Zeszyt i rozterki miłosne

550 19 9
                                    

                               ROSEMARY

Od moich urodzin minęły już dwa tygodnie. A ja nadal byłam ucieszona z imprezy niespodzianki. Nie spodziewałam się, że moi przyjaciele tak to ogarną. Cieszyłam się, że ich miałam i oczywiście mojego chłopaka. Jack dał mi przepiękną bransoletkę, ale także śliczny bukiet słoneczników.

Wstałam z niechęcią jak zawsze i zeszłam po schodach zastając w salonie Patricka, który oglądał telewizję i jadł płatki z mlekiem.

-Hej.-powiedziałam przecierając twarz.

-Hej siora.-odparł przeżuwając płatki.

Przeszłam obok kanapy kierując się w stronę kuchni. Kiedy już tam byłam zrobiłam sobie szybko tosty z awokado i mrożoną kawę. W Miami dzisiaj było strasznie duszno, więc potrzebowałam ochłodzenia.

Podczas jedzenia posiłku popisałam chwilę z Jackiem przez wiadomości, a kiedy już zjadłam postanowiłam się ogarnąć. W międzyczasie Patrick pojechał na studia, a ja zostałam w domu sama. Rodzice znów byli w delegacji, co trochę mnie smuciło.

Ostatnio mieli mniej czasu dla naszej dwójki, z resztą jak zawsze. Cieszyłam się, że zapewniali nam wygodne życie. Mieliśmy wielki dom, domek letniskowy i zawsze było ich na wszystko stać. Żyliśmy na wysokim poziomie i razem z moim bratem wiedzieliśmy, że nie musimy się martwić o pieniądze.

Westchnęłam zapinając koszulę w mundurku, a potem poprawiając spódniczkę. Poprawiłam moje okulary, które jak zwykle spoczywały na moim nosie. Lubiłam siebie w okularach, dodawały mi uroku, ale czasami były niewygodne. Dodatkowo zapięłam naszyjnik od Bell, który idealnie pasował do moich kolczyków od rodziców, które przysłali mi na moje urodziny.

Niestety nie miałam prawa jazdy, kilka razy podchodziłam do testów, ale zawsze mało mi brakowało do uzyskania dobrego wyniku. W konsekwencji musiałam codziennie rano męczyć się w ciasnym autobusie z mieszkańcami Miami.

Patrick miał inne godziny nauki niż ja, więc niestety nie mógł mnie wozić. Czasami jak kończyliśmy o tej samej porze to pode mnie podjeżdżał. Najczęściej moim środkiem transportu był właśnie miejski autobus.

Miałam jeszcze kilkanaście minut, więc stwierdziłam, że poczytam coś z moich książek od fizyki. Od zawsze wiązałam z nią przyszłość, od pierwszej lekcji w szkole, wiedziałam, że to jest coś co chcę robić w życiu. Zawsze przy sobie miałam jakiś podręcznik, w sumie nie wiem dlaczego.

Po lekcjach w czwartki zostawałam na spotkanie koła fizycznego. Dzisiaj także miałam zamiar iść na spotkanie.

Zamknęłam książkę i włożyłam ją do plecaka. Zeszłam po schodach, a potem robiłam sobie szybko drugie śniadanie do szkoły. Szybkim krokiem wyszłam z domu w moich czarnych trampkach. Przystanek miałam jakieś kilka minut stąd, więc nie szłam jakoś bardzo długo.

Siadłam na ławce i czekałam aż bus przyjedzie. Jak zawsze się spóźniał więc z nerwami wypatrywałam pojazdu. Minęło już kilka minut, a autobus się nie zjawił. Zerknęłam na godzinę, która pokazywała, że zostało mi równe dziesięć minut. Zadzwoniłam szybko do Phoenixa, czy nie chciałby zostać moim szoferem i nie kryłam swojego szczęścia kiedy się zgodził.

Po kilku minutach blondyn podjechał pod przystanek i jechał do szkoły z prędkością światła. Tak się składało, że oboje mieliśmy pierwszą historię więc kiedy weszliśmy do budynku biegliśmy przez korytarz. Były dwie minuty po dzwonku. Nie miałam w zwyczaju się spóźniać, kilka razy uciekł mi autobus, ale to nie moja wina, że to ustrojstwo jeździ w cały świat. Raz się spóźnia, drugi raz jest przed czasem. I jak tu nie zwariować?

Âme noireOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz