Nicolas
Nie mogłem wytrzymać je gadania. Siedziałem z nią pięć minut, a już miałem dość. Opowiadała tylko i wyłącznie o sobie, a gdy pytałem się, gdzie jest Sophie, to mnie zbywała. Już raz próbowałem wstać i iść jej szukać, ale nie pozwoliła mi. Od razu posadziła mnie z powrotem na siedzenie. Na prawdę chciałem wyjść, ale gdy zobaczyłem, jak telefon Madeline się rozświetla, a na ekranie pokazuje się ikonka banku, a zaraz potem jej telefon zaczyna dzwonić, wiedziałem, że muszę ją czymś zająć. Właściwie to nie miałem dużo roboty, bo ona zagadywała nas oboje, nawet nie patrząc w stronę komórki. Na moje szczęście po niecałych dwóch minutach to mój telefon zaczął dzwonić. Bez słowa wstałem, ignorując kobietę, która mnie wołała i idąc w stronę wyjścia z sali, odebrałem.
- Skończyłam. - powiedziała Alice.
- Cudownie. Już wychodzimy. - odpowiedziałem i rozłączyłem się. Nie wspomniałem nic o tym, że nie mam pojęcia, gdzie jest Perez. Nie chciałem jej denerwować. Wystarczy, że ja to robiłem.
Gdy tylko przekroczyłem próg holu, zacząłem się rozglądać, ale nikogo tu nie było, oprócz lokaja. Kazałem mu podstawić auto i ruszyłem korytarzem w głąb budynku. Modliłem się, żeby Sophie była cała, biegnąc w stronę pokoju, w którym ostatnio ich zastałem. Gdy tylk0 stanąłem przed drzwiami, pociągnąłem za klamkę, ale ani drgnęły. Klęknąłem przed nimi i spojrzałem przez dziurkę od klucz. Nie zobaczyłem nikogo, ale za to usłyszałem męski głos, który od razu rozpoznałem. Nie słyszałem co mówił, ale wiedziałem, że to on. Podniosłem się i spojrzałem na numer pokoju. 214.
Bez zastanowienia pobiegłem z powrotem do holu. Gdy zobaczyłem, że dalej nie ma w nim nikogo, nawet lokaja, weszłem za ladę recepcjonisty i zacząłem rozglądać się za kluczami. Otwierałem po kolei wszystkie szuflady, aż w końcu natknąłem się na tą odpowiednią.
- Hej, co Pan robi? - usłyszałem przed sobą, ale nie spojrzałem w tamtą stronę.
Złapałem za klucze z odpowiednim numerem i znowu zacząłem biec. Moje serce prawie wyskakiwało mi z piersi, ale nie mogłem się zatrzymać. Nie kiedy wiedziałem, że ona tam jest. Kiedy tylko znowu stanąłem przed tym cholernym pokojem, włożyłem klucze do zamka i prawie z ulgą stwierdziłem, że pasowały. Otworzyłem drzwi i szybko wszedłem do środka.
Jeśli wcześniej odczuwałem jakąkolwiek namiastkę ulgi, to zniknęła ona, tylko gdy ich zobaczyłem. Zamarłem tylko na chwilę, kiedy ujrzałem Dana przyciśniętego do Sophie, wydającego obleśne dźwięki, poruszając się rytmicznie. Ta sekunda w której się zatrzymałem i tak trwała za długo. Ruszyłem szybko w ich stronę. Nie zdążyłem się nawet zatrzymać, kiedy złapałem mężczyznę za ramiona i gwałtownie odciągnąłem go od dziewczyny. Chyba przesadziłem z siłą, bo upadł on z impetem na ziemię.
Wyglądał na zaszokowanego, kiedy mnie zobaczył. Musiał być na tyle pochłonięty swoim zajęciem, że nie usłyszał, jak wszedłem do pokoju. Gorączkowo zaczął chować swojego pierdolonego chuja, kiedy zacząłem się do niego zbliżać. Usiadłem na jego brzuchu i nie marnując czasu, zadałem pierwszy cios. Okładałem go, widząc, jak z jego nosa, ust i brwi zaczyna lecieć krew, ale nie zatrzymało mnie to. Dan starał się mnie powstrzymać, wyciągając ręce przed siebie, ale nic to nie dało. Furia która mnie zalała, była zbyt silna i wszechogarniająca, żebym był w stanie spojrzeć na niego, jak na człowieka. Wkładałem w każde uderzenie tyle siły, ile byłem w stanie, nie zatrzymując się nawet wtedy, kiedy oczy tego pierdolonego potwora zamknęły się, a jego ciało rozluźniło się.
Z tego transu wybudziło mnie ciche łkanie. Zatrzymałem się w połowie kolejnego ciosu i spojrzałem na Sophie. Leżała na ziemi i płakała. Na ten widok coś boleśnie się we mnie zacisnęło. Od razu wstałem z miejsca i podbiegłem do niej. Uklęknąłem przed nią, wyciągając ręcę, aby dotknąć jej twarzy.
- Sophie. - usłyszałem swój płaczliwy głos. Była w okropnym stanie. Jej cały makijaż rozmazał się, a oczy były nieobecne. Nie ruszała się, a jej jedyną oznaką życia było to, że co jakiś czas zapowietrzała się. Próbowałem ją podnieść, ale moje ciało trzęsło się niemiłosiernie, czego jeszcze nigdy nie widziałem u siebie. Kiedy w końcu udało mi się stanąć na nogach z nią na rękach, od razu skierowałem się do wyjścia, nawet nie sprawdzając, czy ten pieprzony gwałciciel oddycha. Jeśli tak nie było, nie przejąłbym się. Zasługiwał na to.
Starałem się iść jak najszybciej, ale moje nogi potykały się o siebie. Gdy kolejny raz sprawdzałem, czy jej sukienka na pewno zasłania całe jej ciało, zobaczyłem, jak coś skapuje na jej brzuch, sprawiając, że już ciemny materiał jeszcze bardziej pociemniał. Nawet nie zauważyłem, kiedy moja twarz zrobiła się mokra. Nie mogłem w to uwierzyć. Ostatni raz płakałem rok temu i nie sądziłem, że stanie się to jeszcze raz.
Spojrzałem przed siebie, kiedy kolejny raz się potknąłem. Od wyjścia dzieliło nas może pięć metrów.
- Gdzie on jest? - usłyszałem za sobą Madeline. Odwróciłem się i zobaczyłem, jak przygląda się mojej prawej ręce z furią w oczach. Również na nią spojrzałem i odkryłem, że jest cała we krwi. Nie zauważyłem tego wcześniej. Spojrzałem na kobietę przed sobą, starając się pamiętać, że muszę jak najszybciej zabrać stąd Sophie. Było to trudne, kiedy przed sobą widziałem jej matkę, która zamiast zainteresować się swoją prawie nieprzytomną córką, pytała o niego.
- Mam nadzieję, że w piekle. - odpowiedziałem i ruszyłem z powrotem do wyjścia.
Na zewnątrz czekało moje auto, więc nie zatrzymując się, podeszłem do niego i wsadziłem dziewczynę na przednie siedzenie. Zabrałem kluczyki od młodego chłopaka, który przyglądał mi się ze strachem w oczach, skanując moje całe ciało. Nie panując nad tym, podążyłem za jego wzrokiem. Moja ręka nie była jedyną częścią mojego ciała, która była umazana krwią.
Ignorując to, praktycznie wskoczyłem do auta i ruszyłem przed siebie. Co jakiś czas spoglądałem na Sophie, ale ona nie ruszała się. Wyglądała, jakby nie żyła, ale widziałem, że oddycha. Zaciskałem ręce na kierownicy, co spowodowało falę bólu, przechodzącą przez moją prawą rękę i nadgarstek. Chyba ją zwichnąłem, ale dopóki mogłem kierować, nie przeszkadzało mi to.
Łamałem chyba wszystkie przepisy, kierując się w stronę mojego domu. Nawet nie patrzyłem na licznik, starając się jak najszybciej pokonywać kilometry. Prawie wjechałem w słupki od bramy wjazdowej, kiedy wjeżdżałem na podjazd. Zaparkowałem pod samym wejściem i wyszedłem z auta. Okrążyłem go biegiem i wyciągnąłem dziewczynę. Gdy podchodziłem z nią do wejścia, drzwi stanęły przed nami otworem, ukazując przestraszoną Lopez.
- Co się stało? - zapytała, a mnie zrobiło się słabo. Bo to była moja wina. Gdybym od razu zaczął jej szukać, zamiast pilnować, żeby Madeline nie patrzyła na telefon, to może Sophie wchodziłaby o własnych siłach przez drzwi. Byłem tak głupi. Tak okropnie głupi.
Gdy minąłem Alice w wejściu i skierowałem się w stronę korytarz, w którym mieściły się ich pokoje, usłyszałem jej głos za sobą.
- Czy on jej coś zrobił? - zapytała, na co stanąłem w miejscu. Nie chciałem odpowiadać. - Nick! - wrzasnęła na mnie. Odwróciłem się powoli, czując, jak znowu zaczynam się trząść.
- Tak. - powiedziałem cicho, a jej oczy momentalnie zaszły łzami.
- Rozumiem. - powiedziała i odwróciła się na pięcie. - Chodź za mną. - rozkazała, a ja nie protestowałem. Ruszyłem za nią, a kiedy weszła do łazienki, stanąłem w drzwiach. Przyglądałem się, jak odkręca wodę w wannie i nalewa do niej prawie cały płyn do kąpieli.
- Myślisz, że najlepszym pomysłem teraz będzie wykąpanie jej? Ona nawet nie kontaktuje. - powiedziałem, spoglądając na twarz Sophie. Po jej skroniach spływały łzy, niknąc we włosach, a jej twarz dalej była nieobecna.
- Jeśli tego nie zrobię, będzie panikować, kiedy zacznie kontaktować. - powiedziała płaczliwie. Zauważyłem, że ona również się trzęsie. Gdy na mnie spojrzała, jej cała twarz była mokra. - Musisz mi pomóc.
Odetchnąłem głębiej, przytaknąłem i wszedłem do środka.
CZYTASZ
Friable
RomanceKażdy uwielbia słońce. Kojarzy się ono ze szczęściem, a jego blask i ciepło jest czymś, za czym ludzie tęsknią, kiedy go zabraknie. Słońca nie obchodzą ludzie. Słońce świeci dla samego siebie. Ona była bardziej jak rażąca lampa. Świeciła wtedy kiedy...