Wśród społeczności anielskiej wzrasta niepokój, gdy po raz kolejny podczas większych spotkań towarzyskich, dochodzi do ataków z użyciem materiałów wybuchowych. Mikael, jako głowa rządząca Ethelem, musi się jak najszybciej dowiedzieć kto za tym stoi...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Kolejne trzy dni minęły jakby ktoś wcisnął przycisk przewiń.
Nigdy w swoim życiu nie byłam bardziej zaangażowana w jakieś zajęcie, jak kiedy Dafne uczyła mnie opatrywać i opiekować się Idumą. Dziwne poczucie winy mnie nie opuszczało, a przyczynianie się do ozdrowienia małego aniołka w pewien sposób je leczyło. Oczywiście, mogłam siedzieć przy nim tylko, gdy uśpiony odpowiednim naparem z ziół leżał w łóżku. Gdy tylko zaczynał otwierać oczy, musiałam szybko uciekać, by mnie nie zobaczył. Jednym z powodów było to, że mój widok mógł wywołać w nim reakcję na traumę. Drugim i ważniejszym powodem, dla którego nie pozwalali mi się z nim widywać, była zasada siedemdziesięciu lat. Młode anioły mogły socjalizować się z nie—aniołami dopiero po upłynięciu siedemdziesięciu lat, by znajomość i szybka śmierć osobnika ludzkiego nie wpłynęła negatywnie na psychikę danego anioła.
Dużą część tych trzech dni spędziłam więc przyglądając się śpiącemu Idumie i licząc, że jak najszybciej dojdzie do siebie. Wiedziałam, że nigdy więcej go nie spotkam. Nigdy nie dowiem się, jakim będzie aniołem, gdy dorośnie. Czy przeżycia w młodym wieku nie doprowadzą go na skraj, na którym znalazł się Herkus.
Zanim Iduma osiągnie siedemdziesiąt lat, mnie już nie będzie na tym świecie. Myśli te napawały mnie smutkiem. Chciałam zobaczyć, czy uda mu się wyrosnąć i latać tak samo pięknie, jak potrafiły to inne anioły.
Zawiązałam ostatni bandaż na dłoni leżącego chłopca i pocałowałam go w czoło. Ostatni raz.
Z ciężkim sercem musiałam go opuścić. Dafne zabierała go ze sobą, gdziekolwiek planowała teraz się udać, a ja musiałam wyjść z lecznicy razem z Nathanaelem. Kiedy zabrakło Herkusa, zabrakło także Gwardii. Póki nie znajdą nowego anioła, który będzie panował nad Livetem, tak naprawdę nie miałam co robić. Nie miałam domu, do którego mogłabym wrócić. Rodziny, u której mogłabym zostać. Byłam sama.
Chociaż, ku mojemu zdziwieniu, Archanioł zdawał się uznać, że ma co do mnie plany i zdecydował się mną zająć. Z samego rana ponownie odwiedził mnie w moim pokoju, każąc przygotować się do podróży. Zabierał mnie ze sobą, gdziekolwiek miało to być, a ja z braku lepszego wyboru, nie zamierzałam odmawiać. Nie wiedziałam nawet, czy mogłam odmówić.
Spakowałam wszystkie swoje rzeczy — czego było naprawdę niewiele, dosłownie jeden mundur strażnika i kilka narzędzi medycznych do opatrywania rany na boku, które podarowała mi Dafne — i zebrałam się do wyjścia. Nathanael obiecał mi, że będzie czekać przy głównych drzwiach, więc to w tamtą stronę się skierowałam.
Gdy go znalazłam, rozmawiał z innym aniołem. Ubranie tego drugiego wskazywało wyższy stopień straży. Specjalnie dobraną jednostkę wśród anielskiej części społeczeństwa, która zajmowała się tymi najtrudniejszymi zadaniami. Byli sprawczą ręką Gremium Archaniołów.
Nazywali ich Legionem.
Ten Legionista nie chował swoich skrzydeł, choć większość zwykle wolała się nimi nie obnosić. Jego były brązowe z kilkoma pasami czarnych i białych cętek, przypominając futro drapieżnika. Gęste włosy koloru ciemnej lwiej grzywy miał skręcone w dredy i związane rzemykiem, a kocie spojrzenie natarczywie wbijał w stojącego przed nim Nathanaela. Był wyższy od Archanioła o pół głowy, a do tego potężniejszy ciałem.