Rozdział 12

3.8K 150 52
                                    

Bloom

- Bloom, ktoś dzwoni.

Jakiś cichy głos połaskotał mój bębenek uszny, na co instynktownie się wzdrygnęłam i zmrużyłam oczy. Przeciągnęłam się, czując zastygnięte kończyny.

- Jezu, Sky daj mi się chociaż raz w tym tygodniu wyspać! - krzyknęłam, marudząc i odwróciłam się na drugą stronę, wypinając do niej dupę.

Ból głowy taranował moje trzeźwe myślenie. Czułam się, jakbym wyszła po dwudziestogodzinnej jeździe pociągiem, kołysząc się na wszystkie strony świata.

- Jest poniedziałek... - Usłyszałam śmiech. Miałam ochotę ją zabić wzrokiem, ale kac po wczorajszym winie był zbyt potężny, aby mi się zachciało ruszać.

- Boże! Daj żyć! - Wtuliłam twarz do poduszki. - A kto dzwoni? - wymamrotałam. Moja ciekawość była jak zawsze ciekawska.

- Koala z wydawnictwa - Czułam jak się szczerzy. Wiedziała dobrze, że nienawidzę tej baby. Nie bez przyczyny miała przydomek Koali. Jej mózg był mały i słabo rozwinięty. Oczywiście z całym szacunkiem dla tych zwierząt, wiadome one nie są niczemu winne. Lucy, bo tak miała naprawdę na imię, była córką dyrektora generalnego wydawnictwa. Ruszała się powoli i przesypiała większość swojego dnia w gabinecie na dwudziestym czwartym piętrze, pomalowanym na niebiesko z białymi chmurkami tuż przy suficie. Robiła to o co ojciec ją prosił, tylko sęk w  tym, że zazwyczaj jej o nic nie prosił, więc siedziała przy swoim wielkim biurku i oglądała ubrania na Amazonie, malując przy tym swoje długie paznokcie, przeważnie na zielono. Dzięki niej dowiedziałam się o różnych odcieniach tego koloru.

- Boże - Wypuściłam powietrze z ust. Czułam, że będzie opierdol ale taki problem... to nie problem. - Daj to. - Wystawiłam rękę, wyczekując na telefon. Gdy poczułam urządzenie w ręce, przystawiłam go do ucha. - Słucham?

- Bloom, nie dostałam tekstu od Bringen. Chciałam dziś wysłać książkę do ostatecznej korekty - zaszczebiotała karcąco. Już wyobrażałam sobie jej skośne oczy, świdrujące mnie z góry na dół. Poczułam gęsią skórkę na rękach.

Jednak po sekundzie zaczęłam się śmiać w myślach. Bringen zmieniała tekst po korekcie z dziesięć razy, a zakończenie? Ze sto albo więcej. Poza tym nigdy nie sądziłam, że istnieją pisarze, którzy nie potrafią pisać. Po poznaniu Sary Bringen i jej... notatek, śmiało mogę przyznać, że takie przypadki się zdarzają. Po prostu pieniądze rządzą światem.

- Tak wiem, przepraszam, dostałam jakiegoś wirusa pokarmowego. - Co tu dużo tłumaczyć, fantazje z Frostem w roli głównej wykończyły moją głowę. A dzisiejszy sen? To dopiero hit. Nie ma to jak rzygać przy Pierdolonym Ideale. W sumie po krótkim zastanowieniu, dobrze, że to tylko sen. Chyba spaliłabym się ze wstydu i spierdoliła na Antarktydę, nawet jeśli miałabym tam kicać pół swojego życia. - Zaraz to poprawię.

- Bloom, w sumie to... - zawahała się na krótko. Zamruczała do telefonu, jakby nie wiedziała jak ugryźć temat. Robiła to zbyt często. W rozwiązywaniu problemów była fatalna i zazwyczaj musiałam po niej „sprzątać". - Dzwonię, bo mamy kryzysową sytuację, menedżerka Sary Bringen zachorowała. Prawdopodobnie będziesz musiała z nią lecieć na targi do Nowego Jorku - wydukała jednym tchem.

- Co? - Natychmiast się obudziłam i usiadłam na łóżku. Nie było to rozsądne, bo od razu poczułam ciężki głaz zamiast głowy. - To może Alex? Już wielokrotnie zastępował menadżerów.

- Jego córka na dniach ma przyjść na świat. - Słyszałam jej ciche obcasy w tle. Zapewne miała włączony głośnomówiący i spacerowała po tej bardzo drogiej marmurowej podłodze, którą musieli wymienić dwa lata temu, bo panele winylowe nie pasowały do jej standardów... - Wziął już nawet wolne od wczoraj. Wiesz, to jego pierwsze dziecko, a żona bardzo stresuje się cesarskim cięciem. Boże! To przerażające.

Po prostu ideał [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz