Strata kogoś to okropny ból, szczególnie kogoś kogo znało się całe życie.

264 14 40
                                    

*POV:Nya*

Poszłam do swojego pokoju i usiadłam na fotelu, biorąc do ręki pierwszą lepszą książkę.
Ale kompletnie nie mogłam się na niej skupić, w mojej głowie cały czas był stan Kai'a. I w ogóle sam on. Chciałam mu pomóc, jestem przecież jego siostrą. Lecz on odmawia pomocy, uważa, że nic mu nie jest. Czy on myśli, że ja jestem jakaś głupia? Widzę jak z nim jest źle... Najgorzej przeżył odejście Lloyda, ale ja się mu wcale nie dziwię.

Strata kogoś to okropny ból, szczególnie kogoś kogo znało się całe życie.
^
|
(Znam ten ból, nadal tęsknie, ciociu.- od autorki)

Znaczy.. Lloyd i Kai nie znali się od początku ale poznali się gdy Lloyd był jeszcze dzieciakiem.
Mogliby jeszcze tyle razem zrobić... wszyscy mogliśmy. Chciałabym winić Garmadona, ale to Misako miała zginąć, a nie Lloyd. Ale w młodym coś pękło, więc uratował matkę, która i tak chwile po nim sama odeszła.

Nikt oprócz Wu nie przejął się za bardzo jej śmiercią.

No ale co się dziwić, większość z nas nie przepadała z nią. Nie wiem dlaczego Wu tak ją ,,kochał".

Z tego całego myślenia wyrwał mnie mój yang, Jay.
-Hej-przywitał się i dał mi buziaka w skroń.
-Hej-odpowiedziałam i uśmiechnęłam się.
-Jak z Kai'em?-zapytał.
-Słabo. Nie widzę zmian- westchnęłam.
-Będzie dobrze... musi być-powiedział i zamknął mnie w uścisku. Wyczułam od niego piękne perfumy, a przytulas dodawał mi otuchy. Niby taki mały gest, a czułam się przy nim jakoś tak bezpieczniej... jakby właśnie ktoś chronił mnie przed wszelką krzywdą na tym świecie... I możliwe, że tak było. Po ostatnich akcjach z Garmadonem wszyscy byliśmy wstrząśnięci.
I muszę przyznać, że sama okropnie tęskniłam za Lloydem, ale starałam się być silna. Nie chciałam doprowadzać się do takiego stanu co mój brat. Wszyscy chcieliśmy mu pomóc, ale jak się pewnie domyślacie to tylko Lloyda by posłuchał, bo sama dobrze pamiętam jak Kai klękał przy Lloydzie i dosłownie błagał go aby coś zjadł...albo aby się nie samo0kaleczał....

Kai cały czas był taki.. spięty..

Było mi go tak szkoda... W głowie cały czas słyszałam jego krzyk, bo gdy dowiedział się, że Lloyd nie żyję to wydarł się najmocniej jak potrafił... Wiedział, że już nie ma dla niego ratunku.. A na drugi dzień strasznie bolało go gardło.
-Mam nadzieję..-odparłam.-Chcę mu pomóc, ale on nie chcę mojej pomocy..
-Przeżył stratę ,,brata"...-zauważył Jay.-To dla niego za dużo.
-Chcę aby było jak dawniej..-zaczęłam.-Aby Lloyd żył i biegał z Kai'em po klasztorze. Obaj uśmiechnięci... Chcę aby on tutaj po prostu był i żeby wszystko było dobrze.. Chcę..

Zaczęłam płakać.
-Już, spokojnie-szepnął Jay i objął mnie.-Cii..nie wymieniaj dalej, narobisz sobie większej krzywdy psychicznej.

Krzywdy..psychicznej?..
W sumie miał rację.. Krzywdziłam swoją psychikę.

Kiwnęłam głową i przycisnęłam policzek do klatki piersiowej.
-Spokojnie-powtórzył.-Uspokój się, chcesz coś do picia?

Kiwnęłam głową, dając mu do zrozumienia, że nie chcę.
-Okej...-powiedział Jay.-To może odpoczniesz, hm? Przyda ci się odpoczynek.
-Tak zrobię...-odparłam.
-Zostawię cię samą, abyś miała spokój-zaproponował.
-Właściwie to... wolałabym żebyś położył się ze mną-odpowiedziałam.
-Oh...-zaczął.-Jasne, jeśli tak ci będzie lepiej to oczywiście.

Położyliśmy się i w miarę uspokojona zasnęłam.

Na zawsze razem || Lloyd Montgomery Garmadon - III tom Fałszywego UśmiechuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz