Jedyną dobrą rzeczą, którą przyniosły kolejne miesiące, był fakt, że przez ogrom pracy Eichi nie miał tyle czasu na rozmyślania. Oznaczało to jednak również, że siłą rzeczy nie miał dla Benedicta tyle czasu co wcześniej, a on nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. Z jednej strony rzeczywiście miał wrażenie, że stali się od siebie mniej uzależnieni, co mu nawet pasowało, ale przy tym chyba nieco się od siebie oddalili. A fakt, że urodziny Eichiego zbliżały się nieuchronnie, martwił ich obu. Coś wisiało w powietrzu i Benedicto doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Naprawdę liczył na to, że w tym roku klątwa nie będzie sobie kpić i po prostu naśle na obóz hordę potworów zagrażającą ich życiu. Wolał walczyć, niż znowu zostać wplątanym w najgorsze emocjonalne bagno na świecie. Część obozowiczów nawet podzielała jego zdanie („w zeszłym roku było okropnie nudno"), choć oczywiście nie wszyscy. Marcus Weasel na przykład był zdania, że lepiej, by klątwa uderzyła tylko w samego Eichiego, bo, jak to określił, „nie miał ochoty narażać się dla gościa, którego nie mógł znieść".
Benedicto nawet rozumiał ten punkt widzenia, ale i tak miał nadzieję na to, że w tym roku Eichi nie będzie musiał zbytnio cierpieć. Chociaż, jak się przekonał, czasem cierpienie było zwiastunem czegoś lepszego. Tak jak ostatnim razem... Gdyby nie ta klątwa, to czy w ogóle byliby tak blisko siebie? Benedicto nie był tego pewien. Gdyby nie ta klątwa, nie wyznałby Eichiemu prawdy o swoim czarze. Nie udawaliby się razem na misje, nie poznaliby się tak bardzo... Miała więc swoje dobre strony, choć oczywiście trzeba było sporo się namęczyć, żeby się ich doszukać.
Przez pewien czas rozważał rozmaite scenariusze, które mogłyby wydarzyć się jutro, a niektóre pomysły, zupełnie fantastyczne, całkiem go bawiły. Na przykład meteoryt spadający na Obóz Herosów... To byłoby nawet interesujące, choć pewnie skończyłoby się śmiercią ich wszystkich. Jeśli klątwa naprawdę chciała Eichiego zabić, a nie tylko znacznie uprzykrzyć mu życie, może i było to możliwe... Benedictowi jednak nie spieszyło się do grobu, więc niezbyt pragnął zobaczyć ten scenariusz w praktyce.
Gdy takie rozmyślania mu się znudziły, postanowił znaleźć Eichiego. Zastał go na strzelnicy, gdzie ten chyba postawił sobie za cel upodobnienie tarczy do gigantycznego jeża. Może i nie był jeszcze taki dobry jak choćby dzieci Apollina, ale jednak przez kilka miesięcy zrobił spore postępy. Benedicto musiał przyznać, że łucznictwo szło mu dużo lepiej niż szermierka, choć z tej bynajmniej nie był tragiczny. Wyniki Eichiego wyjątkowo cieszyły Andrew, który wreszcie nie był taki samotny w roku szkolnym. Benedicto nie chciał przerywać treningu, toteż wdał się w luźną pogawędkę z Wrightem, który akurat skończył na dziś. Po chwili dołączyła do nich też Lizzie, która z okazji przedświątecznego okresu zmieniła swój zwyczajowy niebieski makijaż na zielono-czerwony, równie paskudny. Benedicto zastanawiał się, czy nie była świadoma, jak wyglądała, czy robiła to celowo.
Po pewnym czasie Eichi też odłożył łuk i spostrzegł towarzyszy.
— Chyba faktycznie się wciągnąłeś. — Benedicto wskazał tarczę najeżoną strzałami.
— Zamierzam ustrzelić tę głupią klątwę — oświadczył Eichi mściwym tonem.
— Jak chcesz to zrobić?
— Coś wymyślę. Pozbędę się potworów, być może pogrożę Herze, choć dobrze wiem, że to nic nie da...
— To raczej zły pomysł — stwierdził Andrew. — Znaczy to drugie. Jeśli chodzi o potwory, to chętnie sam też do nich postrzelam, to zawsze jakaś rozrywka.
— Ja bym wolała, żeby to nie były potwory — oświadczyła Lizzie. — Nie lepsza byłaby miłosna drama? — dodała, patrząc znacząco to na Eichiego, to na Benedicta.
CZYTASZ
Miłość w czasach klątwy
FanfictionGdy dwóch przeklętych herosów stanie na swojej drodze, to nic nie będzie już takie jak dawniej. Przekonuje się o tym Eichi Yokoyama, który nie spodziewa się, że spotkanie z Benedictem, nowym obozowiczem wykrzykującym miłosne wyznania pod adresem cyk...