~Rozdział 36~

88 4 0
                                    

Elizabeth

-Kto to wymyślił, żeby jechać na tę Gubałówkę? - zapytała wkurzona Kendall, pedałując pod górę.

-No przecież ty to wymyśliłaś pod Makim - odpowiedział jej Archer, wjeżdżając na parking.

-Oj, rzeczywiście.

-Ej, wiecie, że Brown już nie uczy matematyki? - zapytał nagle Archer.

-Co? Serio? Myślałem, że nigdy się go nie pozbędą z tamtej szkoły - powiedział Rick.

-Uczyliście się w tym samym liceum co ja teraz? - szepnęłam, mocniej przytulając się do chłopaka.

-Tak.

-To kto teraz uczył? - zapytała Ken, odwracając się, aby na nas spojrzeć.

-Teraz nie wiem, ale przedtem uczył Wolfgang.

-Ten od biologii?

-Tak, dobrze, że jeszcze religii nie uczył.

-Religii? - zapytał zdezorientowany Arron.

-A, bo ty w ogóle na religię nie chodziłeś, bo stwierdziłeś, że po co masz chodzić na religię w liceum katolickim - zadrwił Archer, na co Arron odpowiedział mu środkowym palcem.

Minął już miesiąc wakacji, tyle wystarczyło, bym zrozumiała, dlaczego Archi tak bardzo uwielbia tych ludzi.

•••

-Ej, jest już dwudziesty siódmy sierpnia, za pięć dni wracamy wszyscy do swoich domów - powiedział Archer, przymykając oczy, a po jego policzku poleciała malutka łezka. - Mam nadzieję, że jutro się zabierzecie dupę w troki i przyjdziecie do naszego domu na imprezę pożegnalną. Mam nadzieję, że o godzinie dwudziestej zobaczę was u mnie w salonie, nawalonych w cztery dupy - krzyknął, wsiadając do samochodu.
Czekał, aż do niego dołączę. Kiedy to zrobiłam, wyjechaliśmy na ulicę.

-Archi, wszystko w porządku? Wyglądasz na zestresowanego - szepnęłam, chwytając jego rękę leżącą na zmianie biegów.

-Tak, po prostu trochę smutno, że nie będziemy się widzieć już prawie codziennie, ale to nieważne. Powiedz mi lepiej, jakie zrobili na tobie wrażenie? - zapytał, patrząc uważnie na ulicę.

-Z wszystkimi się miło rozmawia. Mam nadzieję, że też im się ze mną miło spędza czas. No, prawie wszyscy... Owen tak mi swoje pierwsze wrażenie zniszczył - szepnęłam, patrząc przed siebie.

-Rozumiem cię doskonale.

Wjechaliśmy na podjazd, a ja weszłam do domu, zabrałam ubrania z garderoby i ruszyłam w stronę łazienki. Po wzięciu prysznica położyłam się na łóżku. Po chwili odpłynęłam w spokojnym śnie. Gdy otworzyłam oczy, za oknem zaczęły dopiero pojawiać się jakiekolwiek kolory. Spojrzałam w bok, gdzie miał leżeć mój telefon, jednak na jego miejscu zobaczyłam przytulonego do mnie chłopaka. Spojrzałam na zegarek na jego ręce: czwarta dwa, czyli spałam dziesięć godzin. Próbowałam się podnieść, lecz ramiona Archera mi to uniemożliwiły.

Próbowałam się wydostać, ale jak na złość, chłopak jeszcze mocniej przytulił mnie do siebie.

-Archi - szepnęłam, szturchając go. - Archi, puść mnie.

-A dokąd uciekasz ode mnie? Źle ci ze mną? - zamamrotał.

-Nie, ale idę się napić.

Chłopak puścił mnie, a ja wzięłam butelkę z wodą ze spiżarni i wróciłam do pokoju. Zauważyłam, że go nie ma.

-Archi?

-Tu jestem - szepnął, wychylając się zza drzwi balkonu.

Weszłam ku niemu i automatycznie pożałowałam, że nie ubrałam kapci.

-Dlaczego już nie śpisz? - zapytałam.

-Nie mogę już spać - szepnął, chowając rękę.

-Palisz? - zapytałam, widząc dym wydobywający się zza jego boku.

-No tak, jakoś wyszło - powiedział ze skruchą.

-A jakiego palisz?

-Marlboro Gold.

-Daj bucha.

Zaciągnęłam się i dmuchnęłam, przyglądając się górą, oblanym delikatnymi promieniami słońca na różowym tle.

-Ej, weź, całego mi wypalisz - powiedział, wyrywając mi z dłoni kiepa.

-To poczęstuj, a nie.

Podeszłam bliżej chłopaka i wyjęłam z jego kieszeni paczkę. - Dzięki, Archer, że ze mnie poczęstowałeś.

-A wy co, nie śpicie o czwartej trzydzieści? - krzyknął Rick, wchodząc na swój balkon. - I jeszcze beze mnie palicie!
A ty, Archer, czasem nie rzuciłeś?

-No, rzuciłem, ale jednak palę dalej.

-I jeszcze Elizę zmuszasz! No wiesz, co? Ja piszę do twojej mamy - powiedział, wyciągając telefon. - Dzień dobry, pani Claro, to ja, Rick. Przyjaciel Archera. Pani syn stoi na balkonie i pali papierosy z Elizą - dyktował.

-I co mi ta mama zrobi, bracie? Jestem już dorosły, Lee, tak samo.

-Czy ty zawsze musisz takie chwile psuć?

-Tak, dobra, już nie nudź. Mam nadzieję, że widzimy się dzisiaj o ósmej u mnie.

-Oczywiście - krzyknął, wchodząc do pomieszczenia.

Zaciągnęłam się dymem i dmuchnęłam nim w twarz chłopaka. Ten chyba mnie zrozumiał, bo podszedł do mnie i złączył nasze usta w pocałunku, kierując nas w stronę pokoju. Wyrzuciłam niedopałek za barierkę i dałam się pociągnąć do środka.

Mafia wifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz