Pierwsze mecze igrzysk zbliżały się wielkimi krokami. Drużyna Catherine ćwiczyła od rana do wieczora, nie zapominając rzecz jasna o relaksie i odprężeniu, żeby nie przeciążyć mięśni. Drużyna Masona też nie próżnowała; zawodnicy byli bardzo zadowoleni ze swojego kapitana, który jak nigdy, dawał z siebie więcej niż sto procent. Skupiony i nastawiony na ciężką pracę współpracował ze swoim zespołem. Nawet, nie chcący zapeszać nagłej zmiany kapitana trener z uśmiechem obserwował ich na boisku. Kiedy kończyli trening, do Christophera podbiegł Noe. Założył ręce za plecami i wyprostował się, z szacunkiem patrząc na selekcjonera.
- Trenerze, mogę zadać pytanie?
- Oczywiście, Noe – Tornes zamknął swój neseser i utkwił spojrzenie w zawodniku. Ten jakby się wahał. Otworzył usta, ale od razu je zamknął, zaraz potem się zmieszał.
- Wiadomo, z kim będziemy grać w pierwszym meczu? – spytał w końcu. Trener doskonale wyczuł, że to nie było to pytanie, które chciał zadać piłkarz. Mimo to uśmiechnął się delikatnie.
- Oficjalnie mecze zaczynają się za trzy dni. Więc, jak ogłosiła federacja, losowanie drużyn nastąpi przed dzień danego meczu. Wychodzi na to, że za dwa dni poznacie pierwszą drużynę, z którą konkurujecie.
- Rozumiem – skinął głową z przejęciem, odwracając wzrok. Mężczyzna przechylił głowę, podłapując spojrzenie skrzydłowego.
- Noe?
- Tak?
- A o co tak naprawdę chciałeś zapytać? – uśmiechnął się na zachętę. Noe znów się zawahał. Ale tym razem nie stchórzył. Spytał, ściszając głos i upewniając się, że nikt ich nie podsłuchuje.
- Dlaczego trener nigdy się nie pochwalił jak zdolną ma córkę? I że w ogóle ma córkę? – zapytał. Christopher spoważniał na twarzy. Oczywiście, to nigdy nie było tajemnicą a on nie uzewnętrzniał się przy swoich zawodnikach.
- Moja rodzina to moja prywatna sprawa, Robbinson.
- A Bradley?
- Bradley był kapitanem drużyny, którą trenuję. Tutaj nie udało się postąpić inaczej – wzruszył ramionami. – Ale Cathy? To zupełnie inna sprawa. Ma swoje życie, swój zespół, swojego trenera. Życie prywatne jest życiem prywatnym, nie chwalimy się na prawo i lewo kim dla siebie jesteśmy – oznajmił z lekko wyczuwalnym chłodem, który Noe zauważył natychmiast. Zrobił skruszoną minę, ale wciąż patrzył w oczy Tornesowi.
- Proszę wybaczyć, trenerze, jeśli uraziłem. Nie miałem tego na celu.
- Spokojnie, chłopcze – odpowiedział, wzdychając ciężko. – Nie gniewam się, masz prawo pytać. Jak swoją drogą wpadłeś na ten fakt?
- Poznałem pańską córkę w klubie – przyznał z lekkim uśmiechem. Selekcjoner odwzajemnił gest.
- Doprawdy?
- Tak, miałem tę przyjemność. I... Mason też. Tylko w mniej przyjazny sposób – przyznał, krzywiąc się lekko. Natychmiast przypomniał sobie wypitego kolegę i brudną bluzkę Catherine. Christopher uniósł zdziwiony brwi.
- Nie polubili się? – spytał, nie chcąc znać szczegółów. Noe zaśmiał się.
- Nie bardzo. Nienawiść wychodziła im uszami – wyznał skrzydłowy. Tornes odnalazł wzrokiem kapitana drużyny, który akurat robił brzuszki i uśmiechnął się, ledwie zauważalnie.
- Mądra dziewczynka – powiedział cicho, doskonale znając prywatną naturę kapitana drużyny. Zawodnikiem był świetnym, ale osobą... zepsutą i durną, delikatnie mówiąc. Trener wrócił wzrokiem do piłkarza, który uśmiechał się do niego jakby chciał powiedzieć, że zgadza się ze słowami selekcjonera.
- Bennett wie, że Catherine jest moją córką?
- Nie ma pojęcia – Noe natychmiast pokręcił głową. – Stara się wyrzucić te poznanie z pamięci, ponieważ Catherine, delikatnie mówiąc, zmiażdżyła jego ego. A gdy chciałem mu powiedzieć, z kim miał do czynienia, to nie chciał słuchać – streścił ogólnie to, do czego doszło kilka dni wcześniej. Christopher znów się uśmiechnął, jakby do siebie. Wychował bardzo mądrą dziewczynę, oczywiście razem z Bradleyem. Musiał przyznać, że duma minimalnie urosła, gdy zawodnik pobieżnie opowiedział o tym spotkaniu. Jednak zdziwił się, że jego córka nie pochwaliła się, że poznała zastępcę swojego brata.
Rzucił okiem na boisko i spostrzegł, że piłkarze zaczynając z niego schodzić. Znów zatrzymał spojrzenie na skrzydłowym.
- Nie mów mu, jeśli nie chce wiedzieć – rzucił, na co Noe potaknął pospiesznie. – Czy komuś o tym mówiłeś?
- Nikomu.
- I niech tak zostanie – uśmiechnął się, kładąc mu dłoń na ramieniu. – W swoim czasie i tak każdy się dowie.
- Jasne, trenerze – znów kiwnął głową, odwzajemniając uśmiech w momencie, gdy pozostali zawodnicy byli już na wyciągnięcie ręki. Na ich czele, rzecz jasna, kapitan. Zgarnął ze spoconego czoła blond włosy i spojrzał od niechcenia na przyjaciela i selekcjonera.
- Konszachty? – spytał, podchodząc.
- Tak, bo nie mamy nic innego do roboty, Bennett – zagrzmiał trener, na co chłopak natychmiast uniósł dłonie w geście poddania.
- Luz, trenerze.
- Nie ma czasu na luz. Za trzy dni zaczynają się rozgrywki – przypomniał Christopher, ogarniając wzrokiem całą drużynę. Wszyscy skwapliwie potaknęli, jedynie Mason przewrócił wymownie oczami, jednak nikt nie zwrócił na to uwagi.
Po skończonym meczu Christopher Tornes udał się na boisko, umieszczone na powietrzu, jakieś pół godziny drogi od stadionu, na którym od czasu do czasu trenowała jego drużyna. Zatrzymał samochód na niewielkim parkingu i skierował się w stronę murawy. Przeszedł między trybunami i zatrzymał się przy ławeczkach, nie zwracając na siebie szczególnej uwagi.
Dziewczyny akurat zebrane w ciasnym kółku słuchały trenera, który rozemocjonowany coś im opowiadał. Zawodniczki co jakiś czas potakiwały głowami.
- Kiedy mnie ostatnio z taką uwagą słuchała cała drużyna? – spytał cicho sam siebie, nie mogąc przypomnieć sobie takiego momentu. Nie martwił się o powodzenie w igrzyskach swojej drużyny. Prawdę mówiąc, nie przejmował się tym. W duszy kibicował córce i po cichu liczył, że uda jej się zagrać z jego drużyną i skopać im tyłki.
Dziewczyny po kilku minutach rozpoczęły jeszcze wspólne rozciąganie, a Stefan Wilner zszedł z boiska. Podchodząc do ławeczek, zauważył Tornesa, który uniósł dłoń w geście powitania. Trener dziewczyn uśmiechnął się szeroko i przyspieszył kroku. Gdy był już blisko, wyciągnął rękę w stronę gościa.
- Christopher! Jak dobrze cię widzieć – powitał go ciepło, gdy ten uścisnął jego dłoń.
- Ciebie też, Stefan.
- Jak wam idą przygotowania? – spytał, szczerze zainteresowany.
- Gdy Bennett nie fika idą jak po maśle – przyznał, krzywiąc się w lekkim uśmiechu. Wilner zaśmiał się krótko i rzucił wzrokiem na swoje podopieczne. – A wam?
- Dobrze, bardzo dobrze – przyznał, wracając do niego wzrokiem. – Twoja córka jest niezaprzeczalnym motorem tego zespołu. Czasem jak powie coś pokrzepiającego to nawet mi opada szczęka – wyznał, uśmiechając się szczerze do starego przyjaciela, który wzrok miał teraz utkwiony w swoim dziecku.
- Urodzony kapitan – skomentował cicho Tornes, uśmiechając się.
- Macie to rodzinne. – Stefan położył koledze po fachu dłoń na ramieniu i ścisnął porozumiewawczo, uśmiechając się szczerze. Ojciec Catherine wymienił z nim spojrzenia i również się uśmiechnął. Chciał jeszcze coś dodać, ale został zauważony.
- Dzień dobry, panie Tornes! – zawołała jedna z nich, potem każda kolejna poszła w jej ślady. Tornes grzecznie się przywitał i z uśmiechem obserwował, jak dziewczyny schodząc z boiska, przybijając trenerowi piątkę, wysłuchując przy tym miłego słowa. Na końcu szła Catherine, która szeroko uśmiechnęła się do ojca.
- Chyba mi się śni – zaśmiała się, na co Christopher rozłożył bezradnie ramiona.
- Czy to coś złego, że chciałem odwiedzić córkę?
- Skądże znowu! – zawołała radośnie i wtuliła się w jego pierś, gdy otworzył zapraszająco ramiona. Kiedy się odsunęli, Stefan zwrócił na siebie uwagę.
- Widzimy się jutro, Cath?
- Tak jest, trenerze – przytaknęła.
- Więc do jutra. Byłaś dziś świetna – mrugnął z uśmiechem. – Trzymajcie się. Tornes, świetnie było cię spotkać – uścisnął mu dłoń, po czym zniknął w szatni. Catherine skupiła wzrok na ojcu.
- Co słychać, tato?
- To ja bym chciał wiedzieć, co słychać. Porywam cię na kawę – oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Umówiłam się z Polly na saunę.
- To odwołaj – uśmiechnął się. – Kiedy znów będziesz miała czas, żeby wypić kawę ze starym ojcem?
- Chyba troszkę przesadzasz – zaśmiała się, komentując jego pytanie. Ale w jednym musiała przyznać mu rację, po rozpoczęciu rozgrywek taka szansa może się szybko nie przytrafić.
Odwołała więc spotkanie z przyjaciółką i po niezbędnej toalecie udała się z ojcem do przytulnej knajpki, niedaleko centrum Chicago. Po wstępnych, nic nie znaczących rozmowach, Chris w końcu powiedział:
- Podobno poznałaś Masona.
Catherine zastygła, zatrzymując wzrok na ojcu. Natychmiast spoważniała a przed jej oczami pojawiła się migawka tego spotkania. Grubiański i chamski piłkarz oblewa drinkiem jej bluzkę i jeszcze twierdzi, że to jej wina. Twarz wykrzywiła w grymasie, co spotkało się z tym, że ojciec stłumił śmiech.
- Kawał gnoja – syknęła, energicznie mieszając kawę. – Mam nadzieję, że jest lepszym piłkarzem niż człowiekiem.
- Na szczęście tak – odezwał się z ulgą Tornes, na co oboje się zaśmiali.
- Kto ci o tym powiedział? On? – zapytała, zainteresowana.
- Nie. Noe.
- A, Noe – uśmiechnęła się. – Jego to akurat dobrze wspominam.
- Tak, on jest akurat fajnym człowiekiem – zaśmiał się.
- Szok, że Bennett nie skonfrontował z tobą faktu, że jesteśmy rodziną – udała zdziwienie. Christopher uśmiechnął się lekko, przekrzywiając głowę.
- Bo nie ma o tym pojęcia – powiedział. Catherine zamarła, uważnie obserwując swojego ojca.
- Jak to?
- Tak to. Noe chciał mu powiedzieć, gdy się dowiedział. Ale tak wdeptałaś jego ego w podłogę, że nie chciał wiedzieć kto tak pięknie nim pozamiatał – wyznał, znów się śmiejąc. Catherine uśmiechnęła się dumnie, wysoko unosząc podbródek.
- Nie wychowałeś pustej lali.
- Pomyślałem dokładnie o tym samym, córuś.~*~
Rozgrywki w końcu się rozpoczęły. Codziennie na oficjalną stronę federacji wpadały zapowiedzi kolejnych meczy, punktacja drużyn, ewentualne eliminacje, dyskwalifikacje, kartki i tym podobne informacje. Zwykle nie przypadało tak, żeby jedna drużyna odbyła więcej niż trzy mecze w tygodniu. Najczęściej zamykało się to w dwóch, ewentualnie jednym.
Po trzech tygodniach ciężkiej pracy dziewczyny miały za sobą same zwycięstwa, i tylko jedną porażkę z męską drużyną, na siedem rozegranych meczy. Czuły, jak z każdym meczem rosła poprzeczka. Zawodniczki zbyt szybko osiadły na laurach, gdy okazało się, że pierwsze trzy mecze były tylko formalnością. Dziewczyny zastanawiały się, jak mężczyźni mogą tak słabo grać. Catherine prosiła koleżanki, żeby nie zapominały, że to dopiero początek. Ona jedna wciąż była skupiona i starała się przemówić koleżankom do rozumu. Oczywiście, udało się, jednak po ostatniej porażce, która na szczęście nic nie wnosiła – póki co. Ale dziewczyny nie mogły pozwolić sobie na kolejną potyczkę.
A było coraz ciężej.
Po kolejnym treningu dziewczyny przebierały się w szatni. Każda w ciszy, z własnymi myślami i wspomnieniami minionych meczy.
- Dziewczyny, mogę? – Zza drzwi dobiegł ich głos trenera.
- Jasne – odpowiedziała Abby widząc, że dziewczyny nie mając nic przeciwko. Selekcjoner wszedł do środka z grobową miną, trzymając w dłoni telefon, odwrócony ekranem w ich stronę. Przeleciał wzrokiem po zawodniczkach.
- Mamy losowanie na wasz ósmy mecz – oznajmił. W tych słowach było za dużo spokoju, za dużo... strachu? Catherine zmarszczyła czoło, obserwując trenera.
- Z kim gramy?
- Strzelaj – mruknął, patrząc na panią kapitan. Ten wzrok przekazał jej wszystko. Catherine przełknęła głośno ślinę, podczas gdy Miley zabrała telefon z dłoni trenera i spojrzała na ekran. Po przeczytaniu informacji, podniosła wystraszone spojrzenie na swoje koleżanki.
- Viva Chicago.
CZYTASZ
Poza boiskiem
ChickLitCatherine jest odnoszącą sukcesy piłkarką. Talent odziedziczyła po bracie, który zginął w wypadku. Dziewczyna ciężko znosi stratę ale stara się trzymać i skupić na zbliżających się igrzyskach. Krótko przed zawodami poznaje kapitana jednej z najlepsz...