ROZDZIAŁ PIERWSZY

58 5 0
                                    


Kopnęłam spod stóp mały, kanciasty kamyczek, a ten z siłą uderzenia potoczył się kilkanaście metrów dalej

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Kopnęłam spod stóp mały, kanciasty kamyczek, a ten z siłą uderzenia potoczył się kilkanaście metrów dalej. Miałam paskudny humor, paskudny poranek i jakby kto pytał, to również paskudne ostatnie kilka miesięcy. Na całe szczęście – mało kto pytał. Nie wiem, jak w kilku słowach miałabym podsumować zżerający mnie wewnętrznie od dłuższego czasu koszmar. Nawet gest poderżnięcia sobie gardła tego dobrze nie podsumowywał.

Nie. Ja dostałam włócznią prosto w serce.

A skoro tak się stało to powinno już dawno nie być mnie na tym świecie, jednak jakimś cudem każdego ranka budzę się jak gdyby nigdy nic. Kiedy myślę sobie, że to koniec cierpień i nigdy więcej nie będę musiała widzieć tej twarzy, nastaje dzień, a ja wracam do swojej nędznej rutyny, dalej zastanawiając się po cichu "Dlaczego?".

— Wyglądasz tragicznie.

Ot, komplement z samego rana. Zerknęłam na stojącą za moimi plecami Callę, trzymając drzwiczki od samochodu.

Miałam ochotę pomasować miejsce, w którym grot zetknął się z moją skórą. Ale doskonale wiedziałam, że nic z tego nie wydarzyło się naprawdę i na ciele nie znajdę ani pół siniaka. Jedyna rzecz, która wydawała się być prawdziwa, był ból, a także świadomość, że będę musiała to przeżyć ponownie.

— Gorzej niż zwykle — dodała, przyglądając się dokładniej mojej twarzy. Nie wiem, co bardziej mogło ją przerazić. Szara, bez blasku skóra, wory pod oczami czy przekrwione oczy. Wyglądałam jak gnijąca panna młoda, która przeszła do świata rzeczywistego.

— Tak się czuję — odparłam, sprawdzając, czy wszystko wzięłam. Nie brałam ze sobą za wiele rzeczy. Zużyty notes, mini kosmetyczka, portfel i kilka długopisów wypełniały czarną materiałową torbę bez napisów, a w tylną kieszeń spodni wepchnęłam swój telefon. Nie potrzebowałam nic więcej. Jeśli jakimś cudem uda mi się skupić na zajęciach na tyle aby coś zapamiętać, miałam pewność, że i tak potem mi to wyleci z głowy. A robienie notatek i tak nudziło mnie po kilkunastu minutach.

Nie kłamałam, mówiąc o swoim samopoczuciu. Brak odpowiedniej ilości snu zrobił swoje i od dłuższego czasu czułam się jak zombie. Mój mózg nie działał tak, jak powinien, a akurat dzisiaj mógłby, bo miałam kolejny test, na który niewiele się uczyłam.

— Dalej męczą się koszmary? — spytała stroskanym głosem, choć jego ton bardziej przypominał stwierdzenie. Poprawiła spadającą z ramienia torebkę, gdy pokiwałam głową. Od kiedy tylko wtajemniczyłam ją w pojawianie się tych nieprzyjemnych snów, informowałam ją o wszystkim.

Oczywiście nie podzielała mojej rezerwy, tylko wręcz odwrotnie, ciągnęło ją do tych groźnych kreatur jeszcze bardziej.

— A wzięłaś leki?

Nawet nie wiedziałam skąd w niej tyle uwielbienia. Anioły były na naszym świecie od zawsze. Wspólnie zajmowaliśmy ten sam teren, jednak oni żyli własnym rytmem, my żyliśmy własnym rytmem. Byliśmy jak dwa nigdy nieprzecinające się nurty, każde płynące swoim tempem. Ciężko byłoby współgrać w innym układzie niż ten, gdy oni żyli setki, tysiące lat, przeciętnie będąc kilkakrotnie silniejszym od niedźwiedzia, a do tego szybkim jak lampart. Ich wiedza, zasady i ogólne obycie było tak diametralne różne od naszego, że wspólna egzystencja był możliwa tylko kiedy oni byli gdzieś tam, a my gdzieś tutaj.

SKRZYDŁA ŚNIEGU I ZŁOTA #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz