- Muszę powiedzieć ci o czymś ważnym – powtórzyła. Chłopak spojrzał na nią zdziwiony, marszcząc przy tym brwi.
- Dlaczego nie zadzwoniłaś? – spytał, na co ona zbyła go machnięciem ręki.
- Zgubiłam telefon, ale to teraz jest najmniej ważne. Mason, nie pozwolę na to, byś był z dala ode mnie. Ostatnie dni są pełne dziwnego smutku, którego nie umiałam przed samą sobą wyjaśnić. W końcu ktoś pomógł mi zrozumieć – dodała, uśmiechając się na myśl o bracie. Uniosła twarz ku niebu i zamknąwszy na chwilę oczy, pozwoliła by deszcz spadał na jej policzki. Jakby nie wystarczająco była już przemoczona.
- Przerażasz mnie, Catherine – szepnął Mason, wciąż nie rozumiejąc, do czego zmierzała. Tornes spojrzała na niego.
- Jestem przyzwyczajona do tego, że ludzie nie pochwalają tego, co robię. Zwykle miałam to gdzieś, nie przejmowałam się tym, co myślą inni. I pozwoliłam sobie o tym ostatnio zapomnieć. Wiem, że nie jestem ci obojętna. Wiem, że osoby bliskie mojemu sercu stawały nam na drodze, ale z tym już koniec. Nie pozwolę, by ktoś przeżył życie za mnie lub decydował o tym, kogo mam kochać.
Bennett wziął gwałtowny wdech, obserwując jej twarz ze skupieniem. Potrzebował kilku sekund na to, żeby jej słowa dostały się do jego umysłu, żeby je zrozumiał i przetworzył. Czy ona właśnie powiedziała, że...?
- Catherine...
- Polly cię okłamała. Oczywiście sądząc, że swoim posunięciem uchroni mnie przed twoją egocentryczną osobą. Kiedyś? Może. Ale teraz? Nie ma jej już w tobie. Przynajmniej ja już cię takim nie widzę. Kocham cię, Mason. Sprawiasz, że czuję się lepiej na tym świecie i musiał walnąć mnie samochód, żebym w końcu to zrozumiała.
- Zaczekaj, co?! – wykrzyknął nagle i drgnął, jak kopnięty prądem. Podskoczywszy do niej, na jego twarzy wymalowało się przerażenie tak ogromne, że Catherine nie mogła się nie uśmiechnąć. – Miałaś wypadek?! Boże, kiedy?! Nic ci się nie stało? Co z nogą?
- Nic mi nie jest, jak widzisz – odpowiedziała, gdy chwycił jej ramiona i zaczął oglądać z każdej strony.
- Potrąciło cię auto i tak po prostu wsiadłaś w auto i przyjechałaś do Milwaukee? Catherine, czy ty jesteś poważna?! – wykrzyknął z pretensją. Na jego twarzy widziała złość, zmieszają ze strachem, ale to tylko sprawiło, że się roześmiała.
- Nie jestem poważna. Zgłupiałam, oszalałam, przepadłam. Nazywaj to jak chcesz. Ale nie każ mnie na życie bez ciebie – powiedziała patrząc mu w oczy. Mason na sekundę się uspokoił, obserwując jej radosne spojrzenie. Nie miał pojęcia jak długo błądziła po dworze, ale wyglądała tak, jakby przegrała potyczkę z basenem.
- Przeziębisz się – burknął, myśląc wtedy tylko o tym, że była cała mokra.
- Rany, Mason, poważne? – znów się zaśmiała.
- Poważnie. Możemy przenieść tę rozmowę w suche miejsce?
- Nie możemy – pokręciła natychmiast głową. – Żądam odpowiedzi, decyzji, deklaracji, czegokolwiek. Tu i teraz. Bo jeśli jednak się mylę i nic do mnie nie czujesz, odwrócę się i wrócę do domu – zastrzegła. – Nie chcę słyszeć, że jesteś dla mnie nieodpowiedni. Nie chcę słyszeć, że zasługuję na kogoś lepszego. To właśnie ty jesteś najlepszy dla mnie, słyszysz? Dla mnie. Nie dla mojego ojca. Nie dla Polly. Nie dla innych osób, które gówno mnie obchodzą, Mason! Ten czas pozwolił mi tak wiele zrozumieć, tak wiele zobaczyć. Byłeś przy mnie zawsze i nie chcę, żeby to się zmieniało. Proszę, wróć ze mną do Chicago. Wróć do mnie, Mason.
Bennett patrzył na nią z nieskrywanym podziwem. Po raz kolejny mu zaimponowała. Po raz kolejny zrobiła coś, czego on się bał – przeciwstawiła się światu, powiedziała, co myśli, zrobiła coś dla siebie. A co więcej, on brał w tym czynny udział i mógł brać go dalej. Trzeba było tylko wspólnie stawić czoło światu, nieprzychylnym spojrzeniom, może i obelgom. Ale czy jego to obchodziło? Obchodziło go to, co myśleli inni, jeśli miałby przy sobie ją? Dziewczynę, która go zmieniła i w której zakochał się bez pamięci? Wyjechał, żeby była szczęśliwa, żeby odnalazła sens, który przedwcześnie straciła. Okazało się, że cały czas miała to obok siebie. A on, głupi, o tym nie wiedział.
Chciał to usłyszeć, to było spełnienie wielu jego pragnień bo, rzecz jasna, do Milwaukee nie wrócił z własnej woli. Wręcz przeciwnie. Wrócił, bo nie widział innego wyjścia z tej sytuacji, bo osoby trzecie za bardzo namieszały, pozwalając wierzyć w to, że ich uczucie było dosłownie niczym.
- Mason, powiedz coś – powiedziała lekko zaniepokojona, kiedy tak ją obserwował. Minęło kilka kolejnych sekund, zbyt długich jak dla niej, po których Mason z zaskoczenia chwycił jej twarz w dłonie, przyciągnął do siebie i gwałtownie ją pocałował. Zapominając o deszczu, przemoczonych ubraniach, ciężkiej kurtce i zimnie, które spowijało okolicę, uśmiechnęła się ledwo zauważalnie. W tamtym momencie to nie było ważne, bo za jednym jego gestem kryło się słońce, które dla nich wzeszło. Catherine poczuła ogarniające ją szczęście i ciepło, które jej przekazywał. Objęła go za szyję i pogłębiła pocałunek, myśląc tylko o tym, by już więcej się nie odsuwał.
W końcu jednak musiał to zrobić, ale wciąż był blisko. Obejmując ją, przyłożył swoje czoło do jej. Obserwowała, jak ciężko oddycha.
- Czy mam rozumieć, że ten pocałunek był pozytywną odpowiedzą na mój monolog? – zapytała, uśmiechając się chytrze. Mason znowu wziął jej twarz w dłonie i spojrzał głęboko w oczy.
- Pokochałem cię tak mocno, że byłem gotowy zrezygnować z ciebie tylko dlatego, żebyś znalazła szczęście, na które zasługujesz.
- Ty nim jesteś – szepnęła.
- Nie miałem o tym pojęcia.
- Miłość jest wtedy, gdy bardziej zależy nam na szczęściu drugiej osoby, niż na własnym – zacytowała słowa brata i uśmiechnęła się.
- Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu - odparł powodując, że Catherine zacisnęła usta. Doskonale to rozumiała i odnajdywała w tym przysłowiu jego sytuację.
Gdy nie odpowiedziała, Mason wytarł kciukiem jej mokry policzek.
- Chodź, zabieram cię do domu. Tam dokończymy rozmowę, dobrze? – spytał, wyciągając do niej rękę. Catherine bez zastanowienia podała mu dłoń, splatając ich palce, po czym uśmiechnęła się.
- Dobrze.

Poza boiskiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz