ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY

24 4 0
                                    

Nie chciałam tego pamiętać

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Nie chciałam tego pamiętać. Nie chciałam sobie przypominać, jak to było, gdy osoba, której bezwarunkowo ufałam całą sobą, wcale nie była tym, kim sądziłam, że będzie.

Dorastałam w przekonaniu, że była dobrą anielicą. Prawą. Sprawiedliwą. Nie było nikogo z sercem tak pełnym dobroci jak ona. Wszyscy mieszkańcy wioski wielbili ją pod Niebiosa. Sprowadzali drogie prezenty i w zamian za ochronę, dbali, by wszystkiego miała pod dostatkiem. Jej magiczne dłonie leczyły schorowanych ludzi, poprawiały żywotność ludności i czyniły cuda, które przeciętnemu człowiekowi się nie śniły.

Żyłam w przekonaniu, że za wszystko co dla mnie i dla innych robiła, byłabym w stanie oddać życie.

Nie wiedziałam jednak, że to właśnie był jej plan od samego początku.

Co tydzień schodziłyśmy krętymi korytarzami podziemi jej świątyni do miejsca, które trzymała w tajemnicy przed światem. Nie było z nami już Aileen, która mogłaby temu zabiec. Ja wpatrywałam się w Sharon jak w boski obrazek, a ona wiedziała, że może ze mną zrobić co tylko jej się podoba.

Mam marzenie.

Często to powtarzała. Nigdy niestety nie rozwijała swojej myśli, wzrokiem nieobecnie sunąc po pomieszczeniu. Zatrzymywała się na płótnie oprawonym w najdroższą na ziemi, pięknie zdobioną ramę i godzinami wpatrywała w jego zawartość, jakby liczyła, że się urzeczywistni.

Kiedyś świat wróci na swoje miejsce.

To słyszam równie często. Kiedy żegnała uzdrowionych mieszkańców wioski. Kiedy wracała z całonocnych podróży z drugiego końca kontynentu. Kiedy po raz setny musiała naprawiać zniszczoną przez ludzkość naturę. Pchała życie w pocięte krzewy, w zgniłe plony, w martwe pławice ryb. Wyciągała z siebie całą energię i oddawała ją światu, sama spędzając nieskończone godziny z bólem głowy i zmęczeniem.

Pozwalała, by cała jej moc, uchodząc z ciała, zabierała po kolei kawałki jej serca.

Raz tylko trochę, raz pełne garście.

Pozostawała tylko ciemność. Pełna cierpienia pustka. A w tej niedoli czasami kiełkowała myśl, że może być inaczej.

Przyglądałam się jej przemianie. Jednocześnie współczułam każdej emocji, która ją katowała. Chciałam zabrać to wszystko i schować w sobie. By Sharon dalej mogła nieść pomoc i dobroć dla innych. By dalej świeciła energią i dawała przykład.

Zupełnie tak, jak sobie zaplanowała.

Ponownie przed moimi oczami stanął obraz z koszmarów. Gra świateł i cieni przedstawiała anioła jako męczennika. Nie powinien był wtedy zginąć. Rozdzierał go ból i cierpienie, piękne skrzydła przywodzące na myśl błękit, szarość i biel ośnieżonych gór, nabite na dwa wystające konary. Drzewo poplamione jego ciepłą krwią. Tak jasną, jakby same Niebiosa zostały zaklęte w jego żyły. Skóra popękana w miejscach gdzie dziewięć ostrzy przebijało go na wylot i przytrzymywało rozwarte jak przy operacji ciało. Gdzie dziesiąte ostrze utknęło w sercu i zatrzymało bieg życia.

SKRZYDŁA ŚNIEGU I ZŁOTA #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz