Nie wyrażał już ani trochę więcej sprzeciwu, gdy Vasillas zabrał go do siebie. Przestał nawet udawać, że jest na niego obrażony, wyzbył się urazy o niesienie go jak worek ziemniaków. Nie zapomni o tym upokorzeniu, ale postanowił nie gniewać się za bardzo, bo nie widział sensu w ciągnięciu tego w nieskończoność. Wciąż był odrobinę oburzony takim traktowaniem, ale nie zamierzał wyjść na obrażone dziecko, więc wolał choć raz odpuścić. W końcu sam też trochę (a nawet więcej niż trochę) zawinił. Przecież to jego decyzje doprowadziły do tych zdarzeń. Dlatego nie widział sensu w dalszym roztrząsaniu tego. Skoro Charles był w stanie wybaczyć mu jego zachowanie i odrzucić to w zapomnienie, on też mógł to zrobić.
Jednak w trakcie drogi do mieszkania policjanta w jego głowie pojawił się cień wątpliwości. Przez umysł przemknęła nagle obawa, którą od razu starał się zabić, zdusić w zarodku. Trzeba było to stłamsić, zanim zmieni się w panikę albo pojawi się więcej zupełnie niepotrzebnych i do tego okropnie pesymistycznych scenariuszy.
Nie mógł ciągle myśleć o tym, że niemożliwością było go kochać, że był kompletnie bezwartościowy i nie zasługiwał na czyjąś miłość. Nie mógł powtarzać sobie, że tym związkiem popsuje jedynie życie Charlesowi. Nie mógł nadal podejrzewać, że ten chciał go tylko wykorzystać. Czas w końcu wziąć się w garść, o ile kiedykolwiek mu się to uda...
Zdecydowanie już za długo bał się swoich własnych uczuć i trzymał go na dystans, snując swoje bezpodstawne podejrzenia i mało optymistyczne wizje. Zbyt dużo czasu starał się być z dala od niego, próbując go chronić, choć tak bardzo chciał zostać otoczony jego ramionami, poczuć bijące od niego ciepło i zasnąć u jego boku. Nie był nawet w stanie zaprzeczyć, że pragnął jedynie mieć go jak najbliżej siebie i oznajmić całemu światu, że jest z nim w związku. Wciąż trochę się obawiał i ten niepokój zalegał na dnie jego serca, nie dając normalnie funkcjonować. Martwiło go wszystko – sprawa z Riverą; tak spokojna reakcja Blacka na ich związek; sama ich relacja, którą on bał się popsuć. Było tego oczywiście o wiele więcej, ale w tym momencie to wzbudzało największy niepokój. Nie mógł jednak dać temu wszystkiemu wygrać. Nie było opcji, żeby strach pokonał go po raz kolejny.
Nie chciał unikać Charlesa, wystawiać jego cierpliwość na kolejną próbę i udawać, że jest mu on obojętny. Naprawdę tego nie chciał, ale czasem myślał, że może tak byłoby lepiej.
Prawda była jednak taka, że strasznie cierpiał przez ostatnie dni, gdy starał się go unikać i znów trzymać na dystans. Nie potrafił być z dala od niego na dłużej i bardzo go potrzebował.
Dlatego teraz ślepo mu zaufał i starał się nie myśleć o niczym nieprzyjemnym. Wszystkie te obawy i lęki spychał w bezdenną otchłań z prośbą, aby już więcej nie wracały i po prostu zostawiły go w spokoju. Ciągła podejrzliwość i strach do niczego go nie doprowadzą.
– Jesteś głodny? – zapytał Charles zaraz po tym, jak weszli do jego mieszkania. Klucze od samochodu odłożył na półścianek.
– Nie – odpowiedział mu Will bez większego namysłu. Być może przydałoby się, żeby coś zjadł, ale czuł, że nie da rady nic przełknąć. Jeszcze nie czuł głodu, choć od dobrych kilku godzin nie miał nic w ustach.
Vasillas popatrzył na niego przez chwilę, zastanawiając się czy powinien jednak zrobić większą porcję. Podejrzewał, że jego chłopak w pracy nie miał zbyt wiele czasu na jedzenie.
– Możesz jeszcze zmienić zdanie. Ja idę zrobić jajecznicę, bo umieram z głodu.
– Pomóc ci? – zaproponował Will, gdy szli do kuchni.
Czuł się zaszczycony, skoro sam Cień oferował mu pomóc w robieniu jedzenia. Czym taki zwykły śmiertelnik, jak on zasłużył sobie na takie wyróżnienie otrzymane od Ósmego Cudu Świata? Czy powinien składać mu hołdy i okazać wdzięczność za tę propozycję?
CZYTASZ
⭒˚.⋆ Cień ⋆˚.⭒| BL |
AcciónPozorna stabilność zaczyna się powoli rozpadać. Will musi poradzić sobie nie tylko z nieprzyjemnymi zdarzeniami, które mają miejsce z jego udziałem, ale także nawiedzają go wciąż demony przeszłości. Wszystko staje się coraz bardziej nieznośne, a jak...