~17: Spłoszona sarenka~

19 2 14
                                    

Zastanawiając się jak w ogóle mogło do tego dojść, siedział spokojnie i obserwował ciepło parujące nad gorącą czekoladą. Dlaczego on się na to zgodził? Chwilowy zanik mózgu? Czyżby znowu? Ostatnio chyba zdarzało mu się to częściej niż zwykle i zaczynało to być niepokojące. Właśnie teraz, gdy potrzebował pewnych decyzji, bez najmniejszych zawahań, przemyślenia wszystkiego i stworzenia sobie idealnego planu, zaczynał się bardziej mylić i działać spontanicznie, co było do niego niepodobne. To mogło wszystko zniszczyć i to dosłownie. Jeśli jakoś zdradzi się przed Vasillasem z czymkolwiek, co ten mógłby wykorzystać w sprawie przeciwko Nathanielowi, nie dość że pogrąży Szefa, to jeszcze i siebie. Stałby się wtedy wyrzutkiem dla wszystkich – zdrajcą nocnego świata, podejrzanym dla policji. Takiej sytuacji wolałby unikać, bo z bagna takiego rodzaju raczej już by się nie wydostał. Tak więc, trzeba działać ostrożnie. Tylko jak, skoro jeden głupi pies doprowadzał go do takiego stanu, że nie mógł się w sobie pozbierać i myśleć racjonalnie? Chyba podświadomość dawała mu tym znak, że Vasillas jest dla niego zagrożeniem. Cały system nerwowy alarmował go, że zbliża się niebezpieczeństwo. Albo po prostu był zbyt głupi, żeby sobie z nim poradzić. Wszystko było możliwe.

– O czym tak myślisz? – zapytał glina, który z brodą opartą na swojej dłoni, wpatrywał się w niego.

Will zamrugał, nie rozumiejąc początkowo pytania, które wyrwało go z zamyślenia i planowania jak pozbyć się pewnego natręta.

O tobie – pomyślał. – Niestety i to bardzo ironicznie.

– O niczym ważnym – powiedział na głos. Nie skłamał. Vasillas nie był ani trochę istotny.

Rozejrzał się po sali. Oprócz nich była tu tylko jedna parka, składająca się z dwóch młodych kobiet, które prowadziły ożywioną rozmowę, śmiejąc się co jakiś czas głośno. Ewidentnie przyszły tutaj, żeby zjeść albo napić się czegoś słodkiego i wymienić ploteczkami zebranymi z całego dnia (a może nawet tygodnia).

Było tutaj spokojnie i dość cicho, nie licząc głosów wspomnianych kobiet oraz wydobywającej się z głośników spokojnej muzyki. Oni obaj usadowieni zaraz przy oknie, mieli widok na chodnik, po którym szybkim krokiem przechodzili się ludzie, dalej znajdowała się rzeka, a za nią park. Drzewa pozbawione liści wyrastały spod ziemi, przypominając mu jego koszmary o ciemnym lesie. Śnieg zalegający na ziemi lśnił w świetle lamp.

– Jest ładnie – stwierdził Vasillas. Podążając wzrokiem za spojrzeniem swojego towarzysza.

– Nienawidzę zimy – odezwał się Will, krzywiąc się i przenosząc podirytowane spojrzenia na niego.

– Sporo osób podziela tę opinię, ale zima ma swój urok. – Westchnął, a Moore obserwował go uważnie, gdy ten zawiesił na nim wzrok. – Niektóre rzeczy pozornie nie są wcale ładne, ale gdy już uda ci się spojrzeć głębiej, odkrywasz prawdziwe piękno.

– Jesteś filozofem? – zapytał Will, ściągając brwi.

– Nie, ale jeśli chcesz, mogę się postarać i... – Puścił mu oczko, uśmiechając się przy tym.

Z ust Willa wydobyło się jedynie westchnienie, a następnie chłopak przewrócił oczami i ścisnął dwoma palcami lewej dłoni nasadę nosa. Przymknął powieki i wyobrażał sobie, że Vasillasa wcale tu nie ma, a nawet lepiej – taka osoba nie istnieje!

– Rozumiem, że nie chcesz – podsumował, śmiejąc się i nic sobie nie robiąc z reakcji brata Larissy.

– Mam ochotę utopić cię w rzecze – takimi słowami raczył go zaszczycić, spoglądając na niego, nie ukrywając niezadowolenia – ale zamarzła z wierzchu.

⭒˚.⋆ Cień ⋆˚.⭒| BL |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz