XLI Mam złe przeczucia

0 0 0
                                    

Benedicto obudził się, gdy na dworze robiło się już widno. Przypomniał sobie wszystko, co wydarzyło się w nocy i być może pomyślałby, że tylko mu się to śniło, gdyby nie fakt, że Eichi nadal leżał przy nim, kompletnie nagi, wtulając się w niego z ufnością. Więc to prawda, parę godzin temu rzeczywiście przeżyli swój pierwszy raz... W głowie kłębiło mu się mnóstwo bezładnych myśli, a teraz była najlepsza pora, by sobie je nieco poukładać.

Odkąd tylko Eichi zaproponował mu spędzenie tej nocy razem, czuł, co się święci, ale wcale nie był pewien, czy to był dobry moment, patrząc na to wszystko, co ostatnio się między nimi działo. Ale Eichi sam nawiązał do tego tematu, prowokując Benedicta do wyjawienia wszystkiego. I za to był mu wdzięczny. Za oczyszczenie atmosfery, za stworzenie okazji do czegoś więcej, za śmiałość, która ostatecznie go przekonała. Wiedział, że podjął dobrą decyzję, mówiąc temu pomysłowi „tak".

Przypuszczał, że będzie musiał przejąć inicjatywę, jednak Eichi po raz kolejny go zaskoczył. Nawet nie chciał słyszeć o byciu na dole, tak stanowczo się temu sprzeciwił. Jeśli zaś o niego chodziło, mógł być wszędzie, choć nie ukrywał, że chętnie zdominowałby Eichiego, sprawiłby, żeby to on błagał o więcej. Obiecał sobie, że kiedyś o to zawalczy.

Teraz zastanawiał się, co zrobić. Nie chciało mu się już spać, najchętniej wstałby i jak najszybciej zakradłby się do swojego domku, by nikt nie miał szans poznać prawdy, ale jednak nie chciał budzić Eichiego. Chociaż z drugiej strony, gdyby zostawił go tu samego, śpiącego w złym domku, gołego jak święty turecki, a ktoś by go tak zastał... To już doszedł do wniosku, że wolał zostać z nim.

Po paru minutach tych rozmyślań Eichi poruszył się i otworzył oczy. Przez chwilę wyglądał, jakby nie bardzo wiedział, gdzie w ogóle był. Benedicto nie powstrzymał się, żeby pogłaskać go po włosach.

— Dzień dobry — przywitał się. — Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

— Ach, no tak... Dzięki... — wymamrotał Eichi, który najwyraźniej już zorientował się w sytuacji. — I cześć. — Zaraz potem ziewnął przeciągle. — Nienawidzę tego momentu, gdy trzeba wstać — mruknął. — Wolałbym się wylegiwać.

— Musimy się chyba pozbierać, zanim wszyscy zorientują się, że coś jest nie tak.

— Nie wróciliśmy na noc — przypomniał mu Eichi. — To już wystarczający dowód na to, że coś jest nie tak. Więc równie dobrze możemy tu jeszcze poleżeć przez chwilę.

Benedicto zgodził się i w ten sposób upłynęło kolejnych kilka minut, w których leżeli w milczeniu, ciesząc się swoją obecnością. Przyszło mu na myśl, że może za kilka lat, gdy już będą niezależni, będzie tak codziennie. Codziennie będą kłaść się razem do łóżka, codziennie będą razem wstawać... Szkoda, że jeszcze nie był na to czas. Nadal byli w Obozie Herosów, a to oznaczało, że noce takie jak ta nie mogły przydarzać się często, a i ta za chwilę pozostanie tylko wspomnieniem. Poruszył się, chcąc dać Eichiemu do zrozumienia, że muszą już wstawać.

Eichi niechętnie się podniósł i natychmiast się wzdrygnął. Pod kołdrą może i było ciepło, ale w domku panował chłód, charakterystyczny dla grudnia. Benedicto jednak nie na to zwrócił największą uwagę, tylko na fakt, że teraz było na tyle jasno, że bez przeszkód mógł oglądać jego ciało. Sześć lat trenowania w Obozie Herosów nie poszło w las; widział mięśnie delikatnie rysujące się pod skórą. Eichi zauważył jego spojrzenie.

— Podoba ci się? — zapytał z łobuzerskim uśmiechem, chyba zapominając, jak zimno mu było jeszcze przed chwilą.

— Nie wiem, jakim cudem bycie takim gorącym jest legalne — przyznał Benedicto.

Miłość w czasach klątwyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz