~Rozdział 37~

44 3 0
                                    

Archer

-Iris, nie widziałaś gdzieś Lee? Nigdzie jej znaleźć nie mogę - zapytałem podpitej dziewczyny.
-Wydaje mi się, że poszła na górę.

Otworzyłem drzwi, a moim oczom ukazała się ledwo przytomna, półnaga Lizzy i obmacujący ją obcy mi chłopak.
-Archi, proszę, zostaw mnie, proszę, źle się czuję - zamamrotała, próbując się wyrwać, a po jej policzku popłynęła łza.
-Zamknij mordę, nie przestanę! Podoba ci się! - warknął, próbując rozpiąć jej stanik.
-Co tu się, kurwa, dzieje? - krzyknąłem, podchodząc do mężczyzny. Wyciągnąłem pistolet i wycelowałem nim w niego.
-Teraz pójdziesz grzecznie ze mną na dół, albo roztrzaskam ci łeb - syknąłem przez zaciśnięte zęby.

Chłopak podniósł się i ruszył w stronę wyjścia, a ja szedłem jego śladem, mając dalej wycelowany pistolet w jego głowę.
-Do piwnicy - pokierowałem go.

Gdy zeszliśmy na dół, przywiązałem go do krzesła i usiadłem naprzeciwko niego.
-Teraz mi powiedz, co tutaj robiłeś?
-Jak to, co? Przyszedłem na imprezę.
-Co podałeś Lee?
-Nic jej nie podałem.
-Jak nic? Jak tam była ledwo przytomna!
-Pewnie się najebała i chciała szybkiego numerku, bo jej nie wystarczasz.
-Szybkiego numerku? Idioto, ona cię prosiła, żebyś ją zostawił, bo źle się czuje! - krzyknąłem, podchodząc do szafy z kwasami. Wyciągnąłem kwas pruski.
-Otwórz usta! - krzyknąłem.

Chłopak posłusznie otworzył usta, a ja wlałem do środka substancję. Po trzydziestu sekundach przyłożyłem palce do szyi - puls był niewyczuwalny. Spakowałem go do czarnego worka, opuściłem pomieszczenie, najpierw je zamykając na klucz, i podszedłem do Ricka.
-Rick, potrzebuję twojej pomocy.
-Co się stało?
-Pozbądź się stąd wszystkich, zostań tylko ty i Iris.

-Dobra, ludzie, koniec na dziś. - krzyknął Rick, stając na wyspie kuchennej.

Gdy wszyscy wyszli, podeszli do mnie.
-To powiedz, co się stało.
-Ktoś próbował zgwałcić Lee.
-I gdzie on jest? Chyba go nie wypuściłeś! - krzyknęła Iris, wstając.
-Pojebało cię? Jest w piwnicy, muszę się pozbyć ciała.
-Okej, to wy tu ogarnijcie, a ja idę do Elizy, gdzie macie jakieś ubrania. Trzeba ją ubrać.
-Już jest ubrana, ubrałem ją.
-Dobra.

Dziewczyna weszła do sypialni, a ja wyszedłem na taras. Z mną wszedł chłopak, wyciągnąłem paczkę papierosów i odpaliłem jeden, poczęstowałem Ricka, lecz odmówił.
Spoglądałem na jasno świecący księżyc, zaczynając ignorować wszystko. Czułem ogromne wyrzuty sumienia, że nie dopilnowałem lepiej Lee. Jakbym wszedł dwie minuty później, już mogłaby być w niej.
-Archer, wystarczy! Już odpalasz piątego papierosa! - krzyknął Rick, wyrywając mi paczkę papierosów oraz zapalniczkę.
-Rick, oddaj mi to, nie chce mi się z tobą kłócić - szepnąłem, próbując odzyskać moją własność.
-No proszę, oddaj mi to!
-Archer, kurwa, znowu się zaczyna! Chcesz chodzić znowu na terapię? - krzyknął, stając przede mną.
-Znowu zaczynasz tracić nad sobą kontrolę i uciekasz w używki. Nie dam cię znowu wprowadzić w ten stan, rozumiesz? Jak będzie trzeba, to podejdę z wami do tego jebanego Las Vegas. Rozumiesz? Jesteś moim bratem, martwię się o ciebie. Nie chcę cię znowu widzieć ledwo przytomnego, dlatego że znowu ktoś cię sprowokował, a ty byłeś pod wpływem alkoholu. Rozumiesz, co do ciebie mówię? - krzyknął, a ja poczułem łzę spływającą po moim policzku.
-Prze... przepraszam, nie chciałem cię znowu zawieść. Po prostu nie daję rady. Okej, nienawidzę tego, że tracę kontrolę, kurwa, nie chcę znowu do tego wracać, ale nie potrafię się ogarnąć - szepnąłem, odbierając paczkę chłopakowi. - Chodź, musimy się pozbyć ciała.

Weszliśmy do piwnicy i zabraliśmy worek. Wrzuciliśmy go do małego basenu w pomieszczeniu i zalaliśmy kwasem siarkowym. Po chwili całe ciało zostało rozpuszczone, wszystkie dowody spaliliśmy w ognisku.

•••

-Archer? - szepnęła Lee, siadając przy wyspie kuchennej.
-Co tam, myszko? - zapytałem, spoglądając na nią.
-Dlaczego to zrobiłeś?
-Ale co?
-No, próbowałeś mnie wykorzystać, chociaż mówiłam ci, że nie chcę - szepnęła, a w jej oczach zobaczyłem łzy. Zamarłem, ona naprawdę myślała, że to ja ją próbowałem zgwałcić.
-Elizabeth... - powiedziałem z przerażeniem w oczach - to nie ja! Naprawdę myślisz, że takie coś bym ci zrobił?
-Nie wiem.
-To nie byłem ja! O godzinie jedenastej wszedłem do naszej sypialni, gdzie zastałem ciebie leżącą i proszącą jakiegoś mężczyznę, aby cię zostawił, bo źle się czujesz. Nazwałaś go moim imieniem, bo nafaszerował cię pigułką gwałtu. Już się go pozbyłem, nic ci nie grozi, i bardzo przepraszam, że nie zareagowałem wcześniej - powiedziałem, podchodząc do niej. Chciałem ją przytulić, ale zauważyłem, że się wzdrygała, bała się dotyku przez tego chuja. Odsunąłem się na bezpieczną odległość, aby wiedziała, że nie mam zamiaru nic jej zrobić.

Mafia wifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz