~Rozdział 38~

44 4 1
                                    

Elizabeth

Usiadłam między spakowanymi walizkami. Zostało tylko jeszcze spakować dodatki do domu. Jutro wystawiamy ten dom na sprzedaż, za dużo złych wspomnień.

-Lee, pomogłabyś mi spakować naczynia i w ogóle te rzeczy, bo pasuje wystawić na sprzedaż - powiedział, trzymając się wystarczająco daleko.

-Tak, jasne - szepnęłam, podnosząc się. Podeszłam do szafek i zaczęłam przekładać naczynia do kartonów. Chłopak ruszył w stronę pokoi. Bardzo trzymał mnie na dystansie; z jednej strony było mi przykro, a z drugiej wiedziałam, że nie chce, abym się źle czuła z jego dotykiem i towarzystwem.

-Lee - szepnął, stając naprzeciwko mnie.

-Co, Archi? - powiedziałam, próbując się nie wzdrygnąć. Bałam się go, chociaż nie wiedziałam czemu. Przecież to mój chłopak i wiem, że mi nic nie zrobił, ale i tak się go cholernie bałam.

-Może umówię cię do psychologa? - zaproponował. - Widzę, jak się mnie kurwa boisz. Nie chcę, abyś się mnie bała, rozumiesz? Nie mam zamiaru utrzymywać cię na dystans, chociaż nic innego w tym momencie mi nie zostało. Nie chcę, żebyś się czuła zmuszona do tego, ale uważam, że tak będzie dla nas obojga lepiej.

-Zastanawiałam się, czy nie zrobilibyśmy sobie przerwy na jakiś czas. Nie chcę tego, ale też nie chcę się ciebie bać za każdym razem, jak tylko pojawiasz się w pomieszczeniu. Muszę sobie wszystko poukładać w głowie - powiedziałam, z łzami w oczach. Powoli obraz zaczął mi się rozmazywać, więc zamknęłam oczy, a po moim policzku popłynęły ciurkiem łzy.

-Mogę ostatni raz? - zapytał, na co pokiwałam głową. Chłopak złączył nasze usta w delikatnym pocałunku. Wiedziałam, że będzie mi tego brakowało.

-Ale wrócimy do siebie jeszcze? - szepnął z nadzieją w głosie.

-Mam taką nadzieję - odpowiedziałam, wracając do pakowania rzeczy. Po trzech godzinach wjechaliśmy już na pokład samolotu. Wysiedliśmy i ruszyliśmy w stronę kadłuba. Usiedliśmy w dwóch innych rzędach. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że ta podróż będzie się cholernie ciągnąć.
                     •••
-Mam dla was smutną wiadomość - zaczął Gilbert, siadając na podłokietniku fotela. - Niestety, Mona nie żyje. Zatrzymała się jej akcja serca.
Zamarłam i spojrzałam na Harrego, próbującego powstrzymać płacz, lecz mu nie wyszło. Podeszłam do niego i go przytuliłam. Chłopak ze zdziwieniem wypisanym na twarzy odwzajemnił uścisk. Gdy się odsunęłam, wróciłam do pokoju, aby odwrócić myśli od ostatnich wydarzeń. Zaczęłam sprzątać pomieszczenie. Rozglądałam się po pokoju. Już za niedługo będę tutaj sama, bo Archer się wyprowadzi. Coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że podjęłam złą decyzję. Wyciągnęłam telefon i napisałam:

Lee: Archi, mógłbyś przyjść do pokoju?

Archi: Zaraz będę. Coś się dzieje?

Nie zdążyłam nic napisać, bo chłopak wbiegł do pomieszczenia.

-Co się stało mysz... Lee? - zapytał, siadając obok mnie.

-Czy może propozycja psychologa dalej aktualna?

-Jasne, zaraz cię umówię. Coś jeszcze?

-Chyba podjęłam złą decyzję.

-Z czym?

-Nie powinnam z tobą zrywać ani robić żadnej przerwy. Przepraszam - szepnęłam ze skruchą.

-Och, Lee, spokojnie. Rozumiem cię. Wiem, że teraz będziesz się bała towarzystwa i dotyku mężczyzn, ale to nic, jasne? Wypracujemy to, tylko musisz mi pozwolić pomóc.

Pokiwałam głową.

-Mogę? - zapytał, patrząc to raz na usta, a raz w oczy.

-Tak.

Archer złączył nasze usta w pocałunku. Gdy się odsunął, szepnął:

-Mogę cię przytulić?
Zgodziłam się, przytulając go.

-Tęskniłam.

-Ja też, Lee, ja też - szepnął w moje włosy.

- to co, znów razem? - powiedziałam, spoglądając na chłopaka.

-Czekałem, aż o to zapytasz - zaśmiał się.

-Co dzisiaj jest? - spytał.

-Sobota.

-W poniedziałek jedziemy oglądać mieszkania o piętnastej - poinformował mnie, opuszczając pokój.

Mafia wifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz