~Rozdział 5~

429 12 2
                                    

Elizabeth
Gdy się ubraliśmy, zeszliśmy do kuchni, gdzie byli już wszyscy, tylko nie głowa rodziny. Usiedliśmy do stołu, a ja na zegarze piekarnika zobaczyłam, że jest już dziewiąta dwadzieścia, więc od jakiejś godziny powinnam siedzieć w szkole.

-Jest twój tata? - powiedziałam cicho do ucha Archera.

-Nie wiem, a co?

-Mam do niego pytanie.

-Mamo, jest tata w domu?

-Nie, musiał jechać z samego rana, przyjedzie tak około godziny dwunastej , a coś się stało?

-Nie.

-To wy dziś jedziecie na zakupy, prawda? - zapytała Lily.

-Prawda - podpowiedział Archer.

-Nie potrzebujecie towarzystwa?

-Nie, dziękujemy za propozycję.

-Nie ma za co.

-Tylko wróćcie na obiad, dobrze?

-Dobrze.

Weszliśmy do garażu i wyjechaliśmy za bramę. Droga do centrum handlowego nie była długa.

-To gdzie idziemy pierwsze? - zapytał.

-Nie wiem, gdzie chcesz?

-Chcesz iść do Zary?

-Możemy.

Po zakupach pojechaliśmy do willi. Gdy weszliśmy do pomieszczenia, usłyszeliśmy gwar rozmów.

-O, jesteście, pokazuj, co kupiłaś - powiedziała Mona.
Popatrzałam na Archera z nadzieją.

-Może później, Mona, ok?

-No - powiedziała zawiedziona.

-Dziękuję - szepnęłam do Archera.

-Nie ma sprawy, laleczko.

-Idziemy na górę?

-Tak, odłożysz rzeczy i idziemy jeść obiad, okey?

Gdy zeszliśmy na dół, usiedliśmy do stołu.

-Wszystkie macie kupione suknie?

-Co, jakie suknie, mamo? - zapytał Archer.

-Przecież jest bal jutro wieczorem, na którym zjawimy się wszyscy. Jeszcze dziś się dowiemy, czy Elizabeth zostaje z nami, czy wraca do ojca.

-Cześć, już jestem - akurat wszedł do domu Gilbert.

-Tato, Lee ma do ciebie sprawę, masz chwilę?

-Tak, właśnie miałem cię wołać, że idziemy dzwonić do twojego ojca.

Weszliśmy do biura. Usiadłam na krześle, jak na szpilkach, tak się stresowałam.

-Mam do pana pytanie.

-Słucham.

-Co z moją szkołą?

-Jak to co? Jak twój ojciec cię nam odda, to jak ci tak zależy, przepiszemy cię do prywatnej. A jak nie, to nie będziesz się uczyć.

-A, dobrze.

-To co, dzwonimy?

-Tak.

Jeden sygnał, drugi, trzeci i odebrał.

-Tak, słucham.

-Dzień dobry, mamy dla pana propozycję. Jest pan u nas zadłużony i czekamy na nasze pieniądze. Chce nam je pan oddać, czy dać córkę?

-Jak chcecie, to bierzcie córkę i nie dzwońcie więcej - powiedział, rozłączając się.

-To chcesz iść do prywatnej szkoły?

-Wygląda na to, że lepszego wyboru nie mam.

-Dobrze, rano zadzwonię, żeby cię zapisać i wypisać ze starej, a teraz chodź na dół zjeść.

-Dobrze, dziękuję.

Zeszliśmy po schodach, ale nikogo nie było słychać, wszyscy siedzieli cicho.

-Oficjalnie Elizabeth zostaje z nami - powiedział, wchodząc do kuchni, gdzie wszyscy siedzieli cicho.

-Co, udało się? - krzyknął Archer, miażdżąc mnie swoimi ramionami.

-Tak, synu. A kupiliście suknie na jutrzejszy bal?

-Nie, bo zapomniałem i nie wiedziałem, czy będzie szła z nami, ale wygląda, że tak, to Rano pojedziemy do sklepu kupić, ale się cieszę.

-Dobrze, jemy, bo jestem głodny.
Usiedliśmy do stołu, a Archer dalej mnie nie puścił, uwiesił się mojej szyi.

Po obiedzie poszliśmy do pokoju.

-Masz jakiś materac?

-Po co ci? Nie wygodnie ci na moim łóżku?

-Wygodnie, ale ty nie masz gdzie spać.

-Jak to nie mam? Duże łóżko, pomieścimy się obaj.

-Jak chcesz, to dobrze.

Rano pojechaliśmy po suknie. Jak wróciliśmy, porozmawiałam z mamą Archera i poszłam się ubierać.

-Jak się okazało, w jedną osobę sama nie ubiorę bufiastej czarnej sukni.

-Archer, chodź tu na chwilę.

-Co się stało?

-Chodź tu szybko, bo grawitacja mi nie sprzyja i się wywalę, i jeszcze sama nie dam rady jej ubrać, jest strasznie bufiasta, nie wejdę w nią bez pomocy.

-Trzymaj się, już idę.

Dzięki pomocy ubrałam się w suknię, upięłam swoje brązowe włosy w niskiego koka spinką pożyczoną od Tessy.

Mafia wifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz