Rozdział 28

153 14 38
                                    

Można by pomyśleć, że to słońce świecące na śpiące powieki Taehyunga, śpiew ptaków dobiegający z uchylonego okna albo owad uderzający w szybę, go obudziły. Tak naprawdę, zrobił to kamień rzucony w okno oraz niewyraźne, acz słyszalne rozmowy gdzieś na zewnątrz. Początkowo, czarnowłosy planował sprawdzić, co to takiego, ale po szybkim zdecydowaniu, że zwyczajnie nie chce mu się wstawać z łóżka, został na miejscu. Dopiero po kilku minutach zdążył rozbudzić się patrzeniem w sufit na tyle, by nie móc już ponownie zasnąć. 

Niechętnie wygrzebał się z pościeli, mruknął coś niezrozumiale, zgarnął przygotowany wczoraj stos ciuchów i skierował do łazienki. Było ich w tym domu tyle, że Tae miał nawet swoją własną i nie musiał się w niej zamykać. Ubrał na siebie czarne, potargane dżinsy z dziurami na kolanach i koszulę w kolorze grynszpanu, obmył twarz zimną wodą i ładnie ułożył włosy. Czując burczenie w brzuchu, skierował się na dół, do kuchni, a już na schodach usłyszał urywki dosyć głośnej rozmowy Jungkooka i Woojina. Swoją drogą, blondwłosy ochroniarz już nie zawsze stał pod drzwiami Kima w nocy, chociaż nic nie wskazywało na to, aby kiedykolwiek spał. Natomiast brunet rzeczywiście musiał mieć problemy ze snem i być na nogach już od wielu godzin. 

- Do cholery, masz rację, nie wystarczy ci? Nie lubię Taehyunga, ja... - urwał gwałtownie, a czarnowłosy poczuł delikatne ukłucie w sercu. 

Był dosyć naiwną osobą i z czasem dał się zwieść Junggukowi tylko po to, by teraz usłyszeć, że jednak nie jest tu lubiany? W takim razie, czemu Jeon nadal go tu trzyma?

Kilka sekund zajęło mu zrozumienie, dlaczego chłopak tak nagle przerwał swoją wypowiedź, bo zaraz dało się usłyszeć brutalne trzaśnięcie drzwiami, a w salonie wybuchł gwar. Zdecydowanie było tam więcej niż dwie osoby. Tae wstrzymał oddech, gdy usłyszał doskonale znany mu głos. Z jednej strony marzył, żeby to była prawda, z drugiej - to by jednak była tragedia. 

Popędził resztą schodów na dół, przeskakując co drugi stopień i zatrzymał się, prawie wywracając, gdy jego oczom ukazało się to, na co tak długo czekał, a co teraz go przerażało. 

Wzdłuż ścian obszernego salonu ustawiło się chyba z pięćdziesięciu mężczyzn i kobiet, tworząc półkole. Każda z tych osób miała skupiony wyraz twarzy, jakby w każdej chwili mogli rzucić się na swój cel i rozszarpać go gołymi rękoma. Wszyscy mieli w rękach pistolety, i to nie byle jakie, bo widoczne było, że jakieś bardzo dobre modele. Lufa każdej broni była wycelowana w, stojących na samym środku pomieszczenia, Woojina i Jungkooka, którzy oczami ciskali gromy w stronę nieznajomych i również trzymali po broni wycelowanej w...

Jimina. 

Tak, różowowłosy stał na przedzie swojej armii z dumnym i wyzywającym spojrzeniem, a po jego bokach stali Min Yoongi i Kim Joon we własnej osobie. Chwila, ojciec Taehyunga?! Ten jednak jako jedyny zdawał się mieć całą sytuację w głębokim poważaniu, a ręce trzymał skrzyżowane za plecami. 

Zanim ktokolwiek zdążył chociaż drgnąć, Tae rzucił się między Jeona, którego chciał chronić przed strzałem Parka, oraz Parka, którego chciał chronić przed strzałem Jeona. Bruneta, który stał bliżej, złapał za rękaw koszulki i wycelował jego broń w podłogę. W oczach wyższego błyszczała czysta furia i Kim był pewien, że mógłby skoczyć w tą falę uzbrojonych ludzi bez żadnej ochrony, i i tak pozabijałby połowę z nich. 

- Taehyung! - niedowierzający krzyk Jimina odbił się echem po pokoju - Myślałem, że nie żyjesz!  Odsuń się od tego psychopaty!

- Nie, Jimin, odłóż broń i każ wszystkim ją odłożyć! 

- On cię zabije, jeśli to zrobię! 

- Jungkook mnie nie skrzywdzi, pogad- przerwał w połowie słowa, ponieważ chłopak, którego trzymał za rękaw, warknął gardłowo i ruszył na różowowłosego - Nie, stój! Uspokój się! Uspokójcie się wszyscy! - najmocniej, jak potrafił, popchnął współlokatora z powrotem do tyłu i przytrzymał w miejscu, wbijając mu paznokcie w skórę, jednak ten nie przejmował się bólem. 

Love On Command - KookTaeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz